Przy brzegu było coś, co przypominało molo. Było bardzo zniszczone ale to tylko dodawało temu wszystkiemu uroku. To było po prostu... piękne.
- Zamknij buzię bo ci mucha wleci.
- Zamknąć to się możesz ty.. - przetarłam oczy by sprawdzić czy to nie sen. - Jak ty.. to... Boże... tu jest przepięknie.
- Wiem. - Jack spojrzał na widok i zaciągnął się świeżym powietrzem. - Czyli mam rozumieć, że jesteś zadowolona z naszej wycieczki?
- Oczywiście, że tak. Dziękuję. - uśmiechnęłam się do niego. - I chyba to pamiętam.
- Teraz chodź, to jeszcze nie wszystko. - złapał moją dłoń i poprowadził do przodu. - Poczekaj tu, zaraz wracam.
- Jack, serio? - zapytałam go w szoku.
- Zaraz wrócę. - uspokoił mnie, pocałował w policzek i zniknął.
Rozejrzałam się dookoła i przez chwilę nawet, zdawało mi się, że kogoś widzę za drzewami. Gdyby to był Jack, już by tu był.
Wtedy poczułam go za sobą. Uhh. A więc to był on.
Odwróciłam się i dostrzegłam duży koszyk w ręce i koc w drugiej.
- Zawsze lubiłaś pikniki. A szczególnie tutaj. - Wskazał na miejsce przy ogromnym drzewie. Musiało bardzo dłuugo już tutaj stać.
- Czasami, mam wrażenie, że wiesz o mnie więcej niż ja sama.
- Może i tak jest.
Usłyszałam plusk. Szybko się odsunęłam, spoglądając w stronę, skąd mógł pochodzić hałas.
- Słyszałeś to?
- Pewnie jakieś zwierzę.
To nie był cichy plusk i jeśli już miałam przyjąć, że to zwierzę to musiał to być jakiś wilk albo coś większego. Więc to też nie jest dobre.
- Jack. - zamarłam. - Tam ktoś jest. - wskazałam palcem za niego, na co leniwie się obrócił.
- Nikogo tam nie... - jego oczy nagle się powiększyły. Zerwał się z miejsca i spojrzał dokładnie w miejsce gdzie byli jacyś ludzie. Byliśmy daleko od nich ale ich widziałam.
To, że tam byli to normalne, wszędzie są jacyś ludzie. Ale wyczuwało się w powietrzu grozę, niebezpieczeństwo. Jeden na drugiego krzyczał, wyciągali z auta jakieś wielkie, czarne wory.
- Jack... - zasłoniłam usta, kiedy zobaczyłam jeden z nich w wodzie.
- Cicho, mogą cię usłyszeć. - szepnął do mnie całkowicie nieświadomy tego, co znajduje się w zasięgu mojego wzroku.
- Jack... - potrząsnęłam nim. - Ktoś jest w jeziorze... - jęknęłam cicho, na co odwrócił głowę w stronę jeziora. Był tam czarny worek a z niego wystawała ręka. To był człowiek.
Nie wiedziałam kto to był, nie było widać twarzy ale to był cholerny człowiek. Nie ruszał się, po prostu pływał po powierzchni.
- Pomóżmy mu. - zaczęłam panikować, zdziwiło mnie natomiast, że Jack był opanowany.
- Elizabeth...
- Musimy coś zrobić, nie możemy go tak...
- Elizabeth... on nie żyje.
Jake's POV
Odwróciłem się w stronę jeziora i zamarłem. Na powierzchnię wyłonił się czarny wór. Dokładnie wiedziałem, co znajduje się w środku. Elizabeth zdecydowanie nie powinna była tego widzieć.
Miałem ją pociągnąć by szła za mną, kiedy usłyszałem to przeklęte imię.
- Arthur.. on wypłynął na powierzchnię. - mówił ktoś.
- Pieprzyć to, zwijamy się stąd. - odpowiedział bardzo znajomy głos.
Należał on do osoby, która rozwaliła mi życie.
Arthur McAvoy.
Miałem ochotę wtedy wybiec i zrobić mu okropne rzeczy, widzieć jak cierpi a potem wrzucić do tego jeziora.
Ale nie mogę już zabijać. Trafiłbym prosto do piekła.
