wtorek, 17 lutego 2015

Twelve.

Siedziałam sama w swoim dawnym pokoju. Byłam już prawie kobietą, powinnam była spędzać ten czas ze znajomymi, świetnie się bawiąc, oblewając moje szczęście, albo spędzać wieczór z chłopakiem, ale nie. Od pół godziny gapiłam się w sufit i było to całkiem interesujące zajęcie. Nie wiedziałam, że można w ten sposób wyładować swoją złość.
Złość.
Wściekłość.
Mama musiała zawiadomić  policję, że ze mną wszystko w porządku, po tym, jak razem z jakimś detektywem stwierdzili, że nie żyję.
Dwóch policjantów przyszło przepytywać mnie i moją mamę. Pytali o wszystko, tak mi się zdawało. Miałam tego dość. Na koniec stwierdzili, że prawdopodobnie to dzieciaki.
Tak, dzieciaki z podwórka spowodowały wybuch piętrowego domu.
Tuż po ich wyjściu przyszedł trzeci, który zaczął robić jakieś notatki. Zażądał zrobienia mi zdjęcia "na potwierdzenie dowodów tożsamości". Nigdy o czymś takim nie słyszałam, ale nie mogłam sprzeciwiać się policjantowi. W pytaniach często nawiązywał do mojej przeszłości. Co mnie rozzłościło, doprowadziło do wściekłości?
Wspominał o tym, że miałam problemy z samookaleczaniem, próby samobójcze i spytał, czy to nie ja spowodowałam wybuch domu?
Uznał mnie po prostu za wariatkę!
Wściekła na cały świat zignorowałam go i ruszyłam do "swojego" pokoju. I od tamtej pory gapię się w sufit.
Jake.
Dlaczego akurat w tym momencie myślę o nim?
Przestań.
Chcę, żeby tu był.
- Elizabeth.
Usłyszałam cichy szept i dostałam gęsiej skórki.
- Hej. - podniosłam się i poszukałam go. Stał po drugiej stronie pokoju. Wyglądał tak pięknie.
- Byli tu policjanci. - nie wiem dlaczego wypaliłam z tym zdaniem.
- Wiem. Nie podobał mi się ten jeden.
Wiedziałam, o którego mu chodzi.
- Był dziwny. - stwierdziłam z grymasem na twarzy, przypominając sobie jak zadawał mi te wszystkie pytania. Nawet przy ludziach, którzy mają dbać o pokój na świecie, nie czuję się bezpieczna.
- Pamiętasz, co ci mówiłem?
- O czym?
- Że niektórzy są przekupieni. - Ah, tak. - Nie możesz nikomu ufać.
- Wiesz, że ufam tylko tobie.
I mojej mamie. Miałam tylko ich.
- Chciałbym cię gdzieś zabrać. Coś ci pokazać.
- Mogę wiedzieć gdzie i co to takiego?
Pokręcił przecząco głową i uśmiechnął się na moją nadąsaną minę.
Chwycił moją dłoń. Kiedy ją złapałam poprowadził mnie do okna.
- Jack, możemy wyjść przez drzwi.
Zignorował moją podpowiedź.
- Zamknij oczy.
- Chcesz mnie zrzucić z okna? - zapytałam pół-żartem.
- Może.
Nie, nie zrobi tego.
Poczułam, jak podnosi mnie i stawia moje nogi na parapecie.
Jezus, Maria!
- Jack, co ty...? - zaczęłam panikować.
-  Nie otwieraj oczu. Ufasz mi?
- Przed chwilą ci to powiedziałam.
- To dobrze. - Podszedł bardzo blisko mnie. Objął w pasie. Moje plecy przyległy do jego torsu. Czułam jego oddech przy mojej szyi. Lekko musnął ją ustami a ja się prawie rozpłynęłam. Dlaczego tak na mnie działał?
Wtedy chwycił mnie mocno i skoczył z okna. Chciałam krzyczeć ale przyłożył dłoń do moich ust.
Byłam przerażona, zamknęłam oczy, bojąc się, że to będzie koniec, kiedy poczułam, że unoszę się w powietrzu.
Powoli podniosłam jedną powiekę i zamarłam.
Ja leciałam. Była noc, z daleka było widać oświetlone centrum, a ja unosiłam się w górze, objęta silnymi ramionami Jack'a.
Co się dzieje? Czy to sen?
- Podoba ci się? - usłyszałam jego głos.
Zadał mi głupie pytanie. Komu by się to nie podobało? Czułam się, jakbym była w niebie.
- Cieszę się. - odpowiedział na moje niewypowiedziane nawet zdanie. - To patrz teraz.
Ziemia zaczęła się niesamowicie szybko oddalać. On leciał w górę.
Widok był niesamowity. Zrobiło się zimno, ale nie dbałam o to. Gdy znajdywaliśmy się naprawdę wysoko, mogłam ujrzeć białe, wyróżniające się na tle nocy chmury. Chciałam ich dotknąć.
- Ufasz mi?
- Jack, wiesz, że tak.
Nim zorientowałam się, co chce zrobić poczułam nagłe zimno w okolicach talii i pleców.
Puścił mnie...
O BOŻE...
Spadałam w dół. Z przerażającej wysokości.
- Ufasz mi? - usłyszałam głos rozpowszechniający się w mojej głowie. - Spróbuj się obrócić.
Uspokoiłam się nieco, wiedząc, że ma mnie na oku, ale to wciąż było przerażające i mrożące krew w żyłach. Spadała z nieba!
Obróciłam się w powietrzu tak, że spadałam plecami do ziemi.
I wtedy, zdawało się, że ujrzałam całe, calutkie niebo. Poczułam się jak w próżni. Nie było niczego. Tylko wiatr muskający moje ciało, świecące gwiazdy, piękna galaktyka i ja.
Miałam wrażenie, że będę spadać wieczność.
I wtedy poczułam mrożące, ale przyjemne zimno przechodzące przez moje ciało od pleców.
Chmura.
Przeleciałam przez chmurę.
W miejscu, gdzie przeleciałam pojawiła się zaokrąglająca się już dziura.
Zaczęłam się śmiać. To było zbyt piękne by było prawdziwe.
Do moich oczu zaczął dochodzić widok miasta. Byłam blisko ziemi.
Ale nie bałam się.
Byłam pewna, że albo - jeśli to sen - obudzę się w momencie zderzenia z ziemią, albo - jeśli to urzekająca rzeczywistość - wpadnę prosto w ramiona Jack'a.
Tak, ufałam mu.
I tak, jak przewidywałam, wpadłam w jego ramiona. Ale co było jeszcze piękniejsze, to jego białe skrzydła owijające mnie wokoło. Poczułam się taka bezpieczna.
Byłam pewna, że nic nie dorównywało ich miękkości.
W pewnym momencie rozłożył je i znów lecieliśmy równolegle do ziemi.

poniedziałek, 16 lutego 2015

Eleven.

