środa, 26 czerwca 2013

Two.

Who the hell are you? 

- Kim jesteś? - wydusiłam z siebie. - Kim, do jasnej cholery jesteś!?
- Wzywałaś mnie. - odpowiedział zachrypnięty głos jakby echem.
.. Proszę, wróć do mnie! Kocham Cię.. Chcę, żebyś był przy mnie. Jeśli ty do tego nie doprowadzisz to ja to zrobię...
Przypomniały mi się te słowa i to co widziałam. Tak jakby ktoś kierował moim mózgiem.
Autostrada. Rozpędzone auta. Faktycznie kogoś wzywałam... Potem skok, ból głowy, jednak nie tak mocny, rozpędzona ciężarówka tuż przed moją twarzą, głośne trąbienie, potem ciemność. 
- Powiedz jak się nazywasz? Skąd znasz moje imię. I gdzie jesteś? - obracałam się we wszystkie strony próbując dostrzec jakiegoś najmniejszego śladu.
- Nie zauważysz mnie dopóki tego nie zapragniesz. - odezwał się znowu.
- Chcę Cię zobaczyć! - jęknęłam z przerażenia. - Nie, właściwie nie. Nie powinno cię tu być! 
- Więc mnie nie zobaczysz. - odpowiadał spokojnie.
- Nie chcesz. Za bardzo się boisz. Uspokój się.. - poczułam coś na ramieniu. Jakby ktoś położył tam rękę. Powinnam była zacząć wrzeszczeć na cały dom i uciekać stąd. Ale zostałam. Ten dotyk mnie uspokoił. 
- Kim jesteś? - zapytałam jeszcze raz, tym razem bardziej opanowana.  
Chciałam dotknąć miejsce, na którym czułam dotyk czyjejś  ręki, ale nic nie poczułam.
Spuściłam głowę. Poczułam się głupio, albo to jest sen, albo po prostu oszalałam.
- Skup się.
Skupić się? Jak? Wracam do domu, nie wiem nawet za dobrze kim jestem, próbuję posłuchać muzyki kiedy okazuje się, że nie jestem sama. Na dodatek go nie widzę i może mi nie wiadomo co zrobić.
- Nic Ci nie zrobię. - odpowiedział na moje pytanie. 
Zapragnęłam go zobaczyć. Dlaczego czuję się jak kompletna idiotka, stojąc tu, gadając z kimś, kogo nawet nie ma. 
- Spróbujesz jutro. Powinnaś iść spać. 
Cisza.
Pewnie go nie ma. Albo w ogóle nie było, tylko mój mózg wariuje. 
Szybko weszłam do łazienki. Upewniłam się, że zamek jest zamknięty i wzięłam prysznic. Bałam się, że jak otworzę drzwi, ktoś na mnie naskoczy z siekierą. Boże, mogłam zadzwonić na policję. Ale co by było, gdyby uznali mnie za jakąś wariatkę i musiałabym z powrotem wrócić do szpitala..
Owinęłam się ręcznikiem. Powoli otworzyłam drzwi i rozglądałam się po pokoju. Nie ma tu miejsca, gdzie mógłby się schować. Drzwi od pokoju są zamknięte, mój nawyk. Więc tutaj nikogo nie ma! 
Ogarnij się, Elizabeth, mówiłam do siebie w myślach. 
Przeprałam się w piżamę i poszłam spać.

