niedziela, 1 września 2013

Nine.

- No proszę. Choodź. - wyciągnęłam rękę do chłopaka, który stał nieruchomo, gapiąc się na spokojne jezioro. 
- Czekaj.. Ja muszę...
- Ale mi jest zimno. - Narzekałam pocierając zmarznięte ramiona. Jest  noc. 
Jesteśmy tu na naszej czwartej randce. 'On' jak zwykle ma wspaniałe pomysły, które jak zawsze mnie zaskakują, ale tym razem zaskoczył mnie na maxa. W środku nocy, przyszedł do mnie do domu ( co lepsze, wszedł przez okno) z informacją, że zabiera mnie właśnie na randkę. Cóż miałam zrobić, zgodziłam się. A teraz żałuję, bo stoimy tu przed jeziorem, a na dodatek 'On' stał się tak jakby nieobecny, wiecznie się nad czymś zastanawiając.
- Muszę ci coś powiedzieć. - Wymamrotał w końcu, drapiąc się po głowie.
- Powiesz mi w domu. A teraz chodź. - Złapałam go za rękę i już ciągnęłam, kiedy on zaciągnął mnie z powrotem tak, że na niego wpadłam. 
Poczułam jego oddech na moich ustach, byliśmy tak blisko siebie. Mocno trzymał mnie w talii jakby bał się, że zaraz zniknę. 
- O co cho...
- Kocham cię Elizabeth. - Wyszeptał a ja poczułam, jak moje nogi zamieniają się w watę. 
On mi wyznał miłość....
Spojrzałam w jego oczy, które były oświetlane przez światło księżyca i które były coraz bliżej moich, po czym poczułam jego usta. To był nasz pierwszy pocałunek. 
To był nasz pierwszy pocałunek. Oderwałam się od Jack'a by poskładać do 'kupy' to co sobie przed chwilą przypomniałam. Spojrzałam w jego oczy. Patrzył teraz na mnie z niepokojem. Dokładnie te same brązowe oczy. O ironio,  w tym momencie tak samo były oświetlane przez światło księżyca, które wpadało przez moje okno.
- Nie.. - powiedziałam głośno, odpychając się od Jack'a. - To nie możesz być ty...
- Elizabeth... - złapał moje dłonie, splótł je razem i przez chwilę się im przyglądał. - Przypomniałaś sobie?
- To nie możesz być Ty! - zaczęłam panikować.
- Wiedziałem, że będzie właśnie tak.
- Jak?
- Tak. Teraz mnie odtrącisz. Gdybym powiedział ci na samym początku, od razu bym cię stracił, nie miałbym nawet szans na spędzenie paru dni z tobą. Nie rozumiesz, co czuję. Elizabeth, na Boga, byłaś dla mnie wszystkim i nadal jesteś.
Czułam się jak w jakiejś głupiej bajeczce. Nie do końca rozumiałam, o czym właśnie się dowiedziałam. Zamknęłam na chwilę oczy.
TRZASK
Odwróciłam głowę w stronę, skąd dochodziły dziwne głosy. W pokoju rozprzestrzenił się nagle dziwny zapach. Ale zignorowałam to, bo na głowie miałam teraz ważniejsze sprawy.
- Dlaczego.. - Jack nie pozwolił mi dokończyć, przytykając mi palec do ust.
- Słyszysz? - zapytał ciszej.
- Czy ty sobie robisz ze mnie jaja? Jack, to nie jest zabawne, rozumiesz to!? - wykrzyczałam mu w twarz ze złością.
- Nie. Wiem, po prostu mi zaufaj. - uniósł głowę do góry jakby to miało mu dać lepszy słuch i zmarszczył czoło. - Poczekaj tu.
- Jak mam ci teraz zaufać? - szepnęłam chyba sama do siebie, bo on zdążył już zniknąć.
Poczułam się słabo, więc usiadłam na najbliższej pufie. To za dużo dla mnie. Miałam tego wszystkiego dość.
A co jeśli on nie jest moim chłopakiem, tylko jakimś 'magicznym' sposobem zmienia postacie w moim mózgu? Może on mnie oszukuje? Wydawał mi się być dobrym chłopakiem i jeśli byłby do tego zdolny znienawidziłabym go. Choć i tak nie wiem czy bym potrafiła.
Nawet sama nie wiem co czuję..
Przerażona podskoczyłam, kiedy Jack wparował do pokoju jak oparzony, krzycząc moje imię.
- Elizabeth uciekaj! - chwycił mnie za rękę ciągnąc na dół.
- Za kogo ty mnie masz!? Chcę wiedzieć, co się dzieje? Czemu mam uciekać? - próbowałam mu się wyrwać ale był zbyt silny dla mnie.
- Twój dom się pali.
Przez mój umysł przechodziły różne myśli. Jak to mój dom się pali?
Otrząsnęłam się i pobiegłam tam gdzie ciągnął mnie Jack, czyli najprawdopodobniej do wyjścia.
Chciałam po drodze chwycić coś, na przykład telefon, laptopa, czy cokolwiek, ale nie dałam rady. Po wyjściu z pokoju zauważyłam, że wszędzie był ogień. Wszystko się paliło. Zbiegliśmy na dół. Jack ciągnął za drzwi wejściowe, które nie ustępowały.
- Kurwa! - na marne próbował je wyważyć. - Biegnij na górę!
Zrobiłam tak jak kazał i zawróciłam do pokoju. Tu też parę rzeczy zaczęło się palić.
- Dlaczego nie zadzwonimy po straż? - próbowałam przekrzyczeć hałas.
- Tu jest bomba.. - odpowiedział nie patrząc na mnie.
On żartuje?
- Skąd wiesz?
- Elizabeth, nie teraz, wyskakuj. - wskazał na otwarte okno. - Wskoczysz na parapet i złapiesz tę gałąź, okej? A potem skoczysz tam. - pokazał palcem kroki, które miałam wykonać.
- Okej. - wzięłam głęboki oddech i złapałam się za klamkę od okna, wychodząc na zewnątrz. - A ty? - zapytałam rozglądając się po pokoju, gdzie nikogo nie było. Zostawił mnie? Chyba tak.
Nie chyba, na pewno. 
I doskonale go rozumiem.
A może powinnam zostać? 
- Elizabeth masz 10 sekund! - dotarły do mnie te słowa.
To on.
Wyjrzałam przez okno i faktycznie stał na dole.
Dobra, idę.
- 6 sekund, skacz do cholery!
Wskoczyłam na parapet i po kolei tak jak mi kazał. W końcu znalazłam się na grubej gałęzi z której był jeszcze spory kawałek do ziemi.
- Nie bój się złapię Cię. - powiedział nieco spokojniej. Przypomniało mi się jak w wieku 5 lat wlazłam na drzewo i nie potrafiłam z niego zejść. Babcia była na mnie zła i kazała mi 'jakoś zejść' .
W końcu skoczyłam i złamałam rękę.
Zaśmiałam się na to wspomnienie i wróciłam do rzeczywistości.
Skoczyłam i znów wylądowałam w ramionach Jacka. Bez ociągania się chwycił mnie za rękę i biegiem ciągnął mnie jak najdalej od domu. Chciał skorzystać z auta ale nie było go na swoim miejscu.
Ktoś je ukradł...
2 sekundy
Biegliśmy dalej przed siebie by znaleźć się jak najdalej domu, który zaraz miał wybuchnąć.
Biegłam jak najszybciej potrafiłam. Kierowaliśmy się w stronę pobliskiego lasu.
W pewnym momencie usłyszałam głośny huk, który echem rozszedł się po całym lesie a następnie poczułam ból na plecach. Żar z wybuchu doszedł aż do miejsca, w którym się znajdowaliśmy przez co upadłam na ziemię. Całe plecy mnie bolały.
- Ja już... nie mogę. - powiedziałam z przerwami próbując złapać tlen.
- Kochanie, już jest okej. Musisz wstać. Jeszcze kawałek.
Pokiwałam głową na tak i podpierając się o niego ruszyłam dalej. Obejrzałam się do tyłu by ujrzeć płonący już dom. Zechciało mi się znowu płakać.
- Kochane, nie płacz proszę... - chłopak zatrzymał się przede mną, kładąc ręce na moich ramionach.
- Dlaczego ja mam takie życie? - pisnęłam o drobinę za wysokim głosem, ale nie dbałam o to.
Spojrzał na mnie niepewnie i  nie odpowiedział.
Dotarliśmy do rzeki.
- Usiądź tu. - Poklepał miejsce na jakimś pniu chcąc bym usiadła. Zrobiłam jak kazał po czym on obszedł mnie kucając za mną. Chwilę później poczułam jak moja bluzka, a właściwie piżama się unosi i zostaje rozerwana na połowie. Chciałam uciec ale mnie powstrzymał.
- Nie chcę cię skrzywdzić, zwariowałaś? Twoje plecy są zranione.
Skrzywiłam się, kiedy poczułam jak jego opuszki palców dotknęły moich ran na plecach. Jake podszedł do rzeki zamaczając kawałek mojej koszuli. 
Obmył mi delikatnie plecy dzięki czemu trochę mniej piekły.
Wtedy poczułam jego usta na moich plecach. Podskoczyłam ze strachu.
- Nie ruszaj się.
Nie chciałam tego, ale to było takie przyjemne, więc przestałam się opierać i pozostałam w bezruchu. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka, ale nie dlatego, że było mi zimno tylko pod wpływem jego ust przemieszczających się po moich nagich plecach.
Kiedy przestał, chciałam go powstrzymać i poprosić by zrobił tak jeszcze raz. Ale to było nieodpowiednie. Nie poznawałam samej siebie. Albo po prostu nie myślałam trzeźwo przez ostatnie parę godzin. Ale to, na co szczególnie zwróciłam uwagę to to, że ból zniknął.
Próbowałam obejrzeć się do tyłu, by sprawdzić, czy czasem rany nagle nie zniknęły ale zatrzymałam się na jego oczach. Był w nich smutek.
- Dziękuję. - szepnęłam nie spuszczając z niego wzroku.
Znów nie odpowiedział, po prostu na mnie patrzył.
- Wiem, co o tym wszystkim myślisz. - odezwał się po chwili. - I nie dziwię ci się.
Wciągnął trochę powietrza i mówił dalej.
- Jednak dla mnie, to też jest trudne. Tak naprawdę nie miałem w planach ukazać ci się od razu. Miałem to zrobić za jakiś miesiąc, może dwa, żebyś mogła wrócić do siebie. Ale nie mogłem. To było silniejsze ode mnie. Chciałem ci wszystko od razu powiedzieć. Być z tobą z powrotem tak, jak kiedyś.  Ale pomyśl, jakbyś zareagowała, gdybym pierwszego dnia wyleciał z tekstem "to ja byłem twoim chłopakiem, tym, którego w ogóle nie pamiętasz"?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Po części musiałam przyznać mu rację. Ale z drugiej strony czułam się jak dziecko, które przez przypadek dostało się na wykład na jakimś uniwersytecie. Chciałam odpocząć
- Jeśli chcesz, możemy tu zostać do rana. - zaproponował.
- Trochę dziwnie spać na trawie.
- To nie pierwszy raz.
- Spałam już na trawie? - zapytałam zaskoczona. To musiało być dziwne.
- Chciałem cię zabrać w jakieś spokojne miejsce i zdecydowałem, że będzie to domek moich dziadków, w którym kiedyś mieszkali. Zepsuło mi się auto w połowie drogi, akurat w lesie, więc szliśmy na nogach. - uśmiechnął się na to a ja o dziwo także.
Potem zdawało ci się, że widziałaś dzika, więc zaczęłaś biec a ja za tobą i się zgubiliśmy. - Znów się zaśmiał. Co nieco przypomniało mi się z tej wycieczki.
- No i w końcu dopadła nas noc, strasznie się bałaś, więc spaliśmy na samej trawie, oparci o drzewo.
- Tak, a potem się okazało, że spaliśmy tuż przed domkiem, ale było tak ciemno, że go nie widzieliśmy.
- Pamiętasz.
- Tak, trochę. - pomimo ostatnich wydarzeń, uśmiech po raz kolejny zagościł na mojej twarzy.
- Jack.. To znaczy, że ten dom jest gdzieś w pobliżu?
- Faktycznie. Musi gdzieś tu być. - Wstał rozglądając się po okolicy.
- Jest tam. - Wskazał palcem na wystający z drzew dach. - Musimy przejść rzekę.
Czyli jednak nie będzie drugiego razu, gdy będę spała na trawie. Szczerze, cieszę się z tego powodu.
- Wskakuj.
- Ale że jak?
- Wskakuj na barana. Nie możesz wchodzić do wody z raną na plecach.
- Myślałam, że..
- Nie do końca. - przerwał mi. - Ja tylko uśmierzyłem ból i sprawiłem, że rany będą się szybciej goić, ale one wciąż tam są. Nie marudź.
Nie chciało mi się sprzeczać, więc wskoczyłam mu na plecy i weszliśmy do rzeki, która okazała się być niezbyt głęboką ale zimną.
- Jak ci złamię kręgosłup to nie moja wina.
- Niby czemu miałabyś mi złamać? - Zapytał i uniósł brwi do góry.
- Jestem cięższa od słonia.
- Zaraz się rozmyślę i jednak wrzucę cię do tej rzeki. - zażartował.
- Nie ośmieliłbyś się.