Kiedy obudziłam się rano, byłam lekko zagubiona. Początkowo nie wiedziałam nawet, gdzie jestem. 
Rozejrzałam się po pomieszczeniu i wspomnienia z wczorajszej nocy wróciły. Chciało mi się płakać. 
Mój dom, wybuch, wyznanie Jack'a. 
Jack.
Gdzie on jest?
Wstałam szybko i pobiegłam schodami na dach. Otworzyłam drzwi do pierwszego pokoju. 
Nie ma go. Drugi pokój. 
Łazienka, nie ma. 
Trzeci, ostatni.
Też nie ma. 
Zeszłam z powrotem i wyszłam z domku. 
Odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam, jak zbiera coś w ogródku. Nic nie mówiłam, ale wyczuł, że jestem, bo parę sekund później patrzył już na mnie. 
- Dzień dobry, Elizabeth. 
- Dzień dobry, Jack.
Podeszłam do niego i przypatrywałam się, jak zbiera owoce. 
- Mamy szczęście, że jeszcze rosną. Pewnie  jesteś głodna. - rzekł i wstał. - Proszę. 
Wzięłam od niego pudełko i powiedziałam szczere dziękuję. To było miłe z jego strony. 
-  Dziś musisz iść do domu twojej matki. Na pewno się o ciebie martwi. Poza tym, tutaj nie ma warunków jak na razie. 
Nie pomyślałam w ogóle o mojej mamie. Przecież musi być głośno o tym wybuchu, aż mnie skręciło, gdy próbowałam sobie wyobrazić jej reakcję. 
- Chyba tak. Pójdziemy pieszo? - zapytałam. To całkiem spory kawałek do przejścia. 
- Nie mamy wyboru. Wolałbym, żebyś nie korzystała z autostopu.
- Czemu nie? - właśnie to miałam na myśli. Byłoby nam o wiele prościej. 
- Po prostu nie. Nie wiadomo, kto może siedzieć za kierownicą. 
Po raz kolejny musiałam przyznać, że ma rację. Dlaczego nie potrafiłam myśleć tak, jak on? Czy naprawdę byłam aż tak lekkomyślna? 


Droga była bardzo męcząca ale musiałam wytrzymać. 
Gdy stanęłam w drzwiach od domu mojej mamy, wahałam się przed zapukaniem. Kiedy to zrobiłam, usłyszałam, jej szybkie kroki.
- Wiecie coś o m.... - przerwała, gdy zobaczyła mnie po otworzeniu drzwi. 
- Matko Boska, córeczko moja, kochana! - cała we łzach rzuciła się na mnie i zamknęła w mocnym uścisku. Tęskniłam za nią. 
- Mamo, przyszłam ci powiedzieć, że nic mi nie jest. Zdążyłam uciec z domu. - chciałam jej to wytłumaczyć, ale mnie nie słuchała. Płakała, co chwilę spoglądając na mnie, jakby się chciała upewnić, czy to na pewno ja. 
- Kiedy oni mi powiedzieli,.. Tak się bałam... Myślałam, że cię straciłam, aniołku mój.
- Jestem cała. Proszę, nie płacz mamo. Cieszmy się, że miałam takie szczęście. 
Popatrzyłam na Jack'a, którego nie było niestety w pobliżu. Gdzie jest?
- Wejdźmy do domu. - zaproponowała. 

- Wciąż nie mogę uwierzyć, że tu jesteś. Kiedy dziś rano przyszła policja, żeby powiedzieć, co się stało, o mało nie zemdlałam. Byłam przerażona. - upiła łyk herbaty, którą zrobiła dla mnie i dla siebie. -  Kto to zrobił i dlaczego? 
Sama nie potrafiłam odpowiedzieć na pytanie mojej mamy. Dokładnie, kto to zrobił i dlaczego? Jaki był tego cel? 
Czy to oni już po mnie przyszli?
- Gdzie się podziewałaś w nocy?  - pytanie matki wyrwało mnie z zamyśleń. 
- Uhh... znalazłam dawny domek dziadków... Jack'a. 
Moja mama prawie upuściła kubek herbaty. 
- Co.. jak... pamiętasz go? - zapytała.
- Tak. Przez ten czas wiele mi się przypomniało. 
- Ohh...
Nastała cisza. Myślę, że mama nie chciała o tym rozmawiać, gdyż nie chciała sprawiać mi bólu wracaniem do tematu mojego zmarłego chłopaka. Gdyby tylko wiedziała, że on...
- Zostaniesz tutaj, prawda? - Nic innego nie pozostawało mi do wyboru. 
- Tak, na parę dni, jeśli mogę. 
- Elizabeth, to jest twój dom. Możesz nawet zostać tu na zawsze, będę jeszcze szczęśliwsza. 
- Dziękuję, mamo. 



Ten.

Moim oczom ukazał się rozwalony - jeśli można było to tak określić - salon. Krzesła połamane, doniczki z kwiatkami rozbite, szyba od tyłu domu wybita i podarte kartki i gazety, rozwalone praktycznie wszędzie.
- Jezu.. - Zakryłam usta ręką i rozglądałam się dalej, spoglądając co chwilę na Jack'a, który z zaciśniętą szczęką chodził i odgarniał gazety.
- Jack, wiesz kto to zrobił? - Nie mogłam się powstrzymać od zadania tego pytania.
- Chyba tak. - Odpowiedział krótko.
Złość w nim mogłam wyczuć nawet po drugiej stronie pokoju. Zawzięcie czegoś szukał po szufladach i półkach.
- Chodź tu. - Pokiwał głową a ja podeszłam tak, jak chciał. W ręce trzymał kawałek zdjęcia, które było nieco pomięte ale doskonale widziałam, kto znajduje się na zdjęciu.
- Widzisz? - Uśmiechnął się patrząc na kawałek papieru. - To my.
Faktycznie na zdjęciu był śmiejący się Jack i ja, wtulona w niego. Zdziwiło mnie to, że on widząc dom swoich dziadków w takim stanie przejął się znalezieniem jakiegoś 'zwykłego' zdjęcia.
Zdjęcie było robione prawdopodobnie w tym domku. Powoli ukazywała mi się jego babcia, śmiejąca się w naszą stronę i pstrykająca nam zdjęcia.
- Pamiętam to. - szepnęłam.
- Chcę, żebyś mi uwierzyła. - Spojrzał na mnie z góry mówiąc poważnie.
Podniosłam głowę do góry by ujrzeć jego świecące oczy.
- Ale ja ci wierzę Jack..
- Więc dlaczego czuję, że nie jest jak dawniej?
- Spójrz... Ja... Po prostu... - Nie mogłam dobrać odpowiednich słów. - Nie wiem. - Odpowiedziałam w końcu. Szczerze to właśnie nie wiedziałam. Straciłam pamięć, ledwo co go pamiętam, więc nie wiem, czy jestem w stanie odczuwać to, co dawniej. A nawet jeśli, to co wtedy odczuwałam? Lubiłam go? Czy może kochałam?
W końcu był moim chłopakiem.
Jake's POV
Czekałem na jej odpowiedź aż w końcu powiedziała "nie wiem". W sumie to niczego więcej się nie spodziewałem bo ją rozumiem. To ja zawaliłem, nie będzie już tak jak dawniej. Pomimo tego, nie mogę się poddać i będę o nią walczył.

Widziałem, że Elizabeth jest padnięta i potrzebuje snu, a jednak uparła się, że chce posprzątać. Chciałem nie dopuścić do tego, ale ona uparcie stała przy swoim. Jedyne, co mi pozostało, to pomóc jej. Po paru godzinach sprzątania usiedliśmy po turecku w salonie. Sytuacja była niezręczna. Prawda wyszła na jaw, co stawiało nas w jeszcze gorszej sytuacji. Jej myśli wirowały jak szalone, przez co trudno było mi wyłapać, o czym myśli.
Wpatrywałem się w nią a ona zawstydzona przez to skupiła się na swoich palcach.
- Czy wciąż czytasz mi w myślach? - Wypaliła w końcu przerywając ciszę.
- Uhh... Tak. Nie mogę tego powstrzymać. Ja po prostu to słyszę.
- Rozumiem. - Westchnęła niezadowolona.
- Wolałabyś, żeby mnie tu nie było? - zadałem to pytanie i obawiałem się, że powie tak.
- Co? Nie! - nagle wstała i przysunęła się do mnie. - Dlaczego tak myślisz?
- Mam wrażenie, że wolałabyś, żebym zniknął.
- Ale to nie prawda! To znaczy... Nie chcę byś znikał. Ja.. Ja czuję, że cię potrzebuję. Teraz dzieli nas jakaś niewidzialna przeszkoda, coś co powoli i spokojnie musimy przebrnąć, ale jednocześnie czuję, że... jesteśmy tak blisko. Jeśli mi pozwolisz, zaczekasz na mnie, to może wszystko wróci.. i będzie tak, jak dawniej.
Patrzyłem na nią jak na jakiegoś anioła. I nim była. To był mój anioł, moje światło, którego nigdy bym nie opuścił.
- Elizabeth... wiesz, że nigdy cię nie opuszczę. Na ciebie mógłbym czekać całą wieczność.

niedziela, 1 września 2013

Nine.