Biegłam. 
Cieszyłam się wolnością. Cieszyłam się tym, co mam. 
Wiatr muskał moją szyję i powiewał między moimi włosami. 
Biegłam przez łąkę, uciekając przed moim chłopakiem... 
- Boże! - wybudziłam się ze snu, krzycząc głośno. Miałam chłopaka. Nie, to niemożliwe. To tylko sen. Spojrzałam na godzinę. 2.12. Powinnam spać dalej.
Tym razem nic mi się nie przyśniło, spałam spokojnie. Obudziłam się bez wrzasków, nie ruszałam się. Myślałam o tym, co przydarzyło mi się ostatniego wieczora. Jeśli to była prawda, kim on był? Tak bardzo chciałam go zobaczyć, dowiedzieć się, kim jest. Rozejrzałam się po pokoju i... zamarłam. Obok mojego łóżka ktoś siedział. Byłam pewna, że to sen... kiedy rzeczy za nim zaczęły prześwitywać przez niego. Boże... co się ze mną dzieje? Utkwiłam w nim wzrok, mrugałam oczami ale on wciąż tam był. Łokciami opierał się o kolana a jego twarz schowana była w dłoniach. Myślał o czymś. Powinnam teraz zadzwonić na policję. Mam żywy dowód. Jednak nie mogłam się ruszyć.
Poczułam jak drętwieje mi ciało, kiedy uświadomiłam sobie, że jego oczy patrzą prosto na moje. 
Oczy w kolorze ciemnej czekolady, prawie czarne, hipnotyzujące. Patrzyłam i patrzyłam, dopóki nie wstał. A co...  jeśli to on? Ten z wczoraj?  
- Widzę cię. - nie wiem czemu, ale wypowiedziałam te słowa na głos. 
- Wiem. 
Zapadła cisza. Nie wiedziałam co powiedzieć.
- To... ty byłeś tu wczoraj? 
- Tak. 
Znów cisza. Powinien się wytłumaczyć, co tu robi.
- Jestem twoim stróżem.
Zatkało mnie. 
- Jestem tu, by cię chronić. Wiem, że to dla ciebie trudne.. po tym co przeszłaś... ale to jedyne co mogę ci powiedzieć.
Nie rozumiałam tego. Miałam tyle pytań. 
- Dlaczego nikt nie chce mi nic mówić?
- Wiem, co czujesz. Ja.. ja chcę Ci tylko pomóc. Chcę, żebyś wiedziała, że ja zawsze będę przy tobie. 
Otworzyłam usta zszokowana. Jeszcze nigdy nie słyszałam czegoś takiego. A przynajmniej z tego, co pamiętam. 
- Jak.. jak się nazywasz?
- Jack. 
Jack... Jack... 
Jack! Obudź się... 
Jack!
Jack. Powtórzyłam to imię po cichu. Coś mignęło mi w głowie... próbowałam sobie przypomnieć cokolwiek co mogłoby być związane z tym imieniem, a także przyglądałam mu się jak patrzył z nadzieją. Jedyne, co sobie przypomniałam, to wołanie jego imienia. Nie wiem, czy to ja wołałam.
Nie, nie znam nikogo o takim imieniu. Spuścił głowę, jakby czytał mi w myślach.
- Coś się stało? - dlaczego w ogóle mnie to interesowało.
Nie. Wszystko jest okej. - Znowu... Cholera, ktoś to już mówił. Kiedy?
- Nie martw się. Wkrótce sobie przypomnisz.
- Czy Ty.. - chciałam rozluźnić atmosferę - czytasz mi w myślach? - zapytałam na co kąciki jego ust uniosły się do góry. U mnie także. 
- Tak. - Uśmiechnęłam się do niego, rozbawiona nawet nie wiem czym, zanim uświadomiłam sobie co powiedział.
Co?
- Nie mówisz poważnie? 
- Mówię poważnie. - jego twarz faktycznie nie wykazywała żadnego rozbawienia, czy chęci zrobienia mi żartu.
- Okej. - Nie to nie jest okej, pomyślałam. 
Spojrzałam na niego. Nie mogłam powiedzieć, że nie był przystojny. A szczególnie kiedy się uśmiechał. Był naprawdę ładnym, dobrze zbudowanym... co jeśli on naprawdę czyta mi w myślach?
- Nie przestawaj. - powiedział do mnie a ja zrobiłam się cała czerwona.
- Jesteś głupi. 
Przez chwilę nastąpiła cisza a potem obaj zaczęliśmy się śmiać. 
Co ja robię? Dlaczego się śmieję? Obcy facet, niby mój stróż, siedzi w moim pokoju, na dodatek czyta mi w myślach, a ja się śmieję? 
- Czy... ty jesteś tu naprawdę? - pytam, bez zastanowienia.
- Nie jestem już człowiekiem... - przerwał, spuszczając głowę w dół. 
- Że co proszę?
- Ja... jestem tylko duchem. 
- Żartujesz? - zaśmiałam się sarkastycznie. - To wcale nie jest śmieszne. Mam tego dość. Nikt mi nic nie mówi! Skoro jesteś duchem, dlaczego cię widzę?
- Moja mama cię tu przysłała, prawda? Z tą zabawną historyjką, żeby umilić mi czas, tak?
- Nie. 
- To co się do cholery dzieje? Dlaczego cię widzę skoro jesteś duchem?  - po wypowiedzeniu tych słów zaczęłam się śmiać z samej siebie. Co ja gadam? Jaki duch? Pokręciłam głową, niedowierzając własnej sobie. Spojrzałam na niego i zobaczyłam jego czerwone oczy.
- J.. Jack? - Stał przede mną ze spuszczoną głową a w oczach zbierały się łzy. Widziałam jak chciał je ukryć.
- Przepraszam... - szepnął i zniknął mi z oczu.