- Czekaj, czy tam teraz ktoś mieszka? - zapytałam, gdy doszliśmy już do małego ogródka.
- Nie, przez co niewiele też musiało się zmienić. Możemy tam pobyć przez parę dni, dopóki sprawy się nie wyjaśnią.
Zastanawiałam się o jakie sprawy mu chodzi. Podejrzewałam, że to coś związane z wybuchem itd. Wciąż nie mogłam pojąć, że mojego domu już nie ma. Miałam wrażenie, że jak tam wrócę on będzie po prostu stał na swoim miejscy, lekko tylko podpalony na piętrze.
- O w mordę... - wyrwało mi się, gdy Jack otworzył drzwi i zobaczyłam wnętrze domu.

środa, 7 sierpnia 2013

Eight.

Przez cały czas rozmyślałam o dzisiejszym dniu, o widoku martwego ciała w jeziorze, o trzech facetach w aucie i o tym co powiedział mi Jake. Leżąc w łóżku próbowałam zasnąć, ale nie mogłam. Moja głowa mi na to nie pozwalała. Tym bardziej, że jego tu nie było.
Dziwne, ale czułam pustkę.
Gapiłam się w sufit, zastanawiając się, gdzie mógł iść. Może znów załatwić te swoje sprawy?
Potem moje myśli przeszły na martwego człowieka i na mojego chłopaka, który nie żył.
Dlaczego ludzie muszą toczyć jakieś walki, kłótnie? Zabijają się nawzajem, krzywdząc siebie i innych?
Podam przykład - Jake. Mówienie, że go zabito nie było dla mnie przyjemne, wręcz przeciwnie. Coś w środku aż mnie kuło i sprawiało, że moje ciało drętwiało.
Ale jeśliby wrócić do poprzedniego tematu, to na pewno Jake miał rodzinę, przyjaciół, dziewczynę. Jak oni się teraz czują? Stracili go. Stracili tak wspaniałego człowieka. Nawet nie mogę sobie tego wyobrazić...
Czując jak łzy napływają mi do oczu, szybko wstałam z łóżka. Poczułam też, jak moje gardło zaschło, więc zeszłam na dół do kuchni by się czegoś napić. Wzięłam szklankę, nalałam wody mineralnej i chciałam wracać ale zobaczyłam przy ścianie skulonego chłopaka.
- Jake, wystraszyłeś mnie.. - powiedziałam spokojnie kładąc rękę na piersi i podeszłam bliżej. - Myślałam, że jesteś na zewnątrz.
Jak patrzyłam na niego z góry, wydawał się taki mały w dodatku, siedział skulony, z głową schowaną w kolanach. Myślałam, że po prostu był zmęczony ale on nie reagował.
- Jake..? - położyłam dłoń na jego ramieniu przez co lekko podskoczył - Wszystko w porządku?
Chłopak dalej pozostawał w bezruchu.
Nie, Boże, nie mów, że on płacze.
- Jake, popatrz na mnie.. - ten widok mnie przeraził, więc szybko go przytuliłam.
Podniosłam jego twarz do góry, by na mnie spojrzał. Miał podpuchnięte oczy i prawie całą mokrą twarz od łez. Chciał znów się schować, tak jakby się wstydził ale go powstrzymałam.
- Proszę, powiedz mi, co się stało? Dlaczego płaczesz? - zapytałam go, na co odwrócił twarz gdzie indziej.
- Nie płaczę..
- Przecież widzę.. - tak się przestraszyłam, że sama zaczęłam płakać.
Spojrzał na mnie na chwilę i znów odwrócił głowę. - A ty... dlaczego płaczesz?
- Bo... - przetarłam policzek ręką. - ty płaczesz. Co się stało? Powiedz mi. - nalegałam.
- Nie przejmuj się mną. Idź spać. - odpowiedział szybko, pociągając nosem.
Mam się nim nie przejmować i po prostu iść spać, kiedy widzę jak on siedzi tu i płacze?
- Jesteś głupi? - przytuliłam go mocniej i chyba za mocno. - Nie zostawię cię, widząc w jakim stanie jesteś. Powiedz mi, co cię boli? - otarłam mu jedną łzę i spojrzałam prosto w oczy. - A jeśli nie chcesz mi o tym mówić, choć i tak będziesz musiał, to pozwól mi zostać tu z tobą.
- Elizabeth, spieprzyłem ci życie... - przejechał nerwowo ręką po włosach.
Dlaczego on tak mówi?
- I to jest powód dlaczego płaczesz?
Nie otrzymując odpowiedzi, uznałam to za 'Tak'.
- Jak możesz tak mówić? Choć znam cię tak krótko, to wiem, że jesteś wspaniałym człowiekiem i nawet nie zdajesz sobie sprawy jak się cieszę, że tu jesteś. A moje życie jak na razie jest w porządku. - uśmiechnęłam się lekko masując jego plecy.
- Nie wiesz, jak twoje życie teraz wygląda. Nie wiesz co cię czeka.
- Nie wiem i się tym nie przejmuję. Mam przecież ciebie, prawda? W razie czego mnie obronisz, czy co tam robią stróże.
Na te słowa trochę się uspokoił. Nie wymyślałam, wiedziałam, że to była prawda. Ufałam mu. Początkowo bałam się go trochę i zupełnie nie rozumiałam po co on niby przy mnie jest. Ale teraz wiem, że mnie to nie interesuje. Zaufałam mu i nawet... bardzo polubiłam.
- Znienawidzisz mnie... - usłyszałam jego cichy szept.
Że jak? Nie dała bym rady go znienawidzić. Co w niego wstąpiło?
- Oj głupku... - nie patrząc na jego reakcję, wkurzona uniosłam jego twarz i moje usta znalazły się na jego.
Były takie miękkie... Jake najpierw siedział nieruchomo, zupełnie niespodziewany tego, co zaszło ale po chwili oddał pocałunek. Myślałam, że zaraz przestanę ale ja chciałam jeszcze więcej. Co ze mną?  Pogłębialiśmy się w pocałunku coraz bardziej. Po jakimś czasie popchnęłam go do tyłu tak, że leżałam na nim, jednak wciąż nie przerywaliśmy pocałunku.
Boże, stop.
Czy ja naprawdę to zrobiłam?
Szybko się od niego oderwałam zaczerpując powietrza. Popatrzyłam na niego, ciężko oddychając i nie mogąc uwierzyć, że byłam do tego zdolna.
Szybko wstałam i pobiegłam do pokoju zostawiając go siedzącego na podłodze. Widać, też nie mógł dojść do tego co się przed chwilą wydarzyło. To głupie z mojej strony, że uciekam w takim momencie ale wstydziłam się spojrzeć mu w oczy. W przeciwieństwie do niego, ja nie wiem co on o mnie myśli. Może wcale nie chciał by to się stało? Może mnie nie lubi?
- El.. - jego głos urwał dźwięk zamykanych drzwi od mojego pokoju.
Rzuciłam się na łóżko. Owszem, to było przyjemne uczucie, zdałam sobie sprawę, że od jakiegoś czasu chciałam, żeby to się stało, ale nie tak. To nie ja miałam to zrobić.
- Elizabeth... - usłyszałam go, ale nie chciałam mu spojrzeć w oczy.
- Proszę, wyśmiej mnie. Wiem, zrobiłam z siebie idiotkę, to nie powinno było się stać ale ja... - nie mogłam dalej mówić bo znów poczułam jego miękkie usta na moich.
- Jac... - chciałam coś powiedzieć ale nie dałam rady.
- Nic nie mów, kochanie. Też.. chciałem żeby... to się... w końcu stało.. - mówił pomiędzy pocałunkami.
To było... wspaniałe.
Nie odrywałam się od niego, bo tego chciałam. Poczułam tak jakby tęsknotę za czymś takim.
Ale.. tęsknotę? 
Też czasem siebie nie rozumiem.
Jack sprawił, że zapomniałam o tych wszystkich problemach. Teraz czułam się jak w niebie.


Jake's POV
Wiem, że wyglądałem jak mięczak kiedy płakałem przy niej. Nie chciałem by widziała jak słaby jestem. Przez cały czas, myślałem o tym wszystkim i zdałem sobie sprawę, że nie będę w stanie wyciągnąć jej z tego gówna, w jakie ja się wpakowałem. Jest przeze mnie zagrożona. Oni po nią przyjdą. To doprowadziło mnie do szaleństwa. Nie mogłem powstrzymać płaczu.
- Znienawidzisz mnie. - powiedziałem to, na moje nieszczęście na głos. Wiedziałem, że tak się stanie po tym jak dowie się w czym jest.
Ona wydawała się być zdezorientowana i zła na moje słowa.
- Oj głupku... - po tych słowach odwróciła moją twarz i przycisnęła swoje usta do moich. Byłem w szoku. Nie sądziłem, że to zrobi. Zacząłem całować ją, chciałem by poczuła to tak, jak kiedyś. Tak bardzo tęskniłem za jej ustami. Marzyłem, by znowu je poczuć. Teraz nic się dla mnie nie liczyło.
Pochyliłem się tak jak chciała. Leżała teraz na mnie. Za chwilę jednak szybko się oderwała uświadamiając sobie to, co zrobiła. Spojrzała na mnie swoimi pięknymi oczami ostatni raz i uciekła do pokoju. Siedziałem tam jeszcze przez chwilę, próbując poskładać to wszystko w mojej głowie. Nie mogłem w to uwierzyć.
- Elizabeth. - zawołałem ale w odpowiedzi dostałem tylko mocne trzaśnięcie drzwiami.
Jeśli ona mnie pocałowała to znaczy, że może mam u niej jakieś szanse. Tym razem tego nie zniszczę.
Przeszedłem przez jej drzwi nie pukając. To nie miało teraz znaczenia.
Powtórzyłem cicho jej imię a ona zaczęła się obwiniać. Nie mogąc się powstrzymać wręcz rzuciłem się do niej, ująłem jej twarz w dłonie i pocałowałem. Nie odepchnęła mnie.
Teraz nie liczy się już nic. Teraz liczy się tylko ona. To moja szansa by naprawić nasz związek, odbudować go na nowo.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Seven.

Powiedzenie, że byłam w szoku byłoby niedopowiedzeniem. Sama nawet nie byłam w stanie opisać tego jak się czuję. Przed sobą ujrzałam jezioro, gdzie woda pokryta była liliami, albo innymi podobnymi kwiatami. Wszystkie białe, przez co woda wydawała się być mlekiem.
Przy brzegu było coś, co przypominało molo. Było bardzo zniszczone ale to tylko dodawało temu wszystkiemu uroku. To było po prostu... piękne.
- Zamknij buzię bo ci mucha wleci.
- Zamknąć to się możesz ty.. - przetarłam oczy by sprawdzić czy to nie sen. - Jak ty.. to... Boże... tu jest przepięknie.
- Wiem. - Jack spojrzał na widok i zaciągnął się świeżym powietrzem. - Czyli mam rozumieć, że jesteś zadowolona z naszej wycieczki?
- Oczywiście, że tak. Dziękuję. - uśmiechnęłam się do niego. - I chyba to pamiętam.