Elizabeth przestała mną trzepać. W jej oczach pojawiały się łzy. Nigdy nie chciała patrzeć na śmierć drugiego człowieka. Nawet przed moją śmiercią. Zawsze chciała by na świecie panował pokój, żeby nikt nikogo nie zabijał, każdy się wzajemnie kochał. Ale to tylko marzenie. Świat już nigdy taki nie będzie. Nienawiść i złość są wszędzie.
- Posłuchaj mnie. - przytrzymałem ją za ramiona by słuchała mnie uważnie. - Oni mogą cię zobaczyć. Ja do tego nie dopuszczę, dlatego teraz musisz zebrać wszystkie siły i biec najszybciej jak możesz. Rozumiesz mnie?
Przytaknęła a ja otarłem z łzy z jej policzków. - Wszystko będzie dobrze, nie płacz. Jestem przy tobie.
Potrzepała głową na tak, i kiedy ją podniosłem zaczęła biec przed siebie, jak najdalej od tego miejsca. Biegłem zaraz przy niej. Jeśli mam być szczery była dość szybka.
Patrząc co chwilę do tyłu odetchnąłem z ulgą kiedy zobaczyłem, że oni nie zorientowali się o niczym, wsiedli do auta i odjechali.
Ale tak naprawdę serce mi pękało. Zobaczyłem znowu człowieka, który zniszczył życie moje i osoby, którą najbardziej na świecie kocham. A ja nie mogłem nic zrobić, nie mogłem mu się odpłacić.
Elizabeth's POV
Biegłam i biegłam nie chcąc się zatrzymać. Bałam się, że oni zaraz mnie zaatakują. Ale przecież śmierć nie była już dla mnie czymś strasznym, więc co mnie tak przestraszyło? Co chwilę patrzyłam za Jackiem, ale go nie widziałam. To mnie przeraziło najbardziej. Nie żebym martwiła się o siebie, tylko o niego. Bałam się, że coś mu się stało. Ale przecież jest duchem. Nic mu nie mogli zrobić.
Po tej myśli przyspieszyłam aż dotarłam do auta, którym tu przyjechaliśmy.
Zamiast do niego wsiąść skuliłam się opierając się o koło i zaczęłam płakać. Z trudem łapałam oddech, łzy lały się coraz bardziej.
- Nie płacz. Już dobrze. - usłyszałam pocieszające słowa i poczułam parę rąk owijających się wokół mnie. Potrzebowałam go. Wtuliłam się w niego, chowając głowę w jego ramionach.
- Proszę nie płacz. Nienawidzę tego widoku. - Uniósł mój podbródek bym na niego spojrzała. Pewnie wyglądałam jak ofiara po II Wojnie Światowej. Policzki od zmęczenia miałam czerwone, oczy spuchnięte i ciężko dyszałam.
- Wciąż jesteś piękna. - pogłaskał mnie po włosach i podciągnął do góry.
Nim się zorientowałam znajdowałam się w jego ramionach. Otworzył tylne drzwi samochodu i posadził, a sam szybko poszedł do miejsca kierowcy. Nacisnął pedał i ruszył, co chwilę spoglądając w lusterko, czy ze mną wszystko w porządku.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce jak z procy wystrzelił by mi otworzyć. Wziął mnie z powrotem na ręce zanim zdążyłam się sprzeciwić.
- Jack.. dziękuję ale potrafię chodzić. - pogłaskałam go po policzku i stanęłam na nogach. Jednak szybko zdjęłam rękę wiedząc, że to nieodpowiednie z mojej strony. - Przepraszam.
- Skarbie, nie przepraszaj. - Podniósł moją rękę i położył na swoim policzku.
Poczułam dziwne uczucie w brzuchu, kiedy tak na siebie patrzyliśmy. Jednak moja głowa zapełniona była myślami o tym co się dziś wydarzyło.
- Chodź do środka. - objął mnie swoim ramieniem i zaprowadził do domu.
Opadłam ze zmęczenia na kanapę. Jack zamiast tego, chodził po całym salonie. Był strasznie zły, mogłam to stwierdzić po jego napiętych mięśniach no i tym, że nie chciał się zatrzymać ani na chwilę.
- Jack, czy ty coś o tym wiesz... - zaczęłam delikatnie, nie chcąc go rozzłościć jeszcze bardziej.
- To mordercy, Elizabeth. To nie tylko ci trzej, których widziałaś, jest ich w tym mieście o wiele więcej. Musisz na nich uważać. Nie zbliżaj się do nich.