- No proszę. Choodź. - wyciągnęłam rękę do chłopaka, który stał nieruchomo, gapiąc się na spokojne jezioro. 
- Czekaj.. Ja muszę...
- Ale mi jest zimno. - Narzekałam pocierając zmarznięte ramiona. Jest  noc. 
Jesteśmy tu na naszej czwartej randce. 'On' jak zwykle ma wspaniałe pomysły, które jak zawsze mnie zaskakują, ale tym razem zaskoczył mnie na maxa. W środku nocy, przyszedł do mnie do domu ( co lepsze, wszedł przez okno) z informacją, że zabiera mnie właśnie na randkę. Cóż miałam zrobić, zgodziłam się. A teraz żałuję, bo stoimy tu przed jeziorem, a na dodatek 'On' stał się tak jakby nieobecny, wiecznie się nad czymś zastanawiając.
- Muszę ci coś powiedzieć. - Wymamrotał w końcu, drapiąc się po głowie.
- Powiesz mi w domu. A teraz chodź. - Złapałam go za rękę i już ciągnęłam, kiedy on zaciągnął mnie z powrotem tak, że na niego wpadłam. 
Poczułam jego oddech na moich ustach, byliśmy tak blisko siebie. Mocno trzymał mnie w talii jakby bał się, że zaraz zniknę. 
- O co cho...
- Kocham cię Elizabeth. - Wyszeptał a ja poczułam, jak moje nogi zamieniają się w watę. 
On mi wyznał miłość....
Spojrzałam w jego oczy, które były oświetlane przez światło księżyca i które były coraz bliżej moich, po czym poczułam jego usta. To był nasz pierwszy pocałunek. 
To był nasz pierwszy pocałunek. Oderwałam się od Jack'a by poskładać do 'kupy' to co sobie przed chwilą przypomniałam. Spojrzałam w jego oczy. Patrzył teraz na mnie z niepokojem. Dokładnie te same brązowe oczy. O ironio,  w tym momencie tak samo były oświetlane przez światło księżyca, które wpadało przez moje okno.
- Nie.. - powiedziałam głośno, odpychając się od Jack'a. - To nie możesz być ty...
- Elizabeth... - złapał moje dłonie, splótł je razem i przez chwilę się im przyglądał. - Przypomniałaś sobie?
- To nie możesz być Ty! - zaczęłam panikować.
- Wiedziałem, że będzie właśnie tak.
- Jak?
- Tak. Teraz mnie odtrącisz. Gdybym powiedział ci na samym początku, od razu bym cię stracił, nie miałbym nawet szans na spędzenie paru dni z tobą. Nie rozumiesz, co czuję. Elizabeth, na Boga, byłaś dla mnie wszystkim i nadal jesteś.
Czułam się jak w jakiejś głupiej bajeczce. Nie do końca rozumiałam, o czym właśnie się dowiedziałam. Zamknęłam na chwilę oczy.
TRZASK
Odwróciłam głowę w stronę, skąd dochodziły dziwne głosy. W pokoju rozprzestrzenił się nagle dziwny zapach. Ale zignorowałam to, bo na głowie miałam teraz ważniejsze sprawy.
- Dlaczego.. - Jack nie pozwolił mi dokończyć, przytykając mi palec do ust.
- Słyszysz? - zapytał ciszej.
- Czy ty sobie robisz ze mnie jaja? Jack, to nie jest zabawne, rozumiesz to!? - wykrzyczałam mu w twarz ze złością.
- Nie. Wiem, po prostu mi zaufaj. - uniósł głowę do góry jakby to miało mu dać lepszy słuch i zmarszczył czoło. - Poczekaj tu.
- Jak mam ci teraz zaufać? - szepnęłam chyba sama do siebie, bo on zdążył już zniknąć.
Poczułam się słabo, więc usiadłam na najbliższej pufie. To za dużo dla mnie. Miałam tego wszystkiego dość.
A co jeśli on nie jest moim chłopakiem, tylko jakimś 'magicznym' sposobem zmienia postacie w moim mózgu? Może on mnie oszukuje? Wydawał mi się być dobrym chłopakiem i jeśli byłby do tego zdolny znienawidziłabym go. Choć i tak nie wiem czy bym potrafiła.
Nawet sama nie wiem co czuję..
Przerażona podskoczyłam, kiedy Jack wparował do pokoju jak oparzony, krzycząc moje imię.
- Elizabeth uciekaj! - chwycił mnie za rękę ciągnąc na dół.
- Za kogo ty mnie masz!? Chcę wiedzieć, co się dzieje? Czemu mam uciekać? - próbowałam mu się wyrwać ale był zbyt silny dla mnie.
- Twój dom się pali.
Przez mój umysł przechodziły różne myśli. Jak to mój dom się pali?
Otrząsnęłam się i pobiegłam tam gdzie ciągnął mnie Jack, czyli najprawdopodobniej do wyjścia.
Chciałam po drodze chwycić coś, na przykład telefon, laptopa, czy cokolwiek, ale nie dałam rady. Po wyjściu z pokoju zauważyłam, że wszędzie był ogień. Wszystko się paliło. Zbiegliśmy na dół. Jack ciągnął za drzwi wejściowe, które nie ustępowały.
- Kurwa! - na marne próbował je wyważyć. - Biegnij na górę!
Zrobiłam tak jak kazał i zawróciłam do pokoju. Tu też parę rzeczy zaczęło się palić.
- Dlaczego nie zadzwonimy po straż? - próbowałam przekrzyczeć hałas.
- Tu jest bomba.. - odpowiedział nie patrząc na mnie.
On żartuje?
- Skąd wiesz?
- Elizabeth, nie teraz, wyskakuj. - wskazał na otwarte okno. - Wskoczysz na parapet i złapiesz tę gałąź, okej? A potem skoczysz tam. - pokazał palcem kroki, które miałam wykonać.
- Okej. - wzięłam głęboki oddech i złapałam się za klamkę od okna, wychodząc na zewnątrz. - A ty? - zapytałam rozglądając się po pokoju, gdzie nikogo nie było. Zostawił mnie? Chyba tak.
Nie chyba, na pewno. 
I doskonale go rozumiem.
A może powinnam zostać? 
- Elizabeth masz 10 sekund! - dotarły do mnie te słowa.
To on.
Wyjrzałam przez okno i faktycznie stał na dole.
Dobra, idę.
- 6 sekund, skacz do cholery!
Wskoczyłam na parapet i po kolei tak jak mi kazał. W końcu znalazłam się na grubej gałęzi z której był jeszcze spory kawałek do ziemi.
- Nie bój się złapię Cię. - powiedział nieco spokojniej. Przypomniało mi się jak w wieku 5 lat wlazłam na drzewo i nie potrafiłam z niego zejść. Babcia była na mnie zła i kazała mi 'jakoś zejść' .
W końcu skoczyłam i złamałam rękę.