- Teraz chodź, to jeszcze nie wszystko. - złapał moją dłoń i poprowadził do przodu. - Poczekaj tu, zaraz wracam.
- Jack, serio? - zapytałam go w szoku.
- Zaraz wrócę. - uspokoił mnie, pocałował w policzek i zniknął.
Rozejrzałam się dookoła i przez chwilę nawet, zdawało mi się, że kogoś widzę za drzewami. Gdyby to był Jack, już by tu był.
Wtedy poczułam go za sobą. Uhh. A więc to był on.
Odwróciłam się i dostrzegłam duży koszyk w ręce i koc w drugiej.
- Zawsze lubiłaś pikniki. A szczególnie tutaj. - Wskazał na miejsce przy ogromnym drzewie. Musiało bardzo dłuugo już tutaj stać.
- Czasami, mam wrażenie, że wiesz o mnie więcej niż ja sama.
- Może i tak jest.
Usłyszałam plusk. Szybko się odsunęłam, spoglądając w stronę, skąd mógł pochodzić hałas.
- Słyszałeś to?
- Pewnie jakieś zwierzę.
To nie był cichy plusk i jeśli już miałam przyjąć, że to zwierzę to musiał to być jakiś wilk albo coś większego. Więc to też nie jest dobre.
- Jack. - zamarłam. - Tam ktoś jest. - wskazałam palcem za niego, na co leniwie się obrócił.
- Nikogo tam nie... - jego oczy nagle się powiększyły. Zerwał się z miejsca i spojrzał dokładnie w miejsce gdzie  byli jacyś ludzie. Byliśmy daleko od nich ale ich widziałam.
To, że tam byli to normalne, wszędzie są jacyś ludzie. Ale wyczuwało się w powietrzu grozę, niebezpieczeństwo. Jeden na drugiego krzyczał, wyciągali z auta jakieś wielkie, czarne wory.
- Jack... - zasłoniłam usta, kiedy zobaczyłam jeden z nich w wodzie.
- Cicho, mogą cię usłyszeć. - szepnął do mnie całkowicie nieświadomy tego, co znajduje się w zasięgu mojego wzroku.
- Jack... - potrząsnęłam nim. -  Ktoś jest w jeziorze... - jęknęłam cicho, na co odwrócił głowę w stronę jeziora. Był tam czarny worek a z niego wystawała ręka. To był człowiek.
Nie wiedziałam kto to był, nie było widać twarzy ale to był cholerny człowiek. Nie ruszał się, po prostu pływał po powierzchni.
- Pomóżmy mu. - zaczęłam panikować, zdziwiło mnie natomiast, że Jack był opanowany.
- Elizabeth...
- Musimy coś zrobić, nie możemy go tak...
- Elizabeth... on nie żyje.

Jake's POV
Odwróciłem się w stronę jeziora i zamarłem. Na powierzchnię wyłonił się czarny wór. Dokładnie wiedziałem, co znajduje się w środku. Elizabeth zdecydowanie nie powinna była tego widzieć.
Miałem ją pociągnąć by szła za mną, kiedy usłyszałem to przeklęte imię.
- Arthur.. on wypłynął na powierzchnię. - mówił ktoś.
- Pieprzyć to, zwijamy się stąd. - odpowiedział bardzo znajomy głos.
Należał on do osoby, która rozwaliła mi życie.
Arthur McAvoy.
Miałem ochotę wtedy wybiec i zrobić mu okropne rzeczy, widzieć jak cierpi a potem wrzucić do tego jeziora.
Ale nie mogę już zabijać. Trafiłbym prosto do piekła.
Elizabeth przestała mną trzepać. W jej oczach pojawiały się łzy. Nigdy nie chciała patrzeć na śmierć drugiego człowieka. Nawet przed moją śmiercią. Zawsze chciała by na świecie panował pokój, żeby nikt nikogo nie zabijał, każdy się wzajemnie kochał. Ale to tylko marzenie. Świat już nigdy taki nie będzie. Nienawiść i złość są wszędzie.
- Posłuchaj mnie. - przytrzymałem ją za ramiona by słuchała mnie uważnie. - Oni mogą cię zobaczyć. Ja do tego nie dopuszczę, dlatego teraz musisz zebrać wszystkie siły i biec najszybciej jak możesz. Rozumiesz mnie?
Przytaknęła a ja otarłem z łzy z jej policzków. - Wszystko będzie dobrze, nie płacz. Jestem przy tobie.
Potrzepała głową na tak, i kiedy ją podniosłem zaczęła biec przed siebie, jak najdalej od tego miejsca. Biegłem zaraz przy niej. Jeśli mam być szczery była dość szybka.
Patrząc co chwilę do tyłu odetchnąłem z ulgą kiedy zobaczyłem, że oni nie zorientowali się o niczym, wsiedli do auta i odjechali.
Ale tak naprawdę serce mi pękało. Zobaczyłem znowu człowieka, który zniszczył życie moje i osoby, którą najbardziej na świecie kocham. A ja nie mogłem nic zrobić, nie mogłem mu się odpłacić.

Elizabeth's POV
Biegłam i biegłam nie chcąc się zatrzymać. Bałam się, że oni zaraz mnie zaatakują. Ale przecież śmierć nie była już dla mnie czymś strasznym, więc co mnie tak przestraszyło? Co chwilę patrzyłam za Jackiem, ale go nie widziałam. To mnie przeraziło najbardziej. Nie żebym martwiła się o siebie, tylko o niego. Bałam się, że coś mu się stało. Ale przecież jest duchem. Nic mu nie mogli zrobić.
Po tej myśli przyspieszyłam aż dotarłam do auta, którym tu przyjechaliśmy.
Zamiast do niego wsiąść skuliłam się opierając się o koło i zaczęłam płakać. Z trudem łapałam oddech, łzy lały się coraz bardziej.
- Nie płacz. Już dobrze. - usłyszałam pocieszające słowa i poczułam parę rąk owijających się wokół mnie. Potrzebowałam go. Wtuliłam się w niego, chowając głowę w jego ramionach.
- Proszę nie płacz. Nienawidzę tego widoku. - Uniósł mój podbródek bym na niego spojrzała. Pewnie wyglądałam jak ofiara po II Wojnie Światowej. Policzki od zmęczenia miałam czerwone, oczy spuchnięte i ciężko dyszałam.
- Wciąż jesteś piękna. - pogłaskał mnie po włosach i podciągnął do góry.
Nim się zorientowałam znajdowałam się w jego ramionach. Otworzył tylne drzwi samochodu i posadził, a sam szybko poszedł do miejsca kierowcy. Nacisnął pedał i ruszył, co chwilę spoglądając w lusterko, czy ze mną wszystko w porządku.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce jak z procy wystrzelił by mi otworzyć. Wziął mnie z powrotem na ręce zanim zdążyłam się sprzeciwić.
- Jack.. dziękuję ale potrafię chodzić. - pogłaskałam go po policzku i stanęłam na nogach. Jednak szybko zdjęłam rękę wiedząc, że to nieodpowiednie z mojej strony. - Przepraszam.
- Skarbie, nie przepraszaj. - Podniósł moją rękę i położył na swoim policzku.
Poczułam dziwne uczucie w brzuchu, kiedy tak na siebie patrzyliśmy. Jednak moja głowa zapełniona była myślami o tym co się dziś wydarzyło.
- Chodź do środka. - objął mnie swoim ramieniem i zaprowadził do domu.
Opadłam ze zmęczenia na kanapę. Jack zamiast tego, chodził po całym salonie. Był strasznie zły, mogłam to stwierdzić po jego napiętych mięśniach no i tym, że nie chciał się zatrzymać ani na chwilę.
- Jack, czy ty coś o tym wiesz... - zaczęłam delikatnie, nie chcąc go rozzłościć jeszcze bardziej.
- To mordercy, Elizabeth. To nie tylko ci trzej, których widziałaś, jest ich w tym mieście o wiele więcej. Musisz na nich uważać. Nie zbliżaj się do nich.
- Jak mam wiedzieć, że to oni?
-  Zawsze ubierają się na czarno. Na karku mają tatuaż - gwiazdę.
- Nie możemy ich zgłosić na policję? - zapytałam, z nadzieją na odpowiedź 'tak'.
- Nie. Nawet niektórzy policjanci są przez nich przekupieni. Nawet nie wiesz, jak niebezpieczni są...
- I to znaczy, że mamy siedzieć bezczynnie i patrzeć jak inni przez nich giną?
- To nie jest rozmowa na teraz. Nic nie zdołamy zrobić.
- Czyli mogą mnie zabić? - zapytałam spokojnie.
- Nawet tak nie myśl! Nie zrobią tego! - krzyknął, na co lekko podskoczyłam.
- Powiedz prawdę, Jack. Mogą zabić każdego, więc także i mnie.
Nie odpowiadał.
- To dlatego jesteś ze mną? Twoje stróżostwo polega na chronieniu mnie przed nimi, czy co?
- Elizabeth... nie wiem, jak ci to wytłumaczyć. - schował twarz w dłoniach.
- Po prostu mi coś powiedz. Nienawidzę trwać w niewiedzy.
- Chodzi o to, że ja... twój chłopak był z nimi związany.
Co?
- Co ty do mnie mówisz?
- Sprzeciwił się im i dlatego go zabili.
- Boże.. - z moich oczu zaczęły płynąć łzy, po raz kolejny dzisiaj.
- Na razie, nie zapowiada się by mieli ci coś zrobić, więc się nie przejmuj, ale warto być ostrożnym.
- Tu nie chodzi o mnie.. ale..
- Wiem, co czujesz. Chodź tu. - objął mnie swoim silnym ramieniem i mocno przytulił.
Zamknął mnie w sobie, tak jakby, choć na chwilę, chciał mnie od tego wszystkiego uchronić.


środa, 17 lipca 2013

Six.

Znał go. Mimo to, nie wiedziałam o co pytać. Nie pamiętam mojego chłopaka, nie wiem nawet, jak wyglądał.
Więc może Jack mi pomoże.
Ale wciąż nie mogłam pojąć tego, co mi się śniło. Mój chłopak, pomimo, że nie wiem kim jest,  zginął prawdopodobnie przeze mnie. Nie, Jake zakazał mi tak myśleć. Powiedział, że to nie moja wina, ale... ja wiedziałam swoje.
Wiem, jak głupia jestem i że faktycznie mogłam do czegoś takiego doprowadzić. Tak, to pewnie moja wina.
Jestem głupia.
Czyli to samobójstwo nie było z byle jakiego powodu. należało mi się.
- Kurwa! - Ze strachu aż podskoczyłam, kiedy usłyszałam przed twarzą głośny krzyk.
- Boże.. c.co się stało? - czym go tak rozzłościłam?
- Czy ja Ci o czymś do jasnej cholery nie mówiłem?
Nigdy nie widziałam, żeby był aż tak zły. Ani jak przeklinał. Jego  brwi były prawie złączone, usta zaciśnięte, a oczy aż piorunowały. Zaczęłam się bać.
- Przepraszam.. Nie chciałem na ciebie nakrzyczeć.. - Chwycił moje nadgarstki. Jego wzrok utkwił w nich. - Nie chcę więcej słyszeć czegoś takiego.
Uniósł moje ręce do ust i zaczął je całować.
- Obiecaj mi, że już nigdy tego nie zrobisz. - Spojrzał na moje ręce po czym znów na mnie. - Choćby nie wiem, co się stało. Obiecaj.
Byłam... wstrząśnięta.
- Ja.. obiecuję. - uniosłam ręce, zawiesiłam mu na szyi i mocno go przytuliłam. - Dziękuję ci.
- Za co?
- Nie wiem. Po prostu.
Był taki miękki. Nie chciałam go puszczać ale to trwało zdecydowanie za długo. Powoli się odsuwałam i poczułam zimno.
- Przepraszam, że cię obudziłem. Powinnaś jeszcze się przespać. - pogłaskał mnie po policzku i wstał z łóżka.
- Zostań.
- Będę cały czas przy tobie. - Odpowiedział i usiadł na krześle.
- Tutaj. - wskazałam na miejsce obok siebie. Dlaczego to zrobiłam?
Ale jestem głupia.
Patrzył na mnie przez chwilę zdziwiony. Powoli wstał i podszedł do mnie.
- Naprawdę, mogę?
- Czemu nie? Chyba nic mi nie zrobisz?
- Nie ufasz mi?
- Ufam, ale wolę się upewnić.
Cicho zaśmiał się pod nosem i położył się tuż obok mnie. Położyłam głowę na jego piersi. Czułam się, jakbym leżała na ptasich piórach. Pasowała mi jego obecność.
To, że jest.

- Mógłbyś mi coś powiedzieć o... ee.. tym moim chłopaku. Wiesz, ty go znasz, a ja nic nie pamiętam. - Przygryzłam lekko wargę.
- Myślę, że tak. Co chcesz wiedzieć?
- Cokolwiek? - co chcę o nim wiedzieć? - Hmm... Sama nie wiem. Chcę po prostu sobie go przypomnieć.. przypomnieć sobie trochę z przeszłości...
- Myślę, że mogę ci inaczej pomóc.
- Naprawdę? - Uniosłam głowę i napotkałam jego uśmiech.
- Mogę zabierać cię w miejsca, gdzie bywaliśm..bywaliście.. Może to pomoże.
- Skąd wiesz gdzie chodziliśmy?
- Uhh.. No... mówił mi... byliśmy bliskimi przyjaciółmi.
- Czyli dużo ci o mnie mówił?
- Między innymi, że bardzo cię kocha.
- Ohh.. Dlaczego nic nie pamiętam? Lekarz mówił, że pamięć będzie mi powoli wracać.
- Nie wiem. Może powinniśmy bardziej nad tym popracować. Dlatego jutro pierwszy etap.
- Dziękuję ci bardzo. - położyłam głowę z powrotem na nim. - Dobranoc. - Powiedziałam cicho.
- Dobranoc.