CZYTASZ = KOMENTUJESZ


niedziela, 23 czerwca 2013

One

I'm not a human anymore...

* 3 dni później *
Ciemność.
Widzę tylko ciemność. 
Powoli starałam się otworzyć oczy. Były całe zaklejone. Ujrzałam przed sobą białe światła, białe ściany. Raziło mnie to ale nie miałam siły by mrużyć oczy, więc po prostu je zamknęłam. Potem jednak usłyszałam głosy. Ponownie otworzyłam oczy i ujrzałam przed sobą ludzi. O czymś rozmawiali.
- Po przebudzeniu może nie pamiętać niektórych rzeczy, ale z biegiem czasu wszystko jej się przypomni.
Chciałam wysłuchać do końca, jednak nie miałam siły. Zamknęłam oczy i zasnęłam.


Otworzyłam oczy. Sprawiało mi to trudność, jednak światło już mnie nie raziło. W pomieszczeniu było ciemno. Poruszyłam się trochę, przez co łóżko zaskrzypiało. Ci sami ludzie, których widziałam zwrócili się ku mnie i patrzyli ze smutkiem i przerażeniem. Jedynie mężczyzna stojący na środku, wydawał się być opanowany i od czasu do czasu spoglądał na mnie i notował coś.
- Elizabeth... obudziłaś się. Nareszcie! - rzekła kobieta siedząca najbliżej mnie. Kim była? Przestraszyłam się jednak nie miałam sił się odsunąć. 
- Kim... jesteś? - zapytałam ledwo słyszalnym głosem.
Przez chwilę nie odpowiadała, jej twarz jakby zamarzła. Potem przyłożyła dłoń do ust rozszerzając oczy. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach. Czy powiedziałam coś nie tak? 
- Ona nie wie kim jestem... - zwróciła się do mężczyzny, wydawało mi się, że lekarza, który ponownie coś zanotował.
- Musi pani dać jej szansę. Dopiero co się obudziła, jej stan jest lepszy niż się spodziewaliśmy, więc powinna się pani cieszyć.
- Witam, jestem doktor Jones, pani lekarz. Jak się pani czuje? Czy coś panią boli? Proszę przez chwilę patrzyć tam na ścianę.- lekarz zwrócił się do mnie i zaświecił mi światełkiem do oczu.
- Jest... jest w porządku. To znaczy.. boli mnie głowa i... nie wiem w ogóle co się stało.
Spojrzałam na kobietę, która wyciągnęła z torebki chusteczkę i wydmuchała nos. Głupio mi było przyglądać się jej, ale chciałam za wszelką cenę przypomnieć sobie kim jest.
- Dajcie jej posiłek, wodę. Jest odwodniona. - lekarz zwrócił się do pielęgniarek.  - a panią, prosiłbym na chwilę do swojego gabinetu. Dziewczyna musi odpocząć.
Zamknęłam oczy. Zasnęłam. 