Zaśmiałam się na to wspomnienie i wróciłam do rzeczywistości.
Skoczyłam i znów wylądowałam w ramionach Jacka. Bez ociągania się chwycił mnie za rękę i biegiem ciągnął mnie jak najdalej od domu. Chciał skorzystać z auta ale nie było go na swoim miejscu.
Ktoś je ukradł...
2 sekundy
Biegliśmy dalej przed siebie by znaleźć się jak najdalej domu, który zaraz miał wybuchnąć.
Biegłam jak najszybciej potrafiłam. Kierowaliśmy się w stronę pobliskiego lasu.
W pewnym momencie usłyszałam głośny huk, który echem rozszedł się po całym lesie a następnie poczułam ból na plecach. Żar z wybuchu doszedł aż do miejsca, w którym się znajdowaliśmy przez co upadłam na ziemię. Całe plecy mnie bolały.
- Ja już... nie mogę. - powiedziałam z przerwami próbując złapać tlen.
- Kochanie, już jest okej. Musisz wstać. Jeszcze kawałek.
Pokiwałam głową na tak i podpierając się o niego ruszyłam dalej. Obejrzałam się do tyłu by ujrzeć płonący już dom. Zechciało mi się znowu płakać.
- Kochane, nie płacz proszę... - chłopak zatrzymał się przede mną, kładąc ręce na moich ramionach.
- Dlaczego ja mam takie życie? - pisnęłam o drobinę za wysokim głosem, ale nie dbałam o to.
Spojrzał na mnie niepewnie i  nie odpowiedział.
Dotarliśmy do rzeki.
- Usiądź tu. - Poklepał miejsce na jakimś pniu chcąc bym usiadła. Zrobiłam jak kazał po czym on obszedł mnie kucając za mną. Chwilę później poczułam jak moja bluzka, a właściwie piżama się unosi i zostaje rozerwana na połowie. Chciałam uciec ale mnie powstrzymał.
- Nie chcę cię skrzywdzić, zwariowałaś? Twoje plecy są zranione.
Skrzywiłam się, kiedy poczułam jak jego opuszki palców dotknęły moich ran na plecach. Jake podszedł do rzeki zamaczając kawałek mojej koszuli. 
Obmył mi delikatnie plecy dzięki czemu trochę mniej piekły.
Wtedy poczułam jego usta na moich plecach. Podskoczyłam ze strachu.
- Nie ruszaj się.
Nie chciałam tego, ale to było takie przyjemne, więc przestałam się opierać i pozostałam w bezruchu. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka, ale nie dlatego, że było mi zimno tylko pod wpływem jego ust przemieszczających się po moich nagich plecach.
Kiedy przestał, chciałam go powstrzymać i poprosić by zrobił tak jeszcze raz. Ale to było nieodpowiednie. Nie poznawałam samej siebie. Albo po prostu nie myślałam trzeźwo przez ostatnie parę godzin. Ale to, na co szczególnie zwróciłam uwagę to to, że ból zniknął.
Próbowałam obejrzeć się do tyłu, by sprawdzić, czy czasem rany nagle nie zniknęły ale zatrzymałam się na jego oczach. Był w nich smutek.
- Dziękuję. - szepnęłam nie spuszczając z niego wzroku.
Znów nie odpowiedział, po prostu na mnie patrzył.
- Wiem, co o tym wszystkim myślisz. - odezwał się po chwili. - I nie dziwię ci się.
Wciągnął trochę powietrza i mówił dalej.
- Jednak dla mnie, to też jest trudne. Tak naprawdę nie miałem w planach ukazać ci się od razu. Miałem to zrobić za jakiś miesiąc, może dwa, żebyś mogła wrócić do siebie. Ale nie mogłem. To było silniejsze ode mnie. Chciałem ci wszystko od razu powiedzieć. Być z tobą z powrotem tak, jak kiedyś.  Ale pomyśl, jakbyś zareagowała, gdybym pierwszego dnia wyleciał z tekstem "to ja byłem twoim chłopakiem, tym, którego w ogóle nie pamiętasz"?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Po części musiałam przyznać mu rację. Ale z drugiej strony czułam się jak dziecko, które przez przypadek dostało się na wykład na jakimś uniwersytecie. Chciałam odpocząć
- Jeśli chcesz, możemy tu zostać do rana. - zaproponował.
- Trochę dziwnie spać na trawie.
- To nie pierwszy raz.
- Spałam już na trawie? - zapytałam zaskoczona. To musiało być dziwne.
- Chciałem cię zabrać w jakieś spokojne miejsce i zdecydowałem, że będzie to domek moich dziadków, w którym kiedyś mieszkali. Zepsuło mi się auto w połowie drogi, akurat w lesie, więc szliśmy na nogach. - uśmiechnął się na to a ja o dziwo także.
Potem zdawało ci się, że widziałaś dzika, więc zaczęłaś biec a ja za tobą i się zgubiliśmy. - Znów się zaśmiał. Co nieco przypomniało mi się z tej wycieczki.
- No i w końcu dopadła nas noc, strasznie się bałaś, więc spaliśmy na samej trawie, oparci o drzewo.
- Tak, a potem się okazało, że spaliśmy tuż przed domkiem, ale było tak ciemno, że go nie widzieliśmy.
- Pamiętasz.
- Tak, trochę. - pomimo ostatnich wydarzeń, uśmiech po raz kolejny zagościł na mojej twarzy.
- Jack.. To znaczy, że ten dom jest gdzieś w pobliżu?
- Faktycznie. Musi gdzieś tu być. - Wstał rozglądając się po okolicy.
- Jest tam. - Wskazał palcem na wystający z drzew dach. - Musimy przejść rzekę.
Czyli jednak nie będzie drugiego razu, gdy będę spała na trawie. Szczerze, cieszę się z tego powodu.
- Wskakuj.
- Ale że jak?
- Wskakuj na barana. Nie możesz wchodzić do wody z raną na plecach.
- Myślałam, że..
- Nie do końca. - przerwał mi. - Ja tylko uśmierzyłem ból i sprawiłem, że rany będą się szybciej goić, ale one wciąż tam są. Nie marudź.
Nie chciało mi się sprzeczać, więc wskoczyłam mu na plecy i weszliśmy do rzeki, która okazała się być niezbyt głęboką ale zimną.
- Jak ci złamię kręgosłup to nie moja wina.
- Niby czemu miałabyś mi złamać? - Zapytał i uniósł brwi do góry.
- Jestem cięższa od słonia.
- Zaraz się rozmyślę i jednak wrzucę cię do tej rzeki. - zażartował.
- Nie ośmieliłbyś się.