Przetarłam zaspane oczy, rozglądając się po pokoju. Jestem pewna, że usłyszałam jakiś hałas, a przynajmniej jakby coś spadło. Parę sekund później ponownie coś usłyszałam. Szybko wstałam z łóżka kierując się do kuchni skąd, jak mi się wydawało, dobiegały odgłosy.
Zbiegłam po schodach i stanęłam jak wryta. Nie mogłam uwierzyć, kiedy zobaczyłam na środku kuchni Jakea. Wszędzie były pootwierane szafki, mąka rozsypana, na dodatek przewrócone krzesło.
- C..co się tu stało? - wyjąkałam, rozszerzając oczy.
- Też miło cię widzieć. - zaśmiał się.
- Hej.
Chłopak niepewnie rozglądnął się dookoła, drapiąc się po karku. - Chciałem Ci zrobić śniadanie. - powiedział szeptem.
- Chciałem zrobić śniadanie... - podniósł przewrócone krzesło. - ale nie wyszło.
Oj, to jest słodkie.
- Proszę, wszystko tylko nie słodkie. - zakrył twarz dłonią.
- Po tym co zrobiłeś z moją kuchnią powinieneś błagać o litość. - szturchnęłam go lekko w ramię.
- Ja błagać ciebie o litość? - podniósł brwi, próbując powstrzymać się od śmiechu.
- Tak. - nie patrząc na nic, rzuciłam w niego mąką, która była rozsypana na blacie.
Najwyraźniej się tego nie spodziewał, gdyż trafiłam go w klatkę piersiową. Sama otworzyłam usta ze zdziwienia i rzuciłam jeszcze raz, lecz tym razem mąka przeleciała przez niego i rozsypała się po podłodze. Zaczęłam się śmiać jak głupia, ale on nie.
Przez chwilę staliśmy naprzeciwko siebie.
Może jest zły?
Zaczął strzepywać z siebie mąkę, po czym spojrzał na mnie.
- Teraz moja kolej.
Nim zorientowałam się o co chodzi, sięgnął ręką do blatu i zamachnął się na mnie.
Trafił mnie w to samo miejsce, co ja jego. Zaczęłam uciekać z piskiem, jednocześnie się śmiejąc. On też się śmiał. Rzucił raz jeszcze.
Poczułam mąkę we włosach.  Nie tracąc czasu wzięłam kolejną garść i rzuciłam w niego a on się odpłacał tym samym. Po jakimś czasie bitwy na mąkę zmęczyłam się. Chcąc ją wygrać wzięłam całe opakowanie mąki i kiedy miałam nią rzucać poślizgnęłam się. Jake złapał mnie w ostatniej chwili więc upadłam na niego. Mąka poleciała mi do góry, tak, że sypała się na nas jak śnieg. To wyglądało jak jedna z tych romantycznych scen. On patrzył na mnie, ja na niego. Twarz przy twarzy.
- Teraz, ty też wyglądasz jak duch. - zaśmiałam się na jego komentarz. Na pewno byłam cała biała.
Miałam się podnosić, ale Jake mnie zatrzymał. Przestał się śmiać i spoważniał. Patrzył głęboko w moje oczy a ja rozpływałam się.
Jego oczy były najpiękniejszymi oczami, jakie kiedykolwiek widziałam.
- To twoje oczy są najpiękniejsze.
Odpowiedział a mi nagle zrobiło się gorąco. Zaczęłam przybliżać się do niego. Chciałam go pocałować. Tak, pocałować. Poczuć jego usta.
- Jezu... tak bardzo przepraszam. Ja.. nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nie chciałam.. - wstałam szybko i poprawiłam ubrania. Strzepałam resztę mąki.
- Nic się przecież nie stało. - uspokoił mnie ale i ja wiedziałam, że się stało. Nie powinnam była na nim leżeć, patrzeć na niego, a tym bardziej próbować go pocałować.
Jake widział w moich oczach zakłopotanie, więc zaproponował, byśmy zabrali się w pierwsze miejsce na jego liście.
Kiedy byłam już gotowa zeszłam na dół.
- Gotowa? - zapytał, podał mi kurtkę i wziął kluczyki od domu.
Wyszliśmy na zewnątrz i skierowaliśmy się do auta.
- Czyje to auto? - zapytałam zdziwiona
- Twoje. Będziesz prowadzić,
- Co to jest? - zapytałam chłopaka stojącego obok mnie. 
- Twój samochód. Wsiadaj, będziesz prowadzić. 
- Wiesz, dziwnie by to wyglądało, gdyby auto samo się prowadziło. - ocknęłam się, słysząc głos Jacka i przyznałam mu rację.
- On mi je kupił? - zapytałam wsiadając.
- Tak, zaraz po tym, jak dostałaś prawo jazdy.
Przypomniał mi się tylko urywek tego, ale to też było coś.
- Więc... - zaczęłam.
- Nie, nie powiem ci gdzie jedziemy. - dodał ze śmiechem.
- No weź..
- Musisz najpierw zobaczyć. Zobaczymy, czy będziesz pamiętać.
Wiedząc, że z nim nie wygram dałam sobie spokój. Rozsiadłam się wygodnie na fotelu i wpatrywałam na widok za szybą.
Jechaliśmy jakieś pół godziny, po czym Jack kazał mi się zatrzymać.
- Las? - odpięłam pas i wyszłam zanim Justin chciał otworzyć mi drzwi.
- Jeszcze nie jesteśmy na miejscu. - Wyciągnął do mnie rękę a ja ją złapałam.
- Ufam ci, ale wciąż mam poczucie, że okażesz się jakimś gwałcicielem i czekasz tylko na odpowiedni moment. - dodałam z żartem.
- Aż taki straszny jestem?


Dużo razy byłam w lesie na wycieczkach rowerowych, często tam biegałam, ale nigdy nie schodziłam ze ścieżki.
Miałam wrażenie, że roimy kółko i chodzimy wciąż po tych samych miejscach. Zaczęłam się rozglądać za siebie, czy ktoś nas nie śledzi, albo jakieś zwierze nie upatrzyło sobie nas jako drugie śniadanie. Cóż... mnie. Zwierzęta chyba też nie widzą duchów. Albo..
- Ał.. - krzyknęłam kiedy zderzyłam się z jego plecami. - Czemu nie idziesz? - zapytałam, patrząc na niego ze zdziwieniem.
- Już jesteśmy. - wskazał palcem przed siebie.
Wtedy poczułam jak szczęka opada mi do ziemi...

wtorek, 16 lipca 2013

Five

- Więc uważasz, że jestem piękny?
Nienawidzę! Nienawidzę go za to, że wrócił do tego tematu! 
- Ohh.. zamknij się. - chwyciłam za poduszkę i rzuciłam w niego, ale niestety przeleciała i wylądowała na ścianie, trafiając przy okazji w wazon. 
- Skarbie, rzucaj dalej. - słyszałam jak śmiał się ze mnie.
Najwyraźniej rozbicie wazonu było dla niego zabawne, ale to ja będę musiała teraz wszystko posprzątać.
- Świetnie. - powiedziałam - i nie waż się myśleć, że to moja wina.
- Właśnie tak myślę. Teraz odejdź, ja to posprzątam.
- Nie. Przecież to moja wina, co nie? - wypomniałam mu a on odchylił głowę do tyłu i westchnął. 
- Elizabeth, proszę.. - zagrodził drogę bym nie mogła przejść.
- Idź. Nie jestem już dzieckiem. – powiedziałam.
Oczywiście miałam zbyt dużo szczęścia, potknęłam się o własne nogi i runęłam na ziemię, rękami wprost na szkło. Jake znalazł się przy mnie tak szybko. Wziął mnie na ręce i położył na łóżku.
- Przykro mi, ale muszę stwierdzić, że nadal jesteś dzieckiem. - patrzył ze złością na moją rękę. Zaczęła krwawić. 
- Elizabeth.. zawsze taka uparta. 
- Przepraszam. - poczułam się głupio, dlaczego zawsze, gdy stawiałam na swoim, musiało wychodzić, że nie mam racji? 
- To ja przepraszam. - uspokoił się. 
- Za co? - spytałam zdziwiona.
- Jesteśmy w tym samym pomieszczeniu, stałem tak blisko a nie zdążyłem cię złapać. Idiota ze mnie.
- Jake, nie mów tak.
- Kiedy to prawda.
- Jake. Jesteś tu. A to mi wystarczy.
Popatrzył na mnie zupełnie zdezorientowany a ja zastanowiłam się, dlaczego to powiedziałam.
Bo to prawda?
- Pójdę po apteczkę. - zaproponowałam ale on zerwał się z miejsca i powstrzymał mnie.
- Ja to zrobię, tym razem posłuchaj.
Kiwnęłam głową. Na dzisiaj wystarczyło już problemów.


- Kochanie, tyle zajęło Ci otworzenie matce drzwi? – zapytała moja mama, kiedy jej otworzyłam i weszła do domu. - Już wariowałam, myślałam, że coś się stało.
- Też Cię miło widzieć, mamo. 
Odwróciła się do mnie i przytuliła mocno. – Elizabeth, wiesz jak się o ciebie martwię. Dzwoniłam do ciebie z pracy pięćdziesiąt razy i nie odbierałaś. Myślałam, że coś się stało i musiałam przyjść po robocie. Teraz zaś pół godziny stoję pod drzwiami i nic.
- Oj wiem, przepraszam. – ścisnęłam ją jeszcze mocniej. – A nie odbierałam, bo wyładował mi się telefon, a jakoś nie miałam czasu go naładować. – wyjaśniłam i uwolniłam się z uścisku.
Znając moją mamę to pięćdziesiąt razy i pół godziny znaczyło tak naprawdę pięć razy i dwie minuty. Ale mniejsza z tym…
- Dobrze… A więc jak się czujesz? – zapytała i ruszyła za mną do kuchni.
- Świetnie. – odpowiedziałam. 
- To się cieszę. Przyniosłam ci sernik, twój ulubiony. Masz tu jeszcze dżem truskawkowy i wiśniowy, sok agrestu, zdrowy a nie te chemie z supermarketów, babeczki...
Przestałam słuchać, wpatrywałam się tylko jak wyciąga całą kuchnie ze swojej torby na blat. 
- Mamoo.. wiesz, że nie trzeba. 
- Cii. Trzeba, trzeba.

Nalałam dla nas oranżady i wyciągnęłam jakieś ciasteczka, jedne z tych, które przyniosła.
Ułożyłam na tacce i kierowałam się do pokoju gościnnego, kiedy zobaczyłam jego opartego o lodówkę.
Pisnęłam i upuściłam wszystko. Zapomniałam, że widzę go tylko ja. Moja mama gwałtownie ruszyła w moją stronę, nie wiedząc co się stało. 
- Matko Boska, Elizabeth! Co się stało? – spojrzała na dół, na rozbite szkło i skruszone ciasteczka ale zatrzymała się na mojej ręce.
- Co to jest? 
Co? Co jest?
- Co? - podążyłam jej wzrokiem i zatrzymałam się na zabandażowanej ręce.
O nie.
- Znowu to robisz? - była w szoku, zła, smutna, nie wiem.
- Mamo, to nie tak.
- Elizabeth, dlaczego? - zaczęła płakać. Tylko nie to
- Mamo, nie wróciłabym do tego. Nie jestem głupia. Nawet nie pamiętam, dlaczego to robiłam.
Spojrzałam na Jakea, by zobaczyć jak zareagował na temat, który się rozpoczął. Miał mocno zaciśnięte usta. Na szyi pojawiła się gruba żyła a ja nagle zapragnęłam jej dotknąć. Uspokoić go.  
Mama natomiast podbiegła do mnie i znów trzymała mnie w ramionach. 
- Kochanie. Przepraszam. Nie jesteś głupia, nie miałam tego na myśli. Jestem po prostu twoją matką. 
- Wiem. Kocham cię mamo. 


- Jake? – zawołałam niepewnie, nigdzie go nie widząc. Trochę się bałam mu spojrzeć w oczy, po tym co zaszło w kuchni. Nie powinien był tego słuchać. On chyba nie wie co robiłam. 
- Tak? – i wtedy zobaczyłam go siedzącego na kanapie w salonie.
- Umm.. Przepraszam, to była moja mama… nie wiedziałam, że przyjdzie.
- Wiem, że to twoja mama. – wymusił lekki uśmiech. – Dlaczego to robiłaś? – spojrzał na mnie ze smutkiem.
Wiedziałam o co mu chodzi.
- Nie wiem o czym mó...
- Elizabeth, przestań, proszę.
Zamknęłam na chwilę oczy. Dlaczego to robiłam? Sama nie wiem. Nikt mi nie chciał powiedzieć.