Strzał. Słyszę głośny strzał. Rozglądam się na wszystkie strony, by zlokalizować strzelca ale go nie widzę. Widzę natomiast upadającego mężczyznę. Nie widzę jego twarzy, jest za daleko ale biegnę mu na pomoc. Jestem bezradna. Nie wiem, co robić. Klękam przy nim. Łzy, które nieświadomie wypływały z moich oczu zamazały mi obraz. Ten człowiek nie żył.
Zaczęłam głośno krzyczeć, kiedy usłyszałam ponowny strzał a na jego koszuli pojawiały się czerwone plamy. 
- Nie! Przestańcie, błagam!
- Elizabeth...
- Błagam... Zostawcie go w spokoju!
- Elizabeth, obudź się!
Otworzyłam oczy, byłam przerażona. Z trudem łapałam oddech, jakbym dopiero co przebiegła maraton. Pot spływał mi po czole. Rozejrzałam się i znów ujrzałam tę kobietę. Siedziała przy mnie cały czas. Kiedy zapytałam, kim jest skrzywiła twarz, jakby z trudem odbierała to pytanie i odpowiedziała, że muszę sobie przypomnieć. I przypomniałam - 5 dni później. 
- Mamo..? - zapytałam na co ona rzuciła mi się w ramiona.
- Córeczko.. moja kochana... wróciłaś. - poczułam jak jej łzy spływają mi na ramię. - Nie wiesz jak się o ciebie martwiłam, kiedy po mnie zadzwonili. Dzięki Bogu. 
Zaczęłam płakać razem z nią. 

W szpitalu przebyłam jeszcze kilka dni. Poza moją mamą nie przypomniało mi się nic.  Nikt nie chciał mi nic mówić. Co przede mną ukrywali?

Zobaczyłam, że mam na rękach rany. O tym też mi nic nie mówili. O niczym. Zastanowiłam się przez chwilę, czy to przez wypadek, czy.... przez to, że się cięłam. Ale nawet gdyby, to dlaczego miałabym to robić?
Dnia 15 od wypadku wypuścili mnie. Stwierdzili, że wciąż mogą pojawiać bóle głowy, wymioty i złe sny. Dowiedziałam się także, że jest prawdopodobieństwo, że w najbliższym czasie wszystko sobie przypomnę. Ale dlaczego to szło tak wolno. Czy oni nie mogą sobie wyobrazić, jak to jest mieć całkowitą pustkę w głowie? 
Miesiąc spędziłam w domu mamy. Jednak pewnego ranka wymsknęło jej się "trzeba posprzątać w twoim domu". Nawet nie pamiętałam, że go mam, nie pamiętałam jak wygląda. 
Kiedy przybyłyśmy na miejsce, nie wiedziałam, co robić. Wejść tam, po prostu, czekać na mamę? Czy mam klucze? Nie, nie mam. Jak tam wejdę?
- Mam twoje klucze. Chodź, kochanie. - matka jakby czytała mi w myślach, uśmiechnęła się do mnie, wyciągnęła dłoń i podała mi klucze.  
Włożyłam klucz do zamka i przekręciłam go. Gdy otworzyłam oczy, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Miałam śliczny, niezbyt duży ale przytulny dom. Był piękny. Powoli sobie przypominałam, jak wyglądał. 
- Na górze jest sypialnia, łazienka i mój pokój artystyczny, prawda? - zwróciłam się do matki, mając nadzieję, że pocieszy ją fakt, że coś sobie przypomniałam. 
Jej twarz się rozpromieniła i kiwnęła głową na tak. 
Wyszłam po schodach, na ścianach wisiały obrazy, wydaję mi się, że namalowane przeze mnie. W niektórych miejscach ściany były jaśniejsze, jakby ktoś po kilku latach zdjął parę obrazów. 
- Co tu było? - zapytałam.
Moja matka wpadła w osłupienie, widziałam w jej oczach, że nie wiedziała co powiedzieć. 
- Umm.. nie wiem... chyba po prostu... przestały ci się podobać. 
Kiwnęłam głową i poszłam dalej. 
Połowa dnia zeszła mi na oglądaniu domu i przypominaniu sobie rzeczy związanymi z nim. Czułam się o wiele lepiej. Mój mózg, był można powiedzieć z powrotem zapełniany, choć wciąż była w nim duża dziura. 
- Mamo, mam pytanie. - przestałam przeglądać suche pastele z szuflady i zwróciłam twarz ku niej. - Kto zabrał mnie do szpitala?
Dziwnie na mnie spojrzała. - Nie wiem.  Dlaczego o to pytasz? 
- Powiedziałaś, że po ciebie zadzwonili. Czyli tym razem to nie ty mnie znalazłaś... jak to zwykle było. 
- Nie. Nie wiem. Nikt nie wie. - westchnęła. - Podobno sama zjawiłaś się na korytarzu. Zauważyła cię jakaś pielęgniarka. Ona mówi, że przyszłaś sama ale lekarze twierdzą, że to niemożliwe bo... - przerwała.
- Mów dalej mamo. - próbowałam dodać jej otuchy i objęłam ją ramieniem. 
- Bo ty straciłaś przytomność. Nie mogłaś się obudzić. - zaczęła płakać. - W ogóle to był cud. To było coś nie do wyobrażenia, że przeżyłaś wypadając z tego cholernego mostu. Na autostradzie zawsze jest ruch, to jest niemożliwe, że ty przeżyłaś, a jednak. 
Przytuliłam ją, widząc, że ciężko jest jej o tym mówić.
- Przepraszam.. Byłam niezdarą ale już wszystko jest okej.
Nie. Wszystko jest okej. 
Odłączyłam się od świata na parę sekund próbując odtworzyć jeszcze raz te słowa. Ten głos... Boże, myśl.. kto to mówił?
- Przepraszam. - usłyszałam moją mamę, wybudziła mnie z transu i zorientowałam się, że z kimś rozmawia przez telefon. 
- Skarbie, czy na pewno sobie tu poradzisz? Dzwonili do mnie z pracy, że jeśli chcę, mogę sobie wziąć wolne.
- Nie, mamo. Jedź, a potem prosto do domu, musisz odpocząć. Ja także... chciałabym trochę pobyć w samotności... nie obraź się... po prostu muszę sobie to wszystko przypomnieć.
- Nie ma sprawy córciu. Ale jesteś pewna? 
- Tak, mamo. Kocham cię. - uśmiechnęłam się do niej. Na te słowa, przytuliła mnie mocno do siebie.
 - Ja też cię kocham. W takim razie, przyjadę do ciebie jutro. 