- Czekaj, czy tam teraz ktoś mieszka? - zapytałam, gdy doszliśmy już do małego ogródka.
- Nie, przez co niewiele też musiało się zmienić. Możemy tam pobyć przez parę dni, dopóki sprawy się nie wyjaśnią.
Zastanawiałam się o jakie sprawy mu chodzi. Podejrzewałam, że to coś związane z wybuchem itd. Wciąż nie mogłam pojąć, że mojego domu już nie ma. Miałam wrażenie, że jak tam wrócę on będzie po prostu stał na swoim miejscy, lekko tylko podpalony na piętrze.
- O w mordę... - wyrwało mi się, gdy Jack otworzył drzwi i zobaczyłam wnętrze domu.

środa, 7 sierpnia 2013

Eight.

Przez cały czas rozmyślałam o dzisiejszym dniu, o widoku martwego ciała w jeziorze, o trzech facetach w aucie i o tym co powiedział mi Jake. Leżąc w łóżku próbowałam zasnąć, ale nie mogłam. Moja głowa mi na to nie pozwalała. Tym bardziej, że jego tu nie było.
Dziwne, ale czułam pustkę.
Gapiłam się w sufit, zastanawiając się, gdzie mógł iść. Może znów załatwić te swoje sprawy?
Potem moje myśli przeszły na martwego człowieka i na mojego chłopaka, który nie żył.
Dlaczego ludzie muszą toczyć jakieś walki, kłótnie? Zabijają się nawzajem, krzywdząc siebie i innych?
Podam przykład - Jake. Mówienie, że go zabito nie było dla mnie przyjemne, wręcz przeciwnie. Coś w środku aż mnie kuło i sprawiało, że moje ciało drętwiało.
Ale jeśliby wrócić do poprzedniego tematu, to na pewno Jake miał rodzinę, przyjaciół, dziewczynę. Jak oni się teraz czują? Stracili go. Stracili tak wspaniałego człowieka. Nawet nie mogę sobie tego wyobrazić...
Czując jak łzy napływają mi do oczu, szybko wstałam z łóżka. Poczułam też, jak moje gardło zaschło, więc zeszłam na dół do kuchni by się czegoś napić. Wzięłam szklankę, nalałam wody mineralnej i chciałam wracać ale zobaczyłam przy ścianie skulonego chłopaka.
- Jake, wystraszyłeś mnie.. - powiedziałam spokojnie kładąc rękę na piersi i podeszłam bliżej. - Myślałam, że jesteś na zewnątrz.
Jak patrzyłam na niego z góry, wydawał się taki mały w dodatku, siedział skulony, z głową schowaną w kolanach. Myślałam, że po prostu był zmęczony ale on nie reagował.
- Jake..? - położyłam dłoń na jego ramieniu przez co lekko podskoczył - Wszystko w porządku?
Chłopak dalej pozostawał w bezruchu.
Nie, Boże, nie mów, że on płacze.
- Jake, popatrz na mnie.. - ten widok mnie przeraził, więc szybko go przytuliłam.
Podniosłam jego twarz do góry, by na mnie spojrzał. Miał podpuchnięte oczy i prawie całą mokrą twarz od łez. Chciał znów się schować, tak jakby się wstydził ale go powstrzymałam.
- Proszę, powiedz mi, co się stało? Dlaczego płaczesz? - zapytałam go, na co odwrócił twarz gdzie indziej.
- Nie płaczę..
- Przecież widzę.. - tak się przestraszyłam, że sama zaczęłam płakać.
Spojrzał na mnie na chwilę i znów odwrócił głowę. - A ty... dlaczego płaczesz?
- Bo... - przetarłam policzek ręką. - ty płaczesz. Co się stało? Powiedz mi. - nalegałam.
- Nie przejmuj się mną. Idź spać. - odpowiedział szybko, pociągając nosem.
Mam się nim nie przejmować i po prostu iść spać, kiedy widzę jak on siedzi tu i płacze?
- Jesteś głupi? - przytuliłam go mocniej i chyba za mocno. - Nie zostawię cię, widząc w jakim stanie jesteś. Powiedz mi, co cię boli? - otarłam mu jedną łzę i spojrzałam prosto w oczy. - A jeśli nie chcesz mi o tym mówić, choć i tak będziesz musiał, to pozwól mi zostać tu z tobą.
- Elizabeth, spieprzyłem ci życie... - przejechał nerwowo ręką po włosach.
Dlaczego on tak mówi?
- I to jest powód dlaczego płaczesz?
Nie otrzymując odpowiedzi, uznałam to za 'Tak'.
- Jak możesz tak mówić? Choć znam cię tak krótko, to wiem, że jesteś wspaniałym człowiekiem i nawet nie zdajesz sobie sprawy jak się cieszę, że tu jesteś. A moje życie jak na razie jest w porządku. - uśmiechnęłam się lekko masując jego plecy.
- Nie wiesz, jak twoje życie teraz wygląda. Nie wiesz co cię czeka.
- Nie wiem i się tym nie przejmuję. Mam przecież ciebie, prawda? W razie czego mnie obronisz, czy co tam robią stróże.
Na te słowa trochę się uspokoił. Nie wymyślałam, wiedziałam, że to była prawda. Ufałam mu. Początkowo bałam się go trochę i zupełnie nie rozumiałam po co on niby przy mnie jest. Ale teraz wiem, że mnie to nie interesuje. Zaufałam mu i nawet... bardzo polubiłam.
- Znienawidzisz mnie... - usłyszałam jego cichy szept.
Że jak? Nie dała bym rady go znienawidzić. Co w niego wstąpiło?
- Oj głupku... - nie patrząc na jego reakcję, wkurzona uniosłam jego twarz i moje usta znalazły się na jego.
Były takie miękkie... Jake najpierw siedział nieruchomo, zupełnie niespodziewany tego, co zaszło ale po chwili oddał pocałunek. Myślałam, że zaraz przestanę ale ja chciałam jeszcze więcej. Co ze mną?  Pogłębialiśmy się w pocałunku coraz bardziej. Po jakimś czasie popchnęłam go do tyłu tak, że leżałam na nim, jednak wciąż nie przerywaliśmy pocałunku.
Boże, stop.
Czy ja naprawdę to zrobiłam?
Szybko się od niego oderwałam zaczerpując powietrza. Popatrzyłam na niego, ciężko oddychając i nie mogąc uwierzyć, że byłam do tego zdolna.
Szybko wstałam i pobiegłam do pokoju zostawiając go siedzącego na podłodze. Widać, też nie mógł dojść do tego co się przed chwilą wydarzyło. To głupie z mojej strony, że uciekam w takim momencie ale wstydziłam się spojrzeć mu w oczy. W przeciwieństwie do niego, ja nie wiem co on o mnie myśli. Może wcale nie chciał by to się stało? Może mnie nie lubi?
- El.. - jego głos urwał dźwięk zamykanych drzwi od mojego pokoju.
Rzuciłam się na łóżko. Owszem, to było przyjemne uczucie, zdałam sobie sprawę, że od jakiegoś czasu chciałam, żeby to się stało, ale nie tak. To nie ja miałam to zrobić.
- Elizabeth... - usłyszałam go, ale nie chciałam mu spojrzeć w oczy.
- Proszę, wyśmiej mnie. Wiem, zrobiłam z siebie idiotkę, to nie powinno było się stać ale ja... - nie mogłam dalej mówić bo znów poczułam jego miękkie usta na moich.
- Jac... - chciałam coś powiedzieć ale nie dałam rady.
- Nic nie mów, kochanie. Też.. chciałem żeby... to się... w końcu stało.. - mówił pomiędzy pocałunkami.
To było... wspaniałe.
Nie odrywałam się od niego, bo tego chciałam. Poczułam tak jakby tęsknotę za czymś takim.
Ale.. tęsknotę? 
Też czasem siebie nie rozumiem.
Jack sprawił, że zapomniałam o tych wszystkich problemach. Teraz czułam się jak w niebie.