Leżąc w łóżku nie mogłam zasnąć. Wciąż próbowałam sobie przypomnieć, dlaczego robiłam sobie te okropne rzeczy. Rozmyślałam, rozmyślałam, aż w końcu udało mi się zasnąć.


Od tego wydarzenia prawie się nie odzywałam. Byłam wstrząśnięta, oszołomiona i wszystkie najgorsze określenia. To nie mogła być prawda. On zginął przeze mnie.. To moja wina. Tylko i wyłącznie moja… Nie wytrzymuję bez niego. On jest dla mnie wszystkim. Całym moim światem. Całym moim sercem. Czy jest możliwość życia bez serca? Nie. Więc ja też nie mogę.
Jedyne co mogłam, to sięgnąć po strugaczkę i rozkręcić ją. Wyjęłam ostrzejszą  część i nie patrząc na nic, przejechałam sobie po nadgarstku. Poczułam ból. Kara jakby za to co się stało. Ale to i tak jest za mało. Tu chodziło o czyjeś życie. O życie osoby, która znaczyła dla mnie wszystko.
Dlaczego to nie mogłam być ja?
Dlaczego on?
Chciałam, żebym to ja zginęła, nie on...
O Boże.. byłam winna jego śmierci. Mój chłopak zginął przeze mnie.

- Przestań! – poczułam jak ktoś mną trzepie. Otworzyłam szeroko oczy. – Nie możesz tak myśleć!
To Jake.
- To nie Twoja wina, rozumiesz!? – patrzył na mnie z zaczerwienionymi oczami, jakby płakał.
Czy on... On nie może płakać. 
-  Jake.. Skąd… to.. był tylko sen. 
Oddychał ciężko. Odsunął się lekko ode mnie. Zorientowałam się, że wisi tuż nade mną. Jedną dłonią podpiera się a drugą trzyma na moim policzku. Jest tak blisko.
- Ja... przepraszam. Nie mogłem tego znieść. Widziałem to, co ty. - przetarł oczy ręką. To było bolesne patrzeć na niego w takim stanie. On płakał. 
- Potem zaczęłaś myśleć, że to twoja wina. Wiedz, że nie. Nie zrobiłaś nic złego. 
- Skąd wiesz?
- Bo wiem.
- Znałeś go?
Cisza.
- Tak.


wtorek, 9 lipca 2013

Four.

Elizabeth's POV
Obudziłam się i o dziwo było mi ciepło. Jakby ktoś tulił mnie do siebie całą noc. Spojrzałam na zegarek, wskazywał 8.49. Następnie spojrzałam w dół i zobaczyłam, że jestem przykryta kocem... Niczym się nie przykrywałam. Hmm.. Z tego co pamiętałam, wkurzona rzuciłam się na łóżko i zasnęłam. Może moja mama tu była? Nie, musi być w pracy.
- Jak się spało? - podskoczyłam, kiedy usłyszałam obok mojego łóżka zachrypnięty głos i zobaczyłam Jacka.
Zamiast uciec albo cokolwiek, po prostu zostałam na swoim miejscu. Przypomniała mi się nasza wczorajsza rozmowa i to, że on był duchem.
- Nawet dobrze, dzięki. To.. to Ty mnie przykryłeś? - obróciłam się do niego, by spojrzeć mu w oczy. One były... piękne. Raz piwne, raz ciemne jak czekolada a później, pod wpływem promieni słonecznych - złote. Jak ktoś mógł mieć takie oczy?
Kiwnął głową. Czyli, że był tu przez całą noc?
- Tak. - odpowiedział i powoli zaczął podchodzić w moją stronę. Moje oczy się rozszerzyły.
A co jeśli to morderca i teraz chce wyjawić, kim tak naprawdę jest?
Podniósł rękę, na chwile ją zawiesił w powietrzu, po czym zagarnął mi włosy za ucho. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Moje pod wpływem jego intensywnego wzroku zaczęły łzawić ale nie mogłam się oderwać, dopóki nie zadzwonił mój telefon, informując, że dostałam SMSa. Spojrzałam na ekran. Mama.
Od: Mama.
Kochanie jak się czujesz? Wszystko w porządku?

Poza tym, że przebywam w domu z duchem, to chyba tak.

Do: Mama.
Tak, jest dobrze. 

Wysłałam wiadomość i położyłam telefon na szafce obok. Szybko wstałam, ogarniając trochę włosy.
- Musisz być głodny. Chciałbyś coś do jedzenia? - chciałam być miła.
- Umm.. Wiesz... ja nie jem. - odpowiedział tak, jakby się tego wstydził.
- Ach.. przepraszam. - czy jest jeszcze coś, o co nie powinnam go pytać? - Powinnam była o tym pom...
- Nie, nie mogłaś o tym wiedzieć. To ja przepraszam.
- Za co?
- Za to, że zjawiam się tu bez zapowiedzi, bez twojej zgody, licząc na to, że mnie zaakceptujesz.
Stałam na środku pokoju, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Co odpowiedzieć.
- Ja... ee.. co masz na myśli, mówiąc "zaakceptujesz"?
- To... to nie takie proste.
- Powiedz po prostu, kim jesteś. Co tu robisz? Chcę wiedzieć. Jak inaczej mogę cię zaakceptować?
- Mówiłem ci, jestem twoim stróżem. Mam pilnować, by nic ci się nie stało, byś była bezpieczna.
Ale po co?
- Każdy dostaje takiego stróża?
- Nie. - odpowiada pewnym głosem.
- Więc dlaczego ja?
- Bo.. - i tu jego głos się załamuje. - bo... nie... ja nie mogę o tym mówić.
Już miałam wyjść z pokoju by iść przygotować sobie w kuchni śniadanie, bo widziałam, że ta rozmowa nie ma sensu, ale zobaczyłam jego zasmuconą minę. Stał bez ruchu wpatrując się w podłogę.
- Ja.. ja po prostu tego nie rozumiem. Doceniam to, że tu jesteś, ale....
Jak to powiedzieć, by się nie obraził? Nie potrzebuję stróża. Mogę o siebie zadbać.
Zamiast tego, wypaliłam - Nie chcesz iść ze mną na dół? - sama nawet nie wiem kiedy.
Zdziwiło go moje pytanie, ale ruszył za mną.
Pomyślałam, że może uda mi się coś od niego wyciągnąć.
- Co chcesz wiedzieć dokładnie? - zapytał idąc za mną. No ta, czyta mi w myślach. - Błagam, nie pytaj dlaczego tu jestem, tego nie potrafię ci lepiej wytłumaczyć.
- Okej. Mam dużo innych pytań. - podeszłam do lady kuchennej, wyciągnęłam miskę i nasypałam do niej płatków Cini Minis.
- Zanim stałeś się duchem... byłeś człowiekiem, tak?
Opuścił głowę. Ten temat chyba nie był jego ulubionym.
- Tak. - odpowiedział krótko.
- Więc... byłeś wtedy szczęśliwy?
- Tak. Byłem wtedy bardzo szczęśliwy.
- Czy mogę zapytać, kim wtedy byłeś?
Pokręcił przecząco głową. To będzie trudne. Taka bardzo chcę się czegoś o nim dowiedzieć, skoro jest tutaj ze mną.
- Więc.. Miałeś dziewczynę? - chyba się zapędziłam.
Cholera...

Jack's POV
- Więc.. Miałeś dziewczynę?  - zapytała mnie, a ja nie wiedziałem co odpowiedzieć. Szybko rozszerzyła oczy, jakby chciała mi pokazać, że nie o to chciała zapytać. Wiedziałem o tym. Tylko co ja mam jej odpowiedzieć?
Tak, to Ty byłaś moją dziewczyną, ale niestety nic nie pamiętasz. 
- Ymm.. Tak.
- Kochałeś ją? - czułem jak w myślach, przeklina siebie za to, że zadała mi to pytanie.
- Tak.. i nadal kocham.
Zaczęła nerwowo pocierać palcami. Była zazdrosna. Gdyby tylko wiedziała, że mówię o niej...
- To dlaczego nie jesteś teraz z nią, tylko ze mną? - spytała podpierając brodę na ręce.
Huh, bo to Ty nią jesteś. 
- To też nie jest proste do wytłumaczenia. Ale kiedyś się dowiesz.




Elizabeth's POV
Czy byłam zazdrosna? Nie, oczywiście, że nie. Ale jeśli nie chciałam oszukiwać samej siebie to... tak.
Dziwiło mnie to, bo przecież go nie znam. A jednak, kiedy powiedział, że ją kochał i nadal kocha poczułam się.. jakoś dziwnie. To wskazywało tylko na to, że byłam zazdrosna. Nie chciałam, żeby było to po mnie widać więc, zakończyłam tę rozmowę pod pretekstem, że jestem głodna. Choć i tak wiem, że o wszystkim wiedział. Przecież czytał mi w myślach. Dlaczego ja też nie mogę? To nie fair..

Śniadanie po raz pierwszy przebiegało w - jakby to powiedzieć - inny sposób. Zamiast 'normalnie' jeść, czyli wcinać kanapki, cały czas patrzyłam, czy czasem się nie pobrudziłam, albo czy coś mi nie spadło. Jack, wykorzystując to, że nie musi jeść non stop się na mnie patrzył.
Po tym niezręcznym śniadaniu postanowiłam się gdzieś przejść, przypominając sobie, jak długo nie wychodziłam na świeże powietrze. Nałożyłam bluzę z kapturem i wzięłam kluczyki od domu.
- Idziesz gdzieś? - usłyszałam głos dobiegający z salonu.
- Idę się przejść.. ee... zaraz wracam - rzuciłam i zamknęłam za sobą drzwi. Nie wiem, czy to był dobry pomysł zostawiać go samego w domu ale mniejsza z tym..
Zaczerpnęłam świeżego powietrza i z powrotem je wypuściłam. Stawiałam krok do przodu kiedy poczułam kogoś za sobą. Odwróciłam głowę i ujrzałam Jacka wpatrującego się we mnie. Szedł za mną. Czy to oznacza, że będzie cały czas ze mną?
- Jak.. Ty.. Przeleciałeś przez ścianę? - rozszerzyłam oczy ze zdziwienia.
- Jestem duchem. Jestem duchem. Mogę tak ze wszystkim. Ciebie też mogę przelecieć.
Uśmiechnęłam się do niego, po czym przeanalizowałam jeszcze raz to, co powiedział - Że co!?
- Nie, nie to miałem na myśli! - podrapał się nerwowo po karku - Ja.. chodziło mi o to, że mogę przechodzić przez wszystko i przez ludzi też.. Wybacz, naprawdę...
- Okej. - jakby nie było, zabrzmiało to głupio.
Z nieznanego mi powodu, zaczęłam się śmiać. Patrzył przez chwilę na mnie ze zdziwieniem by po chwili dołączyć do mnie.
Błądziłam oczami po ulicy, oglądając wszystko po kolei. Zobaczyłam ogromną plamę farby na ulicy, a kiedy Jack popatrzył na to miejsce, uśmiechnął się.
- Uważaj! - krzyknął do mnie. 
- Wyleję to na ciebie zaraz. To ty uważaj. - odburknęłam mu.
- Jesteś niemożliwa. - zaczął się bardzo głośno śmiać. Ja tak samo, przez co wiadro farby, które nieśliśmy przechyliło się i rozlało. Nasi nowi sąsiedzi patrzyli na nas z okien kręcąc głowami.
- No to mamy po remoncie. - jęknęłam, patrząc na kolorowy kawałek ulicy. 
- Nic się nie stało. Kupimy nową. 
- Taa.. łatwo ci mówić. To kosztuje. 
- Aj tam. 
- Ale ulicy nie wyczyścimy. - kiwnęłam głową na panią Clarrison wyglądającą na nas ze złością. 
- Chyba nas nie polubili. - chłopak szepnął mi do ucha, pocałował w czoło. - Niech się pocałują w dupę. 
- Hej! Nie wolno ci tak mówić. - próbowałam zgrywać poważną ale nie udało się. Znów chichotałam. 
Jego twarz była zamazana. Nie mogłam go rozpoznać. Kto to był? Czy to był ten, który mógł być moim chłopakiem?
- Jesteś tam? - Justin pomachał mi kilka razy przed twarzą.
- Umm.. tak. Zamyśliłam się. - machnęłam ręką i ruszyłam dalej.
Tak naprawdę nie wiedziałam gdzie idę, bo po tym całym wydarzeniu ledwo pamiętałam okolice mojego domu.
- Więc nie wiesz, gdzie idziesz? - zapytał przerywając ciszę jaka między nami zapadła.
- Nie wiem. - wzruszyłam ramionami, rozglądając się dookoła. - Nie boisz się,  że ktoś Cię  zobaczy? - zmieniłam temat.
- Nikt nie może mnie widzieć. Tylko niektóre osoby.
- Dlaczego należę do tych "niektórych osób"? - Uniosłam brwi do góry.
- To długa historia. - Westchnął i pociągnął mnie za rękę. - Mam pomysł.
Ciekawe...