Naprawdę chciałam być teraz sama. Potrzebowałam czasu by przypomnieć sobie więcej o moim życiu.
Mama przez parę dni mnie jeszcze odwiedzała, a potem byłam sama całymi dniami.
Nie, że się mną nie interesuje. Po prostu ma dużo pracy, i tak już się dużo poświęciła.
Kiedy mama odjechała, pierwsze co zrobiłam to zwaliłam się na łóżko. Było bardzo duże, pomimo, że mieszkałam tu sama. 
Chciałam włożyć słuchawki do uszu, kiedy zobaczyłam, że firanka się poruszyła. Okna były zamknięte. 
Wstałam i wyjrzałam przez okno. Ciemno. Musiało mi się coś przywidzieć.
Poczułam się nieco dziwnie. Jakby jakaś energia, tuż za mną. Odwróciłam się gwałtownie ale nic nie zauważyłam. Powinnam iść spać. To był zdecydowanie męczący dzień, więc teraz widzę i czuję różne dziwne rzeczy.
- Elizabeth... - usłyszałam szept. Męski szept. Poczułam dreszcze. Mówiąc, że byłam przerażona było to za mało. Nie mogłam tego opisać. Strach ogarnął całe moje ciało. Cała się trzęsłam.


CZYTASZ = SKOMENTUJ
(TO MOTYWUJE DO DALSZEGO PISANIA)

sobota, 22 czerwca 2013

Prolog

It was two months ago....