Jake's POV
Wiem, że wyglądałem jak mięczak kiedy płakałem przy niej. Nie chciałem by widziała jak słaby jestem. Przez cały czas, myślałem o tym wszystkim i zdałem sobie sprawę, że nie będę w stanie wyciągnąć jej z tego gówna, w jakie ja się wpakowałem. Jest przeze mnie zagrożona. Oni po nią przyjdą. To doprowadziło mnie do szaleństwa. Nie mogłem powstrzymać płaczu.
- Znienawidzisz mnie. - powiedziałem to, na moje nieszczęście na głos. Wiedziałem, że tak się stanie po tym jak dowie się w czym jest.
Ona wydawała się być zdezorientowana i zła na moje słowa.
- Oj głupku... - po tych słowach odwróciła moją twarz i przycisnęła swoje usta do moich. Byłem w szoku. Nie sądziłem, że to zrobi. Zacząłem całować ją, chciałem by poczuła to tak, jak kiedyś. Tak bardzo tęskniłem za jej ustami. Marzyłem, by znowu je poczuć. Teraz nic się dla mnie nie liczyło.
Pochyliłem się tak jak chciała. Leżała teraz na mnie. Za chwilę jednak szybko się oderwała uświadamiając sobie to, co zrobiła. Spojrzała na mnie swoimi pięknymi oczami ostatni raz i uciekła do pokoju. Siedziałem tam jeszcze przez chwilę, próbując poskładać to wszystko w mojej głowie. Nie mogłem w to uwierzyć.
- Elizabeth. - zawołałem ale w odpowiedzi dostałem tylko mocne trzaśnięcie drzwiami.
Jeśli ona mnie pocałowała to znaczy, że może mam u niej jakieś szanse. Tym razem tego nie zniszczę.
Przeszedłem przez jej drzwi nie pukając. To nie miało teraz znaczenia.
Powtórzyłem cicho jej imię a ona zaczęła się obwiniać. Nie mogąc się powstrzymać wręcz rzuciłem się do niej, ująłem jej twarz w dłonie i pocałowałem. Nie odepchnęła mnie.
Teraz nie liczy się już nic. Teraz liczy się tylko ona. To moja szansa by naprawić nasz związek, odbudować go na nowo.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Seven.

Powiedzenie, że byłam w szoku byłoby niedopowiedzeniem. Sama nawet nie byłam w stanie opisać tego jak się czuję. Przed sobą ujrzałam jezioro, gdzie woda pokryta była liliami, albo innymi podobnymi kwiatami. Wszystkie białe, przez co woda wydawała się być mlekiem.
Przy brzegu było coś, co przypominało molo. Było bardzo zniszczone ale to tylko dodawało temu wszystkiemu uroku. To było po prostu... piękne.
- Zamknij buzię bo ci mucha wleci.
- Zamknąć to się możesz ty.. - przetarłam oczy by sprawdzić czy to nie sen. - Jak ty.. to... Boże... tu jest przepięknie.
- Wiem. - Jack spojrzał na widok i zaciągnął się świeżym powietrzem. - Czyli mam rozumieć, że jesteś zadowolona z naszej wycieczki?
- Oczywiście, że tak. Dziękuję. - uśmiechnęłam się do niego. - I chyba to pamiętam.

- Teraz chodź, to jeszcze nie wszystko. - złapał moją dłoń i poprowadził do przodu. - Poczekaj tu, zaraz wracam.
- Jack, serio? - zapytałam go w szoku.
- Zaraz wrócę. - uspokoił mnie, pocałował w policzek i zniknął.
Rozejrzałam się dookoła i przez chwilę nawet, zdawało mi się, że kogoś widzę za drzewami. Gdyby to był Jack, już by tu był.
Wtedy poczułam go za sobą. Uhh. A więc to był on.
Odwróciłam się i dostrzegłam duży koszyk w ręce i koc w drugiej.
- Zawsze lubiłaś pikniki. A szczególnie tutaj. - Wskazał na miejsce przy ogromnym drzewie. Musiało bardzo dłuugo już tutaj stać.
- Czasami, mam wrażenie, że wiesz o mnie więcej niż ja sama.
- Może i tak jest.
Usłyszałam plusk. Szybko się odsunęłam, spoglądając w stronę, skąd mógł pochodzić hałas.
- Słyszałeś to?
- Pewnie jakieś zwierzę.
To nie był cichy plusk i jeśli już miałam przyjąć, że to zwierzę to musiał to być jakiś wilk albo coś większego. Więc to też nie jest dobre.
- Jack. - zamarłam. - Tam ktoś jest. - wskazałam palcem za niego, na co leniwie się obrócił.
- Nikogo tam nie... - jego oczy nagle się powiększyły. Zerwał się z miejsca i spojrzał dokładnie w miejsce gdzie  byli jacyś ludzie. Byliśmy daleko od nich ale ich widziałam.
To, że tam byli to normalne, wszędzie są jacyś ludzie. Ale wyczuwało się w powietrzu grozę, niebezpieczeństwo. Jeden na drugiego krzyczał, wyciągali z auta jakieś wielkie, czarne wory.
- Jack... - zasłoniłam usta, kiedy zobaczyłam jeden z nich w wodzie.
- Cicho, mogą cię usłyszeć. - szepnął do mnie całkowicie nieświadomy tego, co znajduje się w zasięgu mojego wzroku.
- Jack... - potrząsnęłam nim. -  Ktoś jest w jeziorze... - jęknęłam cicho, na co odwrócił głowę w stronę jeziora. Był tam czarny worek a z niego wystawała ręka. To był człowiek.
Nie wiedziałam kto to był, nie było widać twarzy ale to był cholerny człowiek. Nie ruszał się, po prostu pływał po powierzchni.
- Pomóżmy mu. - zaczęłam panikować, zdziwiło mnie natomiast, że Jack był opanowany.
- Elizabeth...
- Musimy coś zrobić, nie możemy go tak...
- Elizabeth... on nie żyje.

Jake's POV
Odwróciłem się w stronę jeziora i zamarłem. Na powierzchnię wyłonił się czarny wór. Dokładnie wiedziałem, co znajduje się w środku. Elizabeth zdecydowanie nie powinna była tego widzieć.
Miałem ją pociągnąć by szła za mną, kiedy usłyszałem to przeklęte imię.
- Arthur.. on wypłynął na powierzchnię. - mówił ktoś.
- Pieprzyć to, zwijamy się stąd. - odpowiedział bardzo znajomy głos.
Należał on do osoby, która rozwaliła mi życie.
Arthur McAvoy.
Miałem ochotę wtedy wybiec i zrobić mu okropne rzeczy, widzieć jak cierpi a potem wrzucić do tego jeziora.
Ale nie mogę już zabijać. Trafiłbym prosto do piekła.
Elizabeth przestała mną trzepać. W jej oczach pojawiały się łzy. Nigdy nie chciała patrzeć na śmierć drugiego człowieka. Nawet przed moją śmiercią. Zawsze chciała by na świecie panował pokój, żeby nikt nikogo nie zabijał, każdy się wzajemnie kochał. Ale to tylko marzenie. Świat już nigdy taki nie będzie. Nienawiść i złość są wszędzie.
- Posłuchaj mnie. - przytrzymałem ją za ramiona by słuchała mnie uważnie. - Oni mogą cię zobaczyć. Ja do tego nie dopuszczę, dlatego teraz musisz zebrać wszystkie siły i biec najszybciej jak możesz. Rozumiesz mnie?
Przytaknęła a ja otarłem z łzy z jej policzków. - Wszystko będzie dobrze, nie płacz. Jestem przy tobie.
Potrzepała głową na tak, i kiedy ją podniosłem zaczęła biec przed siebie, jak najdalej od tego miejsca. Biegłem zaraz przy niej. Jeśli mam być szczery była dość szybka.
Patrząc co chwilę do tyłu odetchnąłem z ulgą kiedy zobaczyłem, że oni nie zorientowali się o niczym, wsiedli do auta i odjechali.
Ale tak naprawdę serce mi pękało. Zobaczyłem znowu człowieka, który zniszczył życie moje i osoby, którą najbardziej na świecie kocham. A ja nie mogłem nic zrobić, nie mogłem mu się odpłacić.