Jake's POV
Postanowiłem, że wezmę ją do miejsca, gdzie się poznaliśmy. Może to będzie dobry sposób na przywrócenie jej pamięci. Choć trochę.
Tym miejscem był pobliski park - a dokładniej - plac zabaw obok przystanku autobusowego. Nic specjalnego, ale uwielbiałem kiedy tam chodziliśmy.
Elizabeth początkowo nie mówiła nic. Była zbyt zainteresowana bawiącymi się dziećmi by zwrócić uwagę na miejsce w którym się znajdowaliśmy. Z resztą jak zawsze. Kiedy tu przychodziliśmy, nie było dnia w którym by nie powiedziała o tym, jak bardzo chciałaby mieć kiedyś dzieci.
Potem jednak powędrowała wzrokiem szukając mnie i kiwnęła palcem.
- Ja tu byłam. - zmarszczyła czoło a mnie ogarnęła fala radości.

Elizabeth's POV
Serio, coś mi świta i jestem pewna, że kiedyś tu byłam.

Jak nie zdążę, to się zabiję. Cholera! Biegłam szybko by złapać autobus, który właśnie odjeżdżał. Świetnie, spóźnię się na ślub kumpeli. Trzymając mnóstwo teczek z  przemowami dla znajomych pod pachą chciałam wyciągnąć komórkę z torebki, gdy poczułam, że na kogoś wpadłam. Wszystkie papiery się rozsypały a ja zaliczyłabym glebę, gdyby nie silne ramiona, które mnie przytrzymały. 
Podniosłam głowę i zobaczyłam najpiękniejsze oczy, jakie w życiu widziałam. 
- Umm.. dziękuję. - ledwo wyjąkałam. 
Były takie hipnotyzująco piękne, że mogłabym się w nie gapić przez całe życie.
- Nie masz za co. To była przyjemność potrzymać tak piękną damę, choć przez chwilę. 
Odpowiedział a moje nogi powoli zamieniały się w watę. 

I koniec. Widziałam tylko jego oczy, a na dodatek przez sekundę. I to dokładnie przez jedną sekundę.
- Przypomniało Ci się coś? - Jack usiadł na huśtawce, która lekko się poruszyła.
- Tak jakby. Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś. - uśmiechnęłam się do niego i usiadłam na huśtawce obok.
- Będę Cię zabierał w różne miejsca... Chciałbym Ci pomóc odzyskać pamięć. - złapał moją rękę i zamknął w swojej.
Miałam ją wyrwać ale nie mogłam się na to zdobyć. Była taka zimna, ale jednocześnie tak miła w dotyku. Jego dotyk sprawiał dziwne uczucie, ale pozytywne.
- Skąd będziesz wiedział, gdzie mnie zabierać? - spytałam, na co wzruszył ramionami.
- Nie wiem. - odpowiedział szybko.
Miałam go jeszcze o coś zapytać, ale zobaczyłam dziecko biegnące do huśtawki, na której siedział Jack.
- Jack! - krzyknęłam prawie szeptem.
- Nie jestem Jack. - mały chłopiec popatrzył na mnie dziwnie i usiadł jak nigdy nic. Jack na szczęście zdążył zejść.
Zaśmiał się tylko spoglądając na mnie.
- A... a jak się nazywasz? - spytałam chłopca, uśmiechając się do niego.
- Thomas. - odpowiedział uśmiechając się szeroko. - nie pamiętasz mnie? - jego uśmiech zaraz znikł a ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Jak.. kim.. co?
- Ja.. nie... oczywiście, że cię pamiętam.
Zadowolony odepchnął się nóżkami od ziemi i huśtawka poleciała do przodu.
- Gdzie twój chłopak?
- Co?
- No ten taki, co z nim tu przychodziłaś?
- Umm.. możesz mi powiedzieć jak się nazywał?
Ta rozmowa była bardzo dziwna. Na pewno myślał sobie o mnie jak o idiotce.
Otworzył buzię ale nie odpowiedział.
- W sumie to nie pamiętam.
A już miałam nadzieję.
Jack nagle wstał patrząc dziwnie na Thomasa.
- Czekaj.. Jamie? Jake? Coś takiego. Tak! To był Jake!
Jake?
Jake...
Nie przypominam sobie.
- Muszę iść, moja mama na mnie czeka. Pa!
Krzyknął, przytulił mnie i uciekł do starszej pani, czekającej przy zjeżdżalni.

Następny dzień zaczął się podobnie. Jack siedział tuż przy moim łóżku wpatrując się we mnie. 
Nie, nie chciałam go tutaj po wczorajszym wieczorze. Kiedy wyszłam z łazienki, mój ręcznik, którym się owinęłam spadł na podłogę. A on siedział na moim łóżku!
Niby dobrze, że miałam coś na sobie, ale nie dobrze, że były to majteczki z Hello Kitty. Górną część ciała zakrywały moje długie włosy. Niby nic nie zobaczył ale... On nie powinien tego widzieć! Szczególnie on!
- Hello, Kitty. - usłyszałam i myślałam, że się spalę ze wstydu.
- Zostaw mnie! - burknęłam i wlepiłam głowę w poduszkę. 
- Wiesz, że tego nie zrobię. - mówił poważnie ale kąciki jego ust drgały, jakby zaraz miał wybuchnąć śmiechem.
- Chcę być sama.. - powiedziałam stanowczo.
- Nie pozwolę byś była sama.. - szepnął mi do ucha na co dostałam gęsiej skórki - Ja zawsze będę z Tobą.
Spojrzałam na niego. Odwróciłam się i teraz byłam do niego przodem.
- Dlaczego? Chcę wiedzieć dlaczego ze mną?
Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Za dużo chcesz wiedzieć. - odwrócił twarz do góry i patrzył w sufit.
Westchnęłam tak głośno, by to usłyszał na co on cicho się zaśmiał.
- Jesteś uparta.
- Ty też.
Nastała cisza, której tak bardzo nie lubiłam.
- Myślę, że jeszcze nie jesteś w pełni gotowa, by wszystkiego się naraz dowiedzieć. - powiedział wciąż gapiąc się w sufit.
- Dlaczego? - powiedziałam tak jakby do siebie.
- No przed chwilą ci powiedziałem. - zaśmiał się i ukazał swoje białe, proste zęby.
- Dobra. Ale kiedyś się dowiem?
- Oczywiście. Jak ci się większość wydarzeń przypomni.
Pokiwałam głową, na znak, że zrozumiałam. Ale tak naprawdę, nie rozumiałam nic. Dlaczego on nie chce mi nic powiedzieć? Dlaczego to przede mną ukrywa? Dlaczego boi się mówić o swojej przeszłości? Co wydarzenia z mojego życia miały wspólnego z tym, że on tu jest?

Musiałam przyznać, że spędzanie z nim czasu sprawiało mi ogromną przyjemność.
Nie miałam nic do roboty, od czasu do czasu mogłam poczytać książki, ale nie mogłam tego robić przez cały dzień. Więc rozmawialiśmy. Tak po prostu. Z czasem nawet książki przestały mnie interesować, gdy tylko się budziłam sprawdzałam, czy siedzi na krześle obok mnie.
Codziennie czekał przy mnie, czuwał nade mną a ja czułam się przez to bezpieczna.
Pewnego razu jednak, obudziłam się sama. Była noc, moje oczy musiały się przyzwyczaić do małej ilości światła, zanim poczęłam szukać mojego stróża. Nie było go.
Poczułam pustkę. Wiedziałam, jak głupio to brzmi, ale przyzwyczaiłam się do tego, że jest przy mnie.
"A jeśli on odszedł?" "Może mu się znudziłaś". "Ma dziewczynę, kretynko i wciąż ją kocha."
Zmarszczyłam czoło, nie chciałam tego przyjąć ale wiedziałam, że to prawda. Jaki niby był w tym cel, by siedział non stop przy takim kimś, jak ja?
Pomyślałam przez chwilę o nim. O jego oczach, bladej skórze, pełnych ustach. Był taki... piękny.
- Myślę, że powinienem częściej znikać, by móc usłyszeć potem takie myśli.
Podskoczyłam na jego głos tuż obok mnie. Obróciłam głowę i patrzyłam na niego osłupiała. Nie miał koszuli na sobie. Nie miał nic, tylko spodnie! Ohh... Ile bym dała, żeby choć na moment nie był w stanie słyszeć moich myśli. Boże! On tu był i słyszał, co o nim...
- Nie. - odpowiedział poważnie, ale kąciki jego ust drgały. Śmiał się ze mnie, drań. - Byłem na zewnątrz... Na szczęście zdążyłem na tę lepszą część. 
- Gdzie byłeś? - starałam się zmienić temat. 
- Um...byłem.. cóż... musiałem czegoś wypróbować. 
- Aha. Rozumiem. - Nie chciał o tym mówić. Nie potrzebnie pytałam, nie jest mój ani nic. 
- Nie wiem, czy to odpowiedni moment i miejsce, by ci to pokazać, ale jeśli chcesz, mogę to zrobić w najbliższym czasie. 
 - Ee... jeśli ty chcesz, to jak najbardziej. - jąkałam się za bardzo. 
Uśmiechnął się a ja opuściłam głowę i zajęłam się, jakże interesującymi w tym momencie, paznokciami. 
- Więc.. uważasz, że jestem "piękny"?

wtorek, 2 lipca 2013

Three.

Did you love her?

- Przepraszam... - szepnął i zniknął mi z oczu.
W tamtej chwili chciałam go zatrzymać. Dobrze mi było gdy był przy mnie. Ale dlaczego? W prawdzie w ogóle go nie znałam, był mi obcy ale kiedy powiedział, że chce mnie chronić, że jest tu dla mnie poczułam coś dziwnego w brzuchu. Sposób, w jaki wypowiedział te słowa dawał mi poczucie, że mówił szczerze. 
Skąd wiesz, że go nie znasz? Usłyszałam jakieś głosy w mojej głowie. Bo go nie znam. Widziałam go po raz pierwszy w moim życiu.
Choć z drugiej strony straciłam pamięć, więc może kiedyś już go spot... nie, on jest duchem. To niemożliwe. 
Każdy duch kiedyś był człowiekiem, Elizabeth...
Opadłam na łóżko, by za chwilę chwycić poduszkę i rzucić nią przez pokój. Jestem idiotką.. 
Zwinęłam się w kłębek. Nie wiedziałam czy mam płakać, czy się śmiać. Po prostu chciałam zasnąć i zapomnieć choć na chwilę o myślach, które chodziły mi po głowie. 