- Jak mam wiedzieć, że to oni?
- Zawsze ubierają się na czarno. Na karku mają tatuaż - gwiazdę.
- Nie możemy ich zgłosić na policję? - zapytałam, z nadzieją na odpowiedź 'tak'.
- Nie. Nawet niektórzy policjanci są przez nich przekupieni. Nawet nie wiesz, jak niebezpieczni są...
- I to znaczy, że mamy siedzieć bezczynnie i patrzeć jak inni przez nich giną?
- To nie jest rozmowa na teraz. Nic nie zdołamy zrobić.
- Czyli mogą mnie zabić? - zapytałam spokojnie.
- Nawet tak nie myśl! Nie zrobią tego! - krzyknął, na co lekko podskoczyłam.
- Powiedz prawdę, Jack. Mogą zabić każdego, więc także i mnie.
Nie odpowiadał.
- To dlatego jesteś ze mną? Twoje stróżostwo polega na chronieniu mnie przed nimi, czy co?
- Elizabeth... nie wiem, jak ci to wytłumaczyć. - schował twarz w dłoniach.
- Po prostu mi coś powiedz. Nienawidzę trwać w niewiedzy.
- Chodzi o to, że ja... twój chłopak był z nimi związany.
Co?
- Co ty do mnie mówisz?
- Sprzeciwił się im i dlatego go zabili.
- Boże.. - z moich oczu zaczęły płynąć łzy, po raz kolejny dzisiaj.
- Na razie, nie zapowiada się by mieli ci coś zrobić, więc się nie przejmuj, ale warto być ostrożnym.
- Tu nie chodzi o mnie.. ale..
- Wiem, co czujesz. Chodź tu. - objął mnie swoim silnym ramieniem i mocno przytulił.
Zamknął mnie w sobie, tak jakby, choć na chwilę, chciał mnie od tego wszystkiego uchronić.
- Zamknij buzię bo ci mucha wleci.
- Zamknąć to się możesz ty.. - przetarłam oczy by sprawdzić czy to nie sen. - Jak ty.. to... Boże... tu jest przepięknie.
- Wiem. - Jack spojrzał na widok i zaciągnął się świeżym powietrzem. - Czyli mam rozumieć, że jesteś zadowolona z naszej wycieczki?
- Oczywiście, że tak. Dziękuję. - uśmiechnęłam się do niego. - I chyba to pamiętam.
- Teraz chodź, to jeszcze nie wszystko. - złapał moją dłoń i poprowadził do przodu. - Poczekaj tu, zaraz wracam.
- Jack, serio? - zapytałam go w szoku.
- Zaraz wrócę. - uspokoił mnie, pocałował w policzek i zniknął.
Rozejrzałam się dookoła i przez chwilę nawet, zdawało mi się, że kogoś widzę za drzewami. Gdyby to był Jack, już by tu był.
Wtedy poczułam go za sobą. Uhh. A więc to był on.
Odwróciłam się i dostrzegłam duży koszyk w ręce i koc w drugiej.
- Zawsze lubiłaś pikniki. A szczególnie tutaj. - Wskazał na miejsce przy ogromnym drzewie. Musiało bardzo dłuugo już tutaj stać.
- Czasami, mam wrażenie, że wiesz o mnie więcej niż ja sama.
- Może i tak jest.
Usłyszałam plusk. Szybko się odsunęłam, spoglądając w stronę, skąd mógł pochodzić hałas.
- Słyszałeś to?
- Pewnie jakieś zwierzę.
To nie był cichy plusk i jeśli już miałam przyjąć, że to zwierzę to musiał to być jakiś wilk albo coś większego. Więc to też nie jest dobre.
- Jack. - zamarłam. - Tam ktoś jest. - wskazałam palcem za niego, na co leniwie się obrócił.
- Nikogo tam nie... - jego oczy nagle się powiększyły. Zerwał się z miejsca i spojrzał dokładnie w miejsce gdzie byli jacyś ludzie. Byliśmy daleko od nich ale ich widziałam.
To, że tam byli to normalne, wszędzie są jacyś ludzie. Ale wyczuwało się w powietrzu grozę, niebezpieczeństwo. Jeden na drugiego krzyczał, wyciągali z auta jakieś wielkie, czarne wory.
- Jack... - zasłoniłam usta, kiedy zobaczyłam jeden z nich w wodzie.