Elizabeth's POV
Biegłam i biegłam nie chcąc się zatrzymać. Bałam się, że oni zaraz mnie zaatakują. Ale przecież śmierć nie była już dla mnie czymś strasznym, więc co mnie tak przestraszyło? Co chwilę patrzyłam za Jackiem, ale go nie widziałam. To mnie przeraziło najbardziej. Nie żebym martwiła się o siebie, tylko o niego. Bałam się, że coś mu się stało. Ale przecież jest duchem. Nic mu nie mogli zrobić.
Po tej myśli przyspieszyłam aż dotarłam do auta, którym tu przyjechaliśmy.
Zamiast do niego wsiąść skuliłam się opierając się o koło i zaczęłam płakać. Z trudem łapałam oddech, łzy lały się coraz bardziej.
- Nie płacz. Już dobrze. - usłyszałam pocieszające słowa i poczułam parę rąk owijających się wokół mnie. Potrzebowałam go. Wtuliłam się w niego, chowając głowę w jego ramionach.
- Proszę nie płacz. Nienawidzę tego widoku. - Uniósł mój podbródek bym na niego spojrzała. Pewnie wyglądałam jak ofiara po II Wojnie Światowej. Policzki od zmęczenia miałam czerwone, oczy spuchnięte i ciężko dyszałam.
- Wciąż jesteś piękna. - pogłaskał mnie po włosach i podciągnął do góry.
Nim się zorientowałam znajdowałam się w jego ramionach. Otworzył tylne drzwi samochodu i posadził, a sam szybko poszedł do miejsca kierowcy. Nacisnął pedał i ruszył, co chwilę spoglądając w lusterko, czy ze mną wszystko w porządku.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce jak z procy wystrzelił by mi otworzyć. Wziął mnie z powrotem na ręce zanim zdążyłam się sprzeciwić.
- Jack.. dziękuję ale potrafię chodzić. - pogłaskałam go po policzku i stanęłam na nogach. Jednak szybko zdjęłam rękę wiedząc, że to nieodpowiednie z mojej strony. - Przepraszam.
- Skarbie, nie przepraszaj. - Podniósł moją rękę i położył na swoim policzku.
Poczułam dziwne uczucie w brzuchu, kiedy tak na siebie patrzyliśmy. Jednak moja głowa zapełniona była myślami o tym co się dziś wydarzyło.
- Chodź do środka. - objął mnie swoim ramieniem i zaprowadził do domu.
Opadłam ze zmęczenia na kanapę. Jack zamiast tego, chodził po całym salonie. Był strasznie zły, mogłam to stwierdzić po jego napiętych mięśniach no i tym, że nie chciał się zatrzymać ani na chwilę.
- Jack, czy ty coś o tym wiesz... - zaczęłam delikatnie, nie chcąc go rozzłościć jeszcze bardziej.
- To mordercy, Elizabeth. To nie tylko ci trzej, których widziałaś, jest ich w tym mieście o wiele więcej. Musisz na nich uważać. Nie zbliżaj się do nich.
- Jak mam wiedzieć, że to oni?
-  Zawsze ubierają się na czarno. Na karku mają tatuaż - gwiazdę.
- Nie możemy ich zgłosić na policję? - zapytałam, z nadzieją na odpowiedź 'tak'.
- Nie. Nawet niektórzy policjanci są przez nich przekupieni. Nawet nie wiesz, jak niebezpieczni są...
- I to znaczy, że mamy siedzieć bezczynnie i patrzeć jak inni przez nich giną?
- To nie jest rozmowa na teraz. Nic nie zdołamy zrobić.
- Czyli mogą mnie zabić? - zapytałam spokojnie.
- Nawet tak nie myśl! Nie zrobią tego! - krzyknął, na co lekko podskoczyłam.
- Powiedz prawdę, Jack. Mogą zabić każdego, więc także i mnie.
Nie odpowiadał.
- To dlatego jesteś ze mną? Twoje stróżostwo polega na chronieniu mnie przed nimi, czy co?
- Elizabeth... nie wiem, jak ci to wytłumaczyć. - schował twarz w dłoniach.
- Po prostu mi coś powiedz. Nienawidzę trwać w niewiedzy.
- Chodzi o to, że ja... twój chłopak był z nimi związany.
Co?
- Co ty do mnie mówisz?
- Sprzeciwił się im i dlatego go zabili.
- Boże.. - z moich oczu zaczęły płynąć łzy, po raz kolejny dzisiaj.
- Na razie, nie zapowiada się by mieli ci coś zrobić, więc się nie przejmuj, ale warto być ostrożnym.
- Tu nie chodzi o mnie.. ale..
- Wiem, co czujesz. Chodź tu. - objął mnie swoim silnym ramieniem i mocno przytulił.
Zamknął mnie w sobie, tak jakby, choć na chwilę, chciał mnie od tego wszystkiego uchronić.


środa, 17 lipca 2013

Six.

Znał go. Mimo to, nie wiedziałam o co pytać. Nie pamiętam mojego chłopaka, nie wiem nawet, jak wyglądał.
Więc może Jack mi pomoże.
Ale wciąż nie mogłam pojąć tego, co mi się śniło. Mój chłopak, pomimo, że nie wiem kim jest,  zginął prawdopodobnie przeze mnie. Nie, Jake zakazał mi tak myśleć. Powiedział, że to nie moja wina, ale... ja wiedziałam swoje.
Wiem, jak głupia jestem i że faktycznie mogłam do czegoś takiego doprowadzić. Tak, to pewnie moja wina.
Jestem głupia.
Czyli to samobójstwo nie było z byle jakiego powodu. należało mi się.
- Kurwa! - Ze strachu aż podskoczyłam, kiedy usłyszałam przed twarzą głośny krzyk.
- Boże.. c.co się stało? - czym go tak rozzłościłam?
- Czy ja Ci o czymś do jasnej cholery nie mówiłem?
Nigdy nie widziałam, żeby był aż tak zły. Ani jak przeklinał. Jego  brwi były prawie złączone, usta zaciśnięte, a oczy aż piorunowały. Zaczęłam się bać.
- Przepraszam.. Nie chciałem na ciebie nakrzyczeć.. - Chwycił moje nadgarstki. Jego wzrok utkwił w nich. - Nie chcę więcej słyszeć czegoś takiego.
Uniósł moje ręce do ust i zaczął je całować.
- Obiecaj mi, że już nigdy tego nie zrobisz. - Spojrzał na moje ręce po czym znów na mnie. - Choćby nie wiem, co się stało. Obiecaj.
Byłam... wstrząśnięta.
- Ja.. obiecuję. - uniosłam ręce, zawiesiłam mu na szyi i mocno go przytuliłam. - Dziękuję ci.
- Za co?
- Nie wiem. Po prostu.
Był taki miękki. Nie chciałam go puszczać ale to trwało zdecydowanie za długo. Powoli się odsuwałam i poczułam zimno.
- Przepraszam, że cię obudziłem. Powinnaś jeszcze się przespać. - pogłaskał mnie po policzku i wstał z łóżka.
- Zostań.
- Będę cały czas przy tobie. - Odpowiedział i usiadł na krześle.
- Tutaj. - wskazałam na miejsce obok siebie. Dlaczego to zrobiłam?
Ale jestem głupia.
Patrzył na mnie przez chwilę zdziwiony. Powoli wstał i podszedł do mnie.
- Naprawdę, mogę?
- Czemu nie? Chyba nic mi nie zrobisz?
- Nie ufasz mi?
- Ufam, ale wolę się upewnić.
Cicho zaśmiał się pod nosem i położył się tuż obok mnie. Położyłam głowę na jego piersi. Czułam się, jakbym leżała na ptasich piórach. Pasowała mi jego obecność.
To, że jest.