Cieszyłam się wolnością. Cieszyłam się tym, co mam. 
Biegłam przez łąkę, uciekając przed moim chłopakiem - Jack'iem. Tyle, że nie chciałam mu uciec. Czekałam na ten moment, kiedy mnie dogoni, złapie w talii i pocałuje swoimi delikatnymi ustami. 
- Złap mnie! - krzyknęłam do niego, odwracając głowę, by spojrzeć na jego uśmiech. 
Biegł za mną śmiejąc się bardzo głośno. Był coraz bliżej, bliżej i bliżej... 
- Elizabeth...
Wiem, że chce bym się zatrzymała i ułatwiła złapanie mnie. Ja się szybko nie poddam. 
- Elizabeth, najdroższa....
"Najdroższa"... powtarzam to słowo w głowie - jest takie piękne. Jack po raz pierwszy mnie tak nazwał. Odwracam się. Chcę, by mnie złapał. 
- Elizabeth, zatrzymaj się. - jego uśmiech nagle znika a on sam zwolnił jakby wszystkie siły zostały mu zabrane. Ten widok mnie przeraził. W moich oczach skurczył się, jego ciało zrobiło się blade - prawie szare. - Nie mogę... 
- Jack... co się dzieje? Czego nie możesz? - zatrzymałam się, po czym zawróciłam do upadającego chłopaka. - Jack? 
- Ja nie mogę już żyć. - szepnął po czym zobaczyłam jak krew pojawia się na jego bluzce. 
Po kolei, pojawiały się na niej czerwone dziury. To wyglądało, jakby ktoś do niego strzelał, pomimo że niczego nie było słychać ani nikogo prócz nas tam nie było. 
- Jack! - krzyknęłam. 
Upadł. Podbiegłam do niego i położyłam głowę na kolanach. 
Jego oczy błądziły po mojej twarzy, jakby chciał ją zapamiętać. 
- Jack? Powiedz coś, co się dzieje? - czuję łzy na twarzy. Zaczynam nieświadomie płakać. 
- Kocham cię, najdroższa... - wypowiada ostatnie słowa i zamyka oczy..