Jake's POV
Sama myśl o tym, że ona nic nie pamięta rozrywała moje serce na milion kawałków. Musiałem na chwilę zniknąć jej z oczu. Nie mogła mnie widzieć w tym stanie.
Ten stan spowodowało to, że nie poznała mnie. Nie rzuciła mi się w ramiona, tak jak zawsze, tylko stała w miejscu, na dodatek się mnie bała. To było najgorsze. Ale to moja wina.
Mogłem wcześniej skończyć z tym gównem, w jakie się wpakowałem. Choć z drugiej strony - czy miałem wyjście? Miałem z nimi do czynienia za nastoletnich lat, kiedy chciałem odlecieć i poszpanować przed kolegami ile tego gówna mam. Po pewnym czasie, nie chcieli pieniędzy. Chcieli, bym dla nich pracował. Miałem 18 lat, prawo jazdy, nie było problemu. Moim zadaniem było tylko przewozić towar z miasta do miasta.  Początkowo, wydawało się to fajne, czasem nawet dawali mi "mały" napiwek. Dopóki nie zobaczyłem, jak zabijają człowieka, który nie oddał im za 2 kg towaru. Spóźnił się z kasą o tydzień i za takie coś, odebrali mu życie. Chciałem się wycofać. Zagrozili, że przelecą mi dziewczynę za moimi plecami i nigdy jej nie zobaczę. Nie mogłem na to pozwolić. Brnąłem w to dalej. Zmusili mnie do tego szantażem. Jednak starałem się jak najczęściej wywijać wymówkami, typu "nie ma mnie w mieście, wyjeżdżam, dużo roboty w szkole".
Jakiś czas później, mój ojciec zniknął. Nie było go w domu przez 2 tygodnie, mama powiadomiła policję. Czy coś zrobili? Gówno zrobili!
"Proszę się nie martwić, znajdziemy pani męża".
Powtarzali cały czas a po moim tacie ani śladu.
Trzy miesiące po jego zaginięciu dostałem telefon od moich "pracodawców", że to oni porwali mojego ojca za to, że mam gdzieś ich robotę. Byłem wściekły jak cholera. Rozwalałem wszystko w domu. Obiecali, że go wypuszczą, jeśli zrealizuję dla nich 10 zleceń.
Jakim trzeba być kretynem, żeby nie żądać dowodu, że on jest jeszcze żywy, że jest o co walczyć.
Ale w tamtej chwili nie myślałem o niczym innym, chciałem go uratować, bo to przeze mnie cierpiał. Kochałem swojego ojca i nie mogłem pozwolić, by tak to zostawić.
Najgorsze było to, że ta "misja", całkowicie mnie zaślepiła. Zgodziłem się zrobić, co trzeba. Moim celem było zabicie ich przeciwników. Szkolili mnie przez miesiąc po czym zabijałem ludzi, nawet nie wiedząc dlaczego. Owszem, byli podobni do nich, ale czy to oznacza, że mam ich zlikwidować tak po prostu? Jednak przy 9 zadaniu, załamałem się. Miałem zabić 9-letnie dziecko. Byłem pewny, że ono w niczym nie zawiniło - zawinił jego ojciec. Więc dlaczego miało cierpieć. Kiedy otrzymałem miejsce pobytu i zdjęcie mojego celu wściekłem się. Nie zabiję dziecka. Moja złość jak zwykle zepsuła dzień mnie i Elizabeth ale miałem nadzieję, że mi wybaczy. Po raz kolejny.
Miałem jechać po nową broń do dostawcy, na miejsce x, do którego miał mnie doprowadzić GPS w czerwonym SUV-ie. Wsiadłem do auta i ruszyłem. W czasie jazdy zdecydowałem, że nie mogę tego zrobić. Wyciągnąłem pistolet spod fotela i wsadziłem między pasek spodni. Trzeba z tym skończyć. Zabiję go na miejscu.
Wysiadłem z auta, skierowałem broń w jego stronę.
Widzę w jego oczach strach, przerażenie. Wie, że ten, którego wyszkolił, potwór, którego stworzył sprzeciwia się jemu samemu.
- Jack, nie wiesz, co robisz.
- Ależ doskonale wiem.
- Będziesz tego żałował. - próbował powstrzymać śmierć zbliżającą się do niego, małymi krokami.
Odbezpieczam broń, kiedy wypowiada słowa "Może to cię powstrzyma?"
Krew się we mnie zamroziła a jednocześnie wrzała i gotowała się we mnie.
Odwróciłem się i nie do końca wierzyłem w to, co zauważyłem.
Moje całe życie, mój cały świat na wprost mnie, w obrzydliwych łapach.
Kiedy wypowiedziała moje imię, dotarło do mnie, że to naprawdę ona i muszę coś zrobić. Wpatrywałem się w jej oczy i zastanawiałem, czy jestem zdolny zabić przy niej człowieka? Ona nie wie, kim on jest. Uzna mnie za tego gorszego. Patrzyłem na nią i wtedy poczułem mocny ucisk w klatce piersiowej. Upuściłem pistolet i powoli opadałem. W oczach robiło mi się ciemno i ostatnie, co widziałem, to Elizabeth upadająca na kolana. Wiedziałem, że zniszczyłem wszystko, zostawiłem ją samą, kiedy mieliśmy jeszcze przed sobą całe życie. Zostawiłem to, co kocham.
Nasza miłość była tak wielka, że Bóg dał nam jeszcze jedną szansę. Zawsze wiedziałem, że mogę na Niego liczyć, nigdy mnie nie zawiódł, kiedy tak naprawdę go potrzebowałem. Przerażało mnie jedynie, że to ja dostałem taką szansę i że nie będę wiedział, jak ją wykorzystać. Byłem jednym z najgorszych ludzi żyjących na świecie. Byłem tego pewny.
Tego dnia, gdy próbowała popełnić samobójstwo, zesłał mnie, jako jej anioła stróża. Tyle, że ja się aniołem nie czułem. Jedyne, co mogłem teraz robić, to ją chronić.
Kiedy skoczyła, ponownie mój świat się rozpadł. Ale nie czułem nic. Duchy nie czuję, nie mają uczuć. Wziąłem ją na ręce zanim ciężarówka przejechała po miejscu, gdzie przed chwilą leżała.
- Teraz jesteś bezpieczna. - szepnąłem jej do ucha i zaniosłem do szpitala. Nikt mnie nie widział, nie chciałem by wyglądało to jak w "Paranormal Activity", dlatego postawiłem ją na ziemi i starałem się prowadzić.
Duchy nie czują nic. Nie wiedziałem, czy nadal mnie kocha. Nie czułem tego. To była dla mnie prawdziwa udręka.

Patrzyłem codziennie jak śpi, jak mruczy coś pod nosem, ja śmieje się do swojej matki, jak próbuje przypomnieć sobie przeszłość, widziałem o czym myśli. Niby tego nie czułem, ale bolało mnie to, że w jej myślach nie ma mnie.
"Zniszczyłeś to, Jack." mówi moja podświadomość, a ja musiałem przyznać jej rację. Zniszczyłem i to totalnie.
Doceniłem to, że mogę chociaż mieć ją przy sobie, być pewnym, że nic jej nie jest.
Głaskałem ją po głowie delikatnie, by się nie obudziła.
Jutro miał nastąpić nowy dzień. Nowy początek.



CZYTASZ = KOMENTUJESZ
(TO MOTYWUJE)

środa, 26 czerwca 2013

Two.

Who the hell are you? 

- Kim jesteś? - wydusiłam z siebie. - Kim, do jasnej cholery jesteś!?
- Wzywałaś mnie. - odpowiedział zachrypnięty głos jakby echem.
.. Proszę, wróć do mnie! Kocham Cię.. Chcę, żebyś był przy mnie. Jeśli ty do tego nie doprowadzisz to ja to zrobię...
Przypomniały mi się te słowa i to co widziałam. Tak jakby ktoś kierował moim mózgiem.
Autostrada. Rozpędzone auta. Faktycznie kogoś wzywałam... Potem skok, ból głowy, jednak nie tak mocny, rozpędzona ciężarówka tuż przed moją twarzą, głośne trąbienie, potem ciemność. 
- Powiedz jak się nazywasz? Skąd znasz moje imię. I gdzie jesteś? - obracałam się we wszystkie strony próbując dostrzec jakiegoś najmniejszego śladu.
- Nie zauważysz mnie dopóki tego nie zapragniesz. - odezwał się znowu.
- Chcę Cię zobaczyć! - jęknęłam z przerażenia. - Nie, właściwie nie. Nie powinno cię tu być! 
- Więc mnie nie zobaczysz. - odpowiadał spokojnie.
- Nie chcesz. Za bardzo się boisz. Uspokój się.. - poczułam coś na ramieniu. Jakby ktoś położył tam rękę. Powinnam była zacząć wrzeszczeć na cały dom i uciekać stąd. Ale zostałam. Ten dotyk mnie uspokoił. 
- Kim jesteś? - zapytałam jeszcze raz, tym razem bardziej opanowana.  
Chciałam dotknąć miejsce, na którym czułam dotyk czyjejś  ręki, ale nic nie poczułam.
Spuściłam głowę. Poczułam się głupio, albo to jest sen, albo po prostu oszalałam.
- Skup się.
Skupić się? Jak? Wracam do domu, nie wiem nawet za dobrze kim jestem, próbuję posłuchać muzyki kiedy okazuje się, że nie jestem sama. Na dodatek go nie widzę i może mi nie wiadomo co zrobić.
- Nic Ci nie zrobię. - odpowiedział na moje pytanie. 
Zapragnęłam go zobaczyć. Dlaczego czuję się jak kompletna idiotka, stojąc tu, gadając z kimś, kogo nawet nie ma. 
- Spróbujesz jutro. Powinnaś iść spać. 
Cisza.
Pewnie go nie ma. Albo w ogóle nie było, tylko mój mózg wariuje. 
Szybko weszłam do łazienki. Upewniłam się, że zamek jest zamknięty i wzięłam prysznic. Bałam się, że jak otworzę drzwi, ktoś na mnie naskoczy z siekierą. Boże, mogłam zadzwonić na policję. Ale co by było, gdyby uznali mnie za jakąś wariatkę i musiałabym z powrotem wrócić do szpitala..
Owinęłam się ręcznikiem. Powoli otworzyłam drzwi i rozglądałam się po pokoju. Nie ma tu miejsca, gdzie mógłby się schować. Drzwi od pokoju są zamknięte, mój nawyk. Więc tutaj nikogo nie ma! 
Ogarnij się, Elizabeth, mówiłam do siebie w myślach. 
Przeprałam się w piżamę i poszłam spać.

Biegłam. 
Cieszyłam się wolnością. Cieszyłam się tym, co mam. 
Wiatr muskał moją szyję i powiewał między moimi włosami. 
Biegłam przez łąkę, uciekając przed moim chłopakiem... 
- Boże! - wybudziłam się ze snu, krzycząc głośno. Miałam chłopaka. Nie, to niemożliwe. To tylko sen. Spojrzałam na godzinę. 2.12. Powinnam spać dalej.
Tym razem nic mi się nie przyśniło, spałam spokojnie. Obudziłam się bez wrzasków, nie ruszałam się. Myślałam o tym, co przydarzyło mi się ostatniego wieczora. Jeśli to była prawda, kim on był? Tak bardzo chciałam go zobaczyć, dowiedzieć się, kim jest. Rozejrzałam się po pokoju i... zamarłam. Obok mojego łóżka ktoś siedział. Byłam pewna, że to sen... kiedy rzeczy za nim zaczęły prześwitywać przez niego. Boże... co się ze mną dzieje? Utkwiłam w nim wzrok, mrugałam oczami ale on wciąż tam był. Łokciami opierał się o kolana a jego twarz schowana była w dłoniach. Myślał o czymś. Powinnam teraz zadzwonić na policję. Mam żywy dowód. Jednak nie mogłam się ruszyć.
Poczułam jak drętwieje mi ciało, kiedy uświadomiłam sobie, że jego oczy patrzą prosto na moje. 
Oczy w kolorze ciemnej czekolady, prawie czarne, hipnotyzujące. Patrzyłam i patrzyłam, dopóki nie wstał. A co...  jeśli to on? Ten z wczoraj?  
- Widzę cię. - nie wiem czemu, ale wypowiedziałam te słowa na głos. 
- Wiem. 
Zapadła cisza. Nie wiedziałam co powiedzieć.
- To... ty byłeś tu wczoraj? 
- Tak. 
Znów cisza. Powinien się wytłumaczyć, co tu robi.
- Jestem twoim stróżem.
Zatkało mnie. 
- Jestem tu, by cię chronić. Wiem, że to dla ciebie trudne.. po tym co przeszłaś... ale to jedyne co mogę ci powiedzieć.
Nie rozumiałam tego. Miałam tyle pytań. 
- Dlaczego nikt nie chce mi nic mówić?
- Wiem, co czujesz. Ja.. ja chcę Ci tylko pomóc. Chcę, żebyś wiedziała, że ja zawsze będę przy tobie. 
Otworzyłam usta zszokowana. Jeszcze nigdy nie słyszałam czegoś takiego. A przynajmniej z tego, co pamiętam. 
- Jak.. jak się nazywasz?
- Jack. 
Jack... Jack... 
Jack! Obudź się... 
Jack!
Jack. Powtórzyłam to imię po cichu. Coś mignęło mi w głowie... próbowałam sobie przypomnieć cokolwiek co mogłoby być związane z tym imieniem, a także przyglądałam mu się jak patrzył z nadzieją. Jedyne, co sobie przypomniałam, to wołanie jego imienia. Nie wiem, czy to ja wołałam.
Nie, nie znam nikogo o takim imieniu. Spuścił głowę, jakby czytał mi w myślach.
- Coś się stało? - dlaczego w ogóle mnie to interesowało.
Nie. Wszystko jest okej. - Znowu... Cholera, ktoś to już mówił. Kiedy?
- Nie martw się. Wkrótce sobie przypomnisz.
- Czy Ty.. - chciałam rozluźnić atmosferę - czytasz mi w myślach? - zapytałam na co kąciki jego ust uniosły się do góry. U mnie także. 
- Tak. - Uśmiechnęłam się do niego, rozbawiona nawet nie wiem czym, zanim uświadomiłam sobie co powiedział.
Co?
- Nie mówisz poważnie? 
- Mówię poważnie. - jego twarz faktycznie nie wykazywała żadnego rozbawienia, czy chęci zrobienia mi żartu.
- Okej. - Nie to nie jest okej, pomyślałam. 
Spojrzałam na niego. Nie mogłam powiedzieć, że nie był przystojny. A szczególnie kiedy się uśmiechał. Był naprawdę ładnym, dobrze zbudowanym... co jeśli on naprawdę czyta mi w myślach?
- Nie przestawaj. - powiedział do mnie a ja zrobiłam się cała czerwona.
- Jesteś głupi. 
Przez chwilę nastąpiła cisza a potem obaj zaczęliśmy się śmiać. 
Co ja robię? Dlaczego się śmieję? Obcy facet, niby mój stróż, siedzi w moim pokoju, na dodatek czyta mi w myślach, a ja się śmieję? 
- Czy... ty jesteś tu naprawdę? - pytam, bez zastanowienia.
- Nie jestem już człowiekiem... - przerwał, spuszczając głowę w dół. 
- Że co proszę?
- Ja... jestem tylko duchem. 
- Żartujesz? - zaśmiałam się sarkastycznie. - To wcale nie jest śmieszne. Mam tego dość. Nikt mi nic nie mówi! Skoro jesteś duchem, dlaczego cię widzę?
- Moja mama cię tu przysłała, prawda? Z tą zabawną historyjką, żeby umilić mi czas, tak?
- Nie. 
- To co się do cholery dzieje? Dlaczego cię widzę skoro jesteś duchem?  - po wypowiedzeniu tych słów zaczęłam się śmiać z samej siebie. Co ja gadam? Jaki duch? Pokręciłam głową, niedowierzając własnej sobie. Spojrzałam na niego i zobaczyłam jego czerwone oczy.
- J.. Jack? - Stał przede mną ze spuszczoną głową a w oczach zbierały się łzy. Widziałam jak chciał je ukryć.
- Przepraszam... - szepnął i zniknął mi z oczu.