- Mógłbyś mi coś powiedzieć o... ee.. tym moim chłopaku. Wiesz, ty go znasz, a ja nic nie pamiętam. - Przygryzłam lekko wargę.
- Myślę, że tak. Co chcesz wiedzieć?
- Cokolwiek? - co chcę o nim wiedzieć? - Hmm... Sama nie wiem. Chcę po prostu sobie go przypomnieć.. przypomnieć sobie trochę z przeszłości...
- Myślę, że mogę ci inaczej pomóc.
- Naprawdę? - Uniosłam głowę i napotkałam jego uśmiech.
- Mogę zabierać cię w miejsca, gdzie bywaliśm..bywaliście.. Może to pomoże.
- Skąd wiesz gdzie chodziliśmy?
- Uhh.. No... mówił mi... byliśmy bliskimi przyjaciółmi.
- Czyli dużo ci o mnie mówił?
- Między innymi, że bardzo cię kocha.
- Ohh.. Dlaczego nic nie pamiętam? Lekarz mówił, że pamięć będzie mi powoli wracać.
- Nie wiem. Może powinniśmy bardziej nad tym popracować. Dlatego jutro pierwszy etap.
- Dziękuję ci bardzo. - położyłam głowę z powrotem na nim. - Dobranoc. - Powiedziałam cicho.
- Dobranoc.



Przetarłam zaspane oczy, rozglądając się po pokoju. Jestem pewna, że usłyszałam jakiś hałas, a przynajmniej jakby coś spadło. Parę sekund później ponownie coś usłyszałam. Szybko wstałam z łóżka kierując się do kuchni skąd, jak mi się wydawało, dobiegały odgłosy.
Zbiegłam po schodach i stanęłam jak wryta. Nie mogłam uwierzyć, kiedy zobaczyłam na środku kuchni Jakea. Wszędzie były pootwierane szafki, mąka rozsypana, na dodatek przewrócone krzesło.
- C..co się tu stało? - wyjąkałam, rozszerzając oczy.
- Też miło cię widzieć. - zaśmiał się.
- Hej.
Chłopak niepewnie rozglądnął się dookoła, drapiąc się po karku. - Chciałem Ci zrobić śniadanie. - powiedział szeptem.
- Chciałem zrobić śniadanie... - podniósł przewrócone krzesło. - ale nie wyszło.
Oj, to jest słodkie.
- Proszę, wszystko tylko nie słodkie. - zakrył twarz dłonią.
- Po tym co zrobiłeś z moją kuchnią powinieneś błagać o litość. - szturchnęłam go lekko w ramię.
- Ja błagać ciebie o litość? - podniósł brwi, próbując powstrzymać się od śmiechu.
- Tak. - nie patrząc na nic, rzuciłam w niego mąką, która była rozsypana na blacie.
Najwyraźniej się tego nie spodziewał, gdyż trafiłam go w klatkę piersiową. Sama otworzyłam usta ze zdziwienia i rzuciłam jeszcze raz, lecz tym razem mąka przeleciała przez niego i rozsypała się po podłodze. Zaczęłam się śmiać jak głupia, ale on nie.
Przez chwilę staliśmy naprzeciwko siebie.
Może jest zły?
Zaczął strzepywać z siebie mąkę, po czym spojrzał na mnie.
- Teraz moja kolej.
Nim zorientowałam się o co chodzi, sięgnął ręką do blatu i zamachnął się na mnie.
Trafił mnie w to samo miejsce, co ja jego. Zaczęłam uciekać z piskiem, jednocześnie się śmiejąc. On też się śmiał. Rzucił raz jeszcze.
Poczułam mąkę we włosach.  Nie tracąc czasu wzięłam kolejną garść i rzuciłam w niego a on się odpłacał tym samym. Po jakimś czasie bitwy na mąkę zmęczyłam się. Chcąc ją wygrać wzięłam całe opakowanie mąki i kiedy miałam nią rzucać poślizgnęłam się. Jake złapał mnie w ostatniej chwili więc upadłam na niego. Mąka poleciała mi do góry, tak, że sypała się na nas jak śnieg. To wyglądało jak jedna z tych romantycznych scen. On patrzył na mnie, ja na niego. Twarz przy twarzy.
- Teraz, ty też wyglądasz jak duch. - zaśmiałam się na jego komentarz. Na pewno byłam cała biała.
Miałam się podnosić, ale Jake mnie zatrzymał. Przestał się śmiać i spoważniał. Patrzył głęboko w moje oczy a ja rozpływałam się.
Jego oczy były najpiękniejszymi oczami, jakie kiedykolwiek widziałam.
- To twoje oczy są najpiękniejsze.
Odpowiedział a mi nagle zrobiło się gorąco. Zaczęłam przybliżać się do niego. Chciałam go pocałować. Tak, pocałować. Poczuć jego usta.
- Jezu... tak bardzo przepraszam. Ja.. nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nie chciałam.. - wstałam szybko i poprawiłam ubrania. Strzepałam resztę mąki.
- Nic się przecież nie stało. - uspokoił mnie ale i ja wiedziałam, że się stało. Nie powinnam była na nim leżeć, patrzeć na niego, a tym bardziej próbować go pocałować.
Jake widział w moich oczach zakłopotanie, więc zaproponował, byśmy zabrali się w pierwsze miejsce na jego liście.
Kiedy byłam już gotowa zeszłam na dół.
- Gotowa? - zapytał, podał mi kurtkę i wziął kluczyki od domu.
Wyszliśmy na zewnątrz i skierowaliśmy się do auta.
- Czyje to auto? - zapytałam zdziwiona
- Twoje. Będziesz prowadzić,
- Co to jest? - zapytałam chłopaka stojącego obok mnie. 
- Twój samochód. Wsiadaj, będziesz prowadzić. 
- Wiesz, dziwnie by to wyglądało, gdyby auto samo się prowadziło. - ocknęłam się, słysząc głos Jacka i przyznałam mu rację.
- On mi je kupił? - zapytałam wsiadając.
- Tak, zaraz po tym, jak dostałaś prawo jazdy.
Przypomniał mi się tylko urywek tego, ale to też było coś.
- Więc... - zaczęłam.
- Nie, nie powiem ci gdzie jedziemy. - dodał ze śmiechem.
- No weź..
- Musisz najpierw zobaczyć. Zobaczymy, czy będziesz pamiętać.
Wiedząc, że z nim nie wygram dałam sobie spokój. Rozsiadłam się wygodnie na fotelu i wpatrywałam na widok za szybą.
Jechaliśmy jakieś pół godziny, po czym Jack kazał mi się zatrzymać.
- Las? - odpięłam pas i wyszłam zanim Justin chciał otworzyć mi drzwi.
- Jeszcze nie jesteśmy na miejscu. - Wyciągnął do mnie rękę a ja ją złapałam.
- Ufam ci, ale wciąż mam poczucie, że okażesz się jakimś gwałcicielem i czekasz tylko na odpowiedni moment. - dodałam z żartem.
- Aż taki straszny jestem?


Dużo razy byłam w lesie na wycieczkach rowerowych, często tam biegałam, ale nigdy nie schodziłam ze ścieżki.
Miałam wrażenie, że roimy kółko i chodzimy wciąż po tych samych miejscach. Zaczęłam się rozglądać za siebie, czy ktoś nas nie śledzi, albo jakieś zwierze nie upatrzyło sobie nas jako drugie śniadanie. Cóż... mnie. Zwierzęta chyba też nie widzą duchów. Albo..
- Ał.. - krzyknęłam kiedy zderzyłam się z jego plecami. - Czemu nie idziesz? - zapytałam, patrząc na niego ze zdziwieniem.
- Już jesteśmy. - wskazał palcem przed siebie.
Wtedy poczułam jak szczęka opada mi do ziemi...