Otworzyłam szeroko oczy. Wytarłam mokre od łez policzki i usiadłam na łóżku. Znowu ten sen. Ten sen, który dręczył mnie od tamtego wydarzenia. Musiałam krzyczeć, bo usłyszałam, że ktoś wali z góry w ścianę. Jest mi wstyd. Codziennie budzę sąsiadów po nocach. Nic nie poradzę na to, że sen nawiedza mnie codziennie. Najgorsze jest to, że jest on prawdziwy. 
To było 2 miesiące temu...
- Co się dzieje? - spytałam rozzłoszczonego Jacka, który patrzył w ekran swojego iPhone'a i mnie ignorował. - Stało się coś? 
- Nie. Wszystko jest okej. Muszę na chwilę wyjść.
No jasne, że wszystko jest okej. 
- Jack, przecież widzę. - nalegałam by mi powiedział.  
- Cholera, nic się nie dzieje. Możesz przestać?- podniósł głos, przez co cofnęłam się trochę do tyłu.  
Opuścił głowę. - Przepraszam, nie powi...
- Nie. Przecież wszystko jest okej. - przedrzeźniałam go i  wyszłam z pokoju. Trzasnęłam drzwiami mocno, jakby to miało mu pokazać jak zła jestem. Słyszałam jak mnie wołał ale zignorowałam to i poszłam do kuchni. Od jakiegoś czasu dostaje nagłych napadów złości, pisze coś na telefonie, po czym, jeśli o coś pytam, krzyczy na mnie i wychodzi z domu. Tak będzie też tym razem. Potem wróci w nocy kiedy będę według niego spała, weźmie prysznic i położy się obok mnie, i wszystko wróci do normy. 
Ale nie tym razem
Siedziałam na stołku kuchennym, kiedy usłyszałam jak Jack zbiega po schodach i wychodzi z domu w furii. Nawet na mnie nie spojrzał. Wiedziałam. Wzięłam dwa winogrona do buzi, chwyciłam klucze i wyszłam za nim. Tym razem dowiem się, gdzie idzie. Gdzie znika bez wytłumaczenia. Miałam tylko nadzieję, że mnie nie zobaczy bo będzie bardzo zły. Bardzo.. 
Wsiadł do jakiegoś czerwonego auta. Nigdy wcześniej takiego nie widziałam, jednak stało na parkingu tuż obok naszego domu. Na moje szczęście naprzeciwko stała taksówka, do której od razu pobiegłam
- Za tym autem. - poprosiłam kierowcę, wskazując na czerwony samochód i auto ruszyło. 
Rozmyślałam przez chwilę, czy dobrze robię bawiąc się w szpiega ale doszłam do wniosku, że inaczej postąpić nie mogę. Spojrzałam w przednie lusterko. Zauważyłam, że kierowca miał na twarzy blizny i ubrane miał czarne, skórzane rękawiczki. Może ma alergię, pomyślałam.  
- Myślisz, że dobrze robisz śledząc swojego chłopaka? - zapytał, a mnie tak jakby zamurowało. Skąd wiedział, że jest moim chłopakiem? I jakim prawem się o to zapytał?
- Nie śledzę go. Poza tym... - co tu wymyślić..  - to mój brat. 
- Czyli jednak go śledzisz.
- Kim pan jest, żeby rozmawiać ze mną w taki sposób? - facet, którego nie znałam oburzył mnie swoim zachowaniem i natrętnymi pytaniami. 
- Jack'owi będzie smutno, kiedy nie zastanie w domu swojej dziewczyny. 
- Co pan sobie wyobraża? Proszę się zatrzymać.  
- Kłamczucha... - w ogóle nie zareagował na moje polecenie tylko mruknął pod nosem i wsadził papierosa między usta.  
- SŁUCHAM? - tego było za wiele. Z nieznanego mi powodu zaczęłam się pocić. Może dlatego, że na jest wysoka temperatura. Nie oszukuj się - boisz się. 
- Ja.. Ja tu wysiądę. Proszę się zatrzymać! - W tej chwili naprawdę się bałam. Chciałam udowodnić głosowi w mojej głowie, że się myli ale tak nie było. Bałam się. 
- Oj, nie tak szybko panienko.  - zakpił sobie ze mnie i przyspieszył. - Wpakowałaś się w niemałe gówno.
Dlaczego ja wsiadłam do tej kretyńskiej taksówki? Dlaczego chciałam go śledzić? Mogłam siedzieć na tyłku. Prędzej, czy późnej  i tak dowiedziałabym się o jego drugiej dziewczynie. Ciężko mi było o tym myśleć ale byłam pewna, że ma kogoś na boku. Nie dość, że mój chłopak mnie zdradza to jeszcze przez niego - nie, przez siebie - mam teraz kłopoty.  
Dojechaliśmy na jakąś pustą jezdnię, gdzie stało czerwone auto do którego wsiadł Jack i czarne, gdzie siedział jakiś mężczyzna oparty o maskę. Może to jego koledzy i robią sobie ze mnie żarty? Jack nagle wyskoczył na zewnątrz. Nie zwrócił uwagi na taksówkę, w której byłam tylko skierował się w przeciwną stronę. Facet którego widziałam śmiał się, ale po chwili przestał kiedy ujrzał coś  w rękach mojego chłopaka. Ja także tam spojrzałam i poczułam mrowienie w całym ciele. Czy.. czy on miał broń? Mój Jack? Ten grzeczny, uprzejmy i kulturalny chłopak którego pokochałam? 
Patrzyłam na wszystko i nie mogłam w to uwierzyć. Z zamyślenia wyrwał mnie ucisk na ramieniu, który poczułam, kiedy "taksówkarz" wyciągnął mnie z auta. Spieszył się. Widać nie przewidział, że tak potoczy się akcja. Usłyszałam krótką konwersację pomiędzy Jack'iem a facetem przy aucie. Jack... on trzymał broń.
- Może to cię powstrzyma? - krzyknął ten, który mnie trzymał. 
Twarz Jack'a momentalnie pobladła, kiedy spojrzał w moją stronę i nasze spojrzenia się spotkały. 
- Co do...? - Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Opuścił broń, jakby chciał ją przede mną ukryć. 
- Jack... - szepnęłam, a łzy same zaczęły spływać po policzkach.
Widziałam jego złość w oczach ale prócz tego, był w nich też strach. 
Wtedy usłyszałam wyjące syreny. Policja nadjeżdżała. Tak... to się zaraz skończy. Wyjdę z tego, Jack też. Wytłumaczy mi o co chodziło i będzie wszystko ok. To już koniec.. Tak... 
i wtedy... 
zobaczyłam ten widok
Jack skupiając się na mnie nie zauważył, kiedy ten drugi wycelował w niego i... strzelił. 
Świat się zatrzymał. 
Nie czułam powietrza, gorąca, które odbijało się od nagrzanego asfaltu, nie słyszałam syren.
Upadłam na kolana. 
Po czym dźwignęłam cały ciężar ciała, który w tamtej chwili wydawał się zwiększyć kilkakrotnie i pobiegłam do niego. Upadłam znowu przed nim i pochyliłam się i przyłożyłam głowę do jego klatki piersiowej by usłyszeć bicie jego serca. 
Nic. 
Cisza. 
Spojrzałam na jego twarz. Zaczęłam nim trzepać, wołając by się obudził. Bez skutku. 
Zostawił mnie. 
Odszedł. 
Zaczęłam głośno krzyczeć, nie czułam nic prócz silnego bólu, który przeszywał teraz moje zranione, opuszczone serce. Poczułam, jak czyjeś ręce oplatają mnie od tyłu, próbując odciągnąć od tego miejsca. Nie dałam się. Wyrwałam mu się i przytuliłam chłopaka. Pocałowałam jego zimne policzki a potem usta które nawet nie drgnęły. 
On odszedł. 
Już nigdy nie poczuję tego ciepła, które mi dawał. Już nigdy nie poczuję, tych ust, nie zobaczę tych oczu. Straciłam wszystko. 
Wtedy obraz się ucina.  
Mieszkałam razem z nim odkąd skończyłam 18 lat i było nam dobrze. Byliśmy szczęśliwi. Więc dlaczego ktoś chciał to zepsuć?