- Cicho, mogą cię usłyszeć. - szepnął do mnie całkowicie nieświadomy tego, co znajduje się w zasięgu mojego wzroku.
- Jack... - potrząsnęłam nim. - Ktoś jest w jeziorze... - jęknęłam cicho, na co odwrócił głowę w stronę jeziora. Był tam czarny worek a z niego wystawała ręka. To był człowiek.
Nie wiedziałam kto to był, nie było widać twarzy ale to był cholerny człowiek. Nie ruszał się, po prostu pływał po powierzchni.
- Pomóżmy mu. - zaczęłam panikować, zdziwiło mnie natomiast, że Jack był opanowany.
- Elizabeth...
- Musimy coś zrobić, nie możemy go tak...
- Elizabeth... on nie żyje.
Jake's POV
Odwróciłem się w stronę jeziora i zamarłem. Na powierzchnię wyłonił się czarny wór. Dokładnie wiedziałem, co znajduje się w środku. Elizabeth zdecydowanie nie powinna była tego widzieć.
Miałem ją pociągnąć by szła za mną, kiedy usłyszałem to przeklęte imię.
- Arthur.. on wypłynął na powierzchnię. - mówił ktoś.
- Pieprzyć to, zwijamy się stąd. - odpowiedział bardzo znajomy głos.
Należał on do osoby, która rozwaliła mi życie.
Arthur McAvoy.
Miałem ochotę wtedy wybiec i zrobić mu okropne rzeczy, widzieć jak cierpi a potem wrzucić do tego jeziora.
Ale nie mogę już zabijać. Trafiłbym prosto do piekła.
Elizabeth przestała mną trzepać. W jej oczach pojawiały się łzy. Nigdy nie chciała patrzeć na śmierć drugiego człowieka. Nawet przed moją śmiercią. Zawsze chciała by na świecie panował pokój, żeby nikt nikogo nie zabijał, każdy się wzajemnie kochał. Ale to tylko marzenie. Świat już nigdy taki nie będzie. Nienawiść i złość są wszędzie.
- Posłuchaj mnie. - przytrzymałem ją za ramiona by słuchała mnie uważnie. - Oni mogą cię zobaczyć. Ja do tego nie dopuszczę, dlatego teraz musisz zebrać wszystkie siły i biec najszybciej jak możesz. Rozumiesz mnie?
Przytaknęła a ja otarłem z łzy z jej policzków. - Wszystko będzie dobrze, nie płacz. Jestem przy tobie.
Potrzepała głową na tak, i kiedy ją podniosłem zaczęła biec przed siebie, jak najdalej od tego miejsca. Biegłem zaraz przy niej. Jeśli mam być szczery była dość szybka.
Patrząc co chwilę do tyłu odetchnąłem z ulgą kiedy zobaczyłem, że oni nie zorientowali się o niczym, wsiedli do auta i odjechali.
Ale tak naprawdę serce mi pękało. Zobaczyłem znowu człowieka, który zniszczył życie moje i osoby, którą najbardziej na świecie kocham. A ja nie mogłem nic zrobić, nie mogłem mu się odpłacić.
Elizabeth's POV
Biegłam i biegłam nie chcąc się zatrzymać. Bałam się, że oni zaraz mnie zaatakują. Ale przecież śmierć nie była już dla mnie czymś strasznym, więc co mnie tak przestraszyło? Co chwilę patrzyłam za Jackiem, ale go nie widziałam. To mnie przeraziło najbardziej. Nie żebym martwiła się o siebie, tylko o niego. Bałam się, że coś mu się stało. Ale przecież jest duchem. Nic mu nie mogli zrobić.
Po tej myśli przyspieszyłam aż dotarłam do auta, którym tu przyjechaliśmy.
Zamiast do niego wsiąść skuliłam się opierając się o koło i zaczęłam płakać. Z trudem łapałam oddech, łzy lały się coraz bardziej.
- Nie płacz. Już dobrze. - usłyszałam pocieszające słowa i poczułam parę rąk owijających się wokół mnie. Potrzebowałam go. Wtuliłam się w niego, chowając głowę w jego ramionach.
- Proszę nie płacz. Nienawidzę tego widoku. - Uniósł mój podbródek bym na niego spojrzała. Pewnie wyglądałam jak ofiara po II Wojnie Światowej. Policzki od zmęczenia miałam czerwone, oczy spuchnięte i ciężko dyszałam.