CZYTASZ = KOMENTUJESZ


niedziela, 23 czerwca 2013

One

I'm not a human anymore...

* 3 dni później *
Ciemność.
Widzę tylko ciemność. 
Powoli starałam się otworzyć oczy. Były całe zaklejone. Ujrzałam przed sobą białe światła, białe ściany. Raziło mnie to ale nie miałam siły by mrużyć oczy, więc po prostu je zamknęłam. Potem jednak usłyszałam głosy. Ponownie otworzyłam oczy i ujrzałam przed sobą ludzi. O czymś rozmawiali.
- Po przebudzeniu może nie pamiętać niektórych rzeczy, ale z biegiem czasu wszystko jej się przypomni.
Chciałam wysłuchać do końca, jednak nie miałam siły. Zamknęłam oczy i zasnęłam.


Otworzyłam oczy. Sprawiało mi to trudność, jednak światło już mnie nie raziło. W pomieszczeniu było ciemno. Poruszyłam się trochę, przez co łóżko zaskrzypiało. Ci sami ludzie, których widziałam zwrócili się ku mnie i patrzyli ze smutkiem i przerażeniem. Jedynie mężczyzna stojący na środku, wydawał się być opanowany i od czasu do czasu spoglądał na mnie i notował coś.
- Elizabeth... obudziłaś się. Nareszcie! - rzekła kobieta siedząca najbliżej mnie. Kim była? Przestraszyłam się jednak nie miałam sił się odsunąć. 
- Kim... jesteś? - zapytałam ledwo słyszalnym głosem.
Przez chwilę nie odpowiadała, jej twarz jakby zamarzła. Potem przyłożyła dłoń do ust rozszerzając oczy. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach. Czy powiedziałam coś nie tak? 
- Ona nie wie kim jestem... - zwróciła się do mężczyzny, wydawało mi się, że lekarza, który ponownie coś zanotował.
- Musi pani dać jej szansę. Dopiero co się obudziła, jej stan jest lepszy niż się spodziewaliśmy, więc powinna się pani cieszyć.
- Witam, jestem doktor Jones, pani lekarz. Jak się pani czuje? Czy coś panią boli? Proszę przez chwilę patrzyć tam na ścianę.- lekarz zwrócił się do mnie i zaświecił mi światełkiem do oczu.
- Jest... jest w porządku. To znaczy.. boli mnie głowa i... nie wiem w ogóle co się stało.
Spojrzałam na kobietę, która wyciągnęła z torebki chusteczkę i wydmuchała nos. Głupio mi było przyglądać się jej, ale chciałam za wszelką cenę przypomnieć sobie kim jest.
- Dajcie jej posiłek, wodę. Jest odwodniona. - lekarz zwrócił się do pielęgniarek.  - a panią, prosiłbym na chwilę do swojego gabinetu. Dziewczyna musi odpocząć.
Zamknęłam oczy. Zasnęłam. 

Strzał. Słyszę głośny strzał. Rozglądam się na wszystkie strony, by zlokalizować strzelca ale go nie widzę. Widzę natomiast upadającego mężczyznę. Nie widzę jego twarzy, jest za daleko ale biegnę mu na pomoc. Jestem bezradna. Nie wiem, co robić. Klękam przy nim. Łzy, które nieświadomie wypływały z moich oczu zamazały mi obraz. Ten człowiek nie żył.
Zaczęłam głośno krzyczeć, kiedy usłyszałam ponowny strzał a na jego koszuli pojawiały się czerwone plamy. 
- Nie! Przestańcie, błagam!
- Elizabeth...
- Błagam... Zostawcie go w spokoju!
- Elizabeth, obudź się!
Otworzyłam oczy, byłam przerażona. Z trudem łapałam oddech, jakbym dopiero co przebiegła maraton. Pot spływał mi po czole. Rozejrzałam się i znów ujrzałam tę kobietę. Siedziała przy mnie cały czas. Kiedy zapytałam, kim jest skrzywiła twarz, jakby z trudem odbierała to pytanie i odpowiedziała, że muszę sobie przypomnieć. I przypomniałam - 5 dni później. 
- Mamo..? - zapytałam na co ona rzuciła mi się w ramiona.
- Córeczko.. moja kochana... wróciłaś. - poczułam jak jej łzy spływają mi na ramię. - Nie wiesz jak się o ciebie martwiłam, kiedy po mnie zadzwonili. Dzięki Bogu. 
Zaczęłam płakać razem z nią. 

W szpitalu przebyłam jeszcze kilka dni. Poza moją mamą nie przypomniało mi się nic.  Nikt nie chciał mi nic mówić. Co przede mną ukrywali?

Zobaczyłam, że mam na rękach rany. O tym też mi nic nie mówili. O niczym. Zastanowiłam się przez chwilę, czy to przez wypadek, czy.... przez to, że się cięłam. Ale nawet gdyby, to dlaczego miałabym to robić?
Dnia 15 od wypadku wypuścili mnie. Stwierdzili, że wciąż mogą pojawiać bóle głowy, wymioty i złe sny. Dowiedziałam się także, że jest prawdopodobieństwo, że w najbliższym czasie wszystko sobie przypomnę. Ale dlaczego to szło tak wolno. Czy oni nie mogą sobie wyobrazić, jak to jest mieć całkowitą pustkę w głowie? 
Miesiąc spędziłam w domu mamy. Jednak pewnego ranka wymsknęło jej się "trzeba posprzątać w twoim domu". Nawet nie pamiętałam, że go mam, nie pamiętałam jak wygląda. 
Kiedy przybyłyśmy na miejsce, nie wiedziałam, co robić. Wejść tam, po prostu, czekać na mamę? Czy mam klucze? Nie, nie mam. Jak tam wejdę?
- Mam twoje klucze. Chodź, kochanie. - matka jakby czytała mi w myślach, uśmiechnęła się do mnie, wyciągnęła dłoń i podała mi klucze.  
Włożyłam klucz do zamka i przekręciłam go. Gdy otworzyłam oczy, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Miałam śliczny, niezbyt duży ale przytulny dom. Był piękny. Powoli sobie przypominałam, jak wyglądał. 
- Na górze jest sypialnia, łazienka i mój pokój artystyczny, prawda? - zwróciłam się do matki, mając nadzieję, że pocieszy ją fakt, że coś sobie przypomniałam. 
Jej twarz się rozpromieniła i kiwnęła głową na tak. 
Wyszłam po schodach, na ścianach wisiały obrazy, wydaję mi się, że namalowane przeze mnie. W niektórych miejscach ściany były jaśniejsze, jakby ktoś po kilku latach zdjął parę obrazów. 
- Co tu było? - zapytałam.
Moja matka wpadła w osłupienie, widziałam w jej oczach, że nie wiedziała co powiedzieć. 
- Umm.. nie wiem... chyba po prostu... przestały ci się podobać. 
Kiwnęłam głową i poszłam dalej. 
Połowa dnia zeszła mi na oglądaniu domu i przypominaniu sobie rzeczy związanymi z nim. Czułam się o wiele lepiej. Mój mózg, był można powiedzieć z powrotem zapełniany, choć wciąż była w nim duża dziura. 
- Mamo, mam pytanie. - przestałam przeglądać suche pastele z szuflady i zwróciłam twarz ku niej. - Kto zabrał mnie do szpitala?
Dziwnie na mnie spojrzała. - Nie wiem.  Dlaczego o to pytasz? 
- Powiedziałaś, że po ciebie zadzwonili. Czyli tym razem to nie ty mnie znalazłaś... jak to zwykle było. 
- Nie. Nie wiem. Nikt nie wie. - westchnęła. - Podobno sama zjawiłaś się na korytarzu. Zauważyła cię jakaś pielęgniarka. Ona mówi, że przyszłaś sama ale lekarze twierdzą, że to niemożliwe bo... - przerwała.
- Mów dalej mamo. - próbowałam dodać jej otuchy i objęłam ją ramieniem. 
- Bo ty straciłaś przytomność. Nie mogłaś się obudzić. - zaczęła płakać. - W ogóle to był cud. To było coś nie do wyobrażenia, że przeżyłaś wypadając z tego cholernego mostu. Na autostradzie zawsze jest ruch, to jest niemożliwe, że ty przeżyłaś, a jednak. 
Przytuliłam ją, widząc, że ciężko jest jej o tym mówić.
- Przepraszam.. Byłam niezdarą ale już wszystko jest okej.
Nie. Wszystko jest okej. 
Odłączyłam się od świata na parę sekund próbując odtworzyć jeszcze raz te słowa. Ten głos... Boże, myśl.. kto to mówił?
- Przepraszam. - usłyszałam moją mamę, wybudziła mnie z transu i zorientowałam się, że z kimś rozmawia przez telefon. 
- Skarbie, czy na pewno sobie tu poradzisz? Dzwonili do mnie z pracy, że jeśli chcę, mogę sobie wziąć wolne.
- Nie, mamo. Jedź, a potem prosto do domu, musisz odpocząć. Ja także... chciałabym trochę pobyć w samotności... nie obraź się... po prostu muszę sobie to wszystko przypomnieć.
- Nie ma sprawy córciu. Ale jesteś pewna? 
- Tak, mamo. Kocham cię. - uśmiechnęłam się do niej. Na te słowa, przytuliła mnie mocno do siebie.
 - Ja też cię kocham. W takim razie, przyjadę do ciebie jutro. 

Naprawdę chciałam być teraz sama. Potrzebowałam czasu by przypomnieć sobie więcej o moim życiu.
Mama przez parę dni mnie jeszcze odwiedzała, a potem byłam sama całymi dniami.
Nie, że się mną nie interesuje. Po prostu ma dużo pracy, i tak już się dużo poświęciła.
Kiedy mama odjechała, pierwsze co zrobiłam to zwaliłam się na łóżko. Było bardzo duże, pomimo, że mieszkałam tu sama. 
Chciałam włożyć słuchawki do uszu, kiedy zobaczyłam, że firanka się poruszyła. Okna były zamknięte. 
Wstałam i wyjrzałam przez okno. Ciemno. Musiało mi się coś przywidzieć.
Poczułam się nieco dziwnie. Jakby jakaś energia, tuż za mną. Odwróciłam się gwałtownie ale nic nie zauważyłam. Powinnam iść spać. To był zdecydowanie męczący dzień, więc teraz widzę i czuję różne dziwne rzeczy.
- Elizabeth... - usłyszałam szept. Męski szept. Poczułam dreszcze. Mówiąc, że byłam przerażona było to za mało. Nie mogłam tego opisać. Strach ogarnął całe moje ciało. Cała się trzęsłam.


CZYTASZ = SKOMENTUJ
(TO MOTYWUJE DO DALSZEGO PISANIA)