Ocknęłam się. Nigdy tego nie zapomnę. Co noc te wspomnienia wracają a ja czuje się, jakby miliony kolców wbijały się w moje serce. Wiem, że to przeze mnie zginął. Gdyby nie ja, on by tu był. Gdybym za nim nie pojechała tylko została w domu, załatwiłby swoje sprawy, teraz nie liczy się to - jakie. Liczy się to, że byłby wciąż przy mnie. 
Nie mogłam tego znieść.
Nigdy nie wiedziałam, jaki sens ma cieńcie się. Czy to w czymś pomaga? Nie. Czy cofa wydarzenia? Nie. Dokłada jeszcze większego bólu, tyle, że fizycznego. Podwinęłam rękawy i ukazały mi się moje pocięte ręce.
Więc dlaczego to robiłam? Bo wiedziałam, że to moja wina. Powinnam cierpieć.
Ale czy jest w tym sens? 
Nie lepiej od razu z tym skończyć?
Oczywiście, że nie. 
Próbowałam przedawkować jakieś leki, cokolwiek ale wylądowałam w szpitalu.
Nie wiem jak, ale ktoś się o tym dowiedział i mnie "uratowali". Znów żyłam w świecie, do którego nie chciałam już należeć. 
Korzystając z tego, że była noc wyszłam z domu. Nałożyłam kaptur i ruszyłam w stronę mostu, który stał nad autostradą. Pomimo, że było lato zrobiło się zimno a ja szłam już z jakieś pół godziny. Kiedy stanęłam przy moście głęboko wciągnęłam powietrze. Przełożyłam obydwie nogi na drugą stronę i stanęłam na krawędzi. Spojrzałam w dół. Widok rozpędzonych aut był przerażający. Ale nie bardziej niż poczucie tej samotności, która doskwierała mi od dwóch miesięcy. Długo wytrzymałam, ale dłużej nie mogę.
- Justin... Proszę, wróć do mnie... Kocham Cię.. Chcę, żebyś był przy mnie... Jeśli ty do tego nie doprowadzisz to ja to zrobię. Już idę.. do.. do ciebie.. - wyłkałam ostatnie słowa szeptem i zamknęłam oczy. Wyskoczyłam ciesząc się, że za chwilę go zobaczę.




CZYTASZ = SKOMENTUJ
(KRYTYKA MILE WIDZIANA, JEST TO MOJE PIERWSZE OPOWIADANIE :) )