- Wciąż jesteś piękna. - pogłaskał mnie po włosach i podciągnął do góry.
Nim się zorientowałam znajdowałam się w jego ramionach. Otworzył tylne drzwi samochodu i posadził, a sam szybko poszedł do miejsca kierowcy. Nacisnął pedał i ruszył, co chwilę spoglądając w lusterko, czy ze mną wszystko w porządku.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce jak z procy wystrzelił by mi otworzyć. Wziął mnie z powrotem na ręce zanim zdążyłam się sprzeciwić.
- Jack.. dziękuję ale potrafię chodzić. - pogłaskałam go po policzku i stanęłam na nogach. Jednak szybko zdjęłam rękę wiedząc, że to nieodpowiednie z mojej strony. - Przepraszam.
- Skarbie, nie przepraszaj. - Podniósł moją rękę i położył na swoim policzku.
Poczułam dziwne uczucie w brzuchu, kiedy tak na siebie patrzyliśmy. Jednak moja głowa zapełniona była myślami o tym co się dziś wydarzyło.
- Chodź do środka. - objął mnie swoim ramieniem i zaprowadził do domu.
Opadłam ze zmęczenia na kanapę. Jack zamiast tego, chodził po całym salonie. Był strasznie zły, mogłam to stwierdzić po jego napiętych mięśniach no i tym, że nie chciał się zatrzymać ani na chwilę.
- Jack, czy ty coś o tym wiesz... - zaczęłam delikatnie, nie chcąc go rozzłościć jeszcze bardziej.
- To mordercy, Elizabeth. To nie tylko ci trzej, których widziałaś, jest ich w tym mieście o wiele więcej. Musisz na nich uważać. Nie zbliżaj się do nich.
- Jak mam wiedzieć, że to oni?
- Zawsze ubierają się na czarno. Na karku mają tatuaż - gwiazdę.
- Nie możemy ich zgłosić na policję? - zapytałam, z nadzieją na odpowiedź 'tak'.
- Nie. Nawet niektórzy policjanci są przez nich przekupieni. Nawet nie wiesz, jak niebezpieczni są...
- I to znaczy, że mamy siedzieć bezczynnie i patrzeć jak inni przez nich giną?
- To nie jest rozmowa na teraz. Nic nie zdołamy zrobić.
- Czyli mogą mnie zabić? - zapytałam spokojnie.
- Nawet tak nie myśl! Nie zrobią tego! - krzyknął, na co lekko podskoczyłam.
- Powiedz prawdę, Jack. Mogą zabić każdego, więc także i mnie.
Nie odpowiadał.
- To dlatego jesteś ze mną? Twoje stróżostwo polega na chronieniu mnie przed nimi, czy co?
- Elizabeth... nie wiem, jak ci to wytłumaczyć. - schował twarz w dłoniach.
- Po prostu mi coś powiedz. Nienawidzę trwać w niewiedzy.
- Chodzi o to, że ja... twój chłopak był z nimi związany.
Co?
- Co ty do mnie mówisz?
- Sprzeciwił się im i dlatego go zabili.
- Boże.. - z moich oczu zaczęły płynąć łzy, po raz kolejny dzisiaj.
- Na razie, nie zapowiada się by mieli ci coś zrobić, więc się nie przejmuj, ale warto być ostrożnym.
- Tu nie chodzi o mnie.. ale..
- Wiem, co czujesz. Chodź tu. - objął mnie swoim silnym ramieniem i mocno przytulił.
Zamknął mnie w sobie, tak jakby, choć na chwilę, chciał mnie od tego wszystkiego uchronić.
Spoczko, każdy ma wakacje :)) Mam nadzieję, że świetnie się bawiłaś w Hiszpanii, gdzie ja pewnie nigdy nie pojadę ;) Czekam na ten nowy rozdział :**
OdpowiedzUsuń@Epic40713354 <3
dzieki, bylo super i jestem pewna ze Ty tez kiedys pojedziesz.x <3 ja tez myslalam ze nie dam rady a tu taka niespodzianka. ;)
OdpowiedzUsuńOks. Czekam <3
OdpowiedzUsuńWRACAJ DO ZDROWIA ;) kocham cię i czekam na następny rozdział napewno będzie niesamowity <3
OdpowiedzUsuń@_kocham_justina