niedziela, 1 września 2013

Nine.

- No proszę. Choodź. - wyciągnęłam rękę do chłopaka, który stał nieruchomo, gapiąc się na spokojne jezioro. 
- Czekaj.. Ja muszę...
- Ale mi jest zimno. - Narzekałam pocierając zmarznięte ramiona. Jest  noc. 
Jesteśmy tu na naszej czwartej randce. 'On' jak zwykle ma wspaniałe pomysły, które jak zawsze mnie zaskakują, ale tym razem zaskoczył mnie na maxa. W środku nocy, przyszedł do mnie do domu ( co lepsze, wszedł przez okno) z informacją, że zabiera mnie właśnie na randkę. Cóż miałam zrobić, zgodziłam się. A teraz żałuję, bo stoimy tu przed jeziorem, a na dodatek 'On' stał się tak jakby nieobecny, wiecznie się nad czymś zastanawiając.
- Muszę ci coś powiedzieć. - Wymamrotał w końcu, drapiąc się po głowie.
- Powiesz mi w domu. A teraz chodź. - Złapałam go za rękę i już ciągnęłam, kiedy on zaciągnął mnie z powrotem tak, że na niego wpadłam. 
Poczułam jego oddech na moich ustach, byliśmy tak blisko siebie. Mocno trzymał mnie w talii jakby bał się, że zaraz zniknę. 
- O co cho...
- Kocham cię Elizabeth. - Wyszeptał a ja poczułam, jak moje nogi zamieniają się w watę. 
On mi wyznał miłość....
Spojrzałam w jego oczy, które były oświetlane przez światło księżyca i które były coraz bliżej moich, po czym poczułam jego usta. To był nasz pierwszy pocałunek. 
To był nasz pierwszy pocałunek. Oderwałam się od Jack'a by poskładać do 'kupy' to co sobie przed chwilą przypomniałam. Spojrzałam w jego oczy. Patrzył teraz na mnie z niepokojem. Dokładnie te same brązowe oczy. O ironio,  w tym momencie tak samo były oświetlane przez światło księżyca, które wpadało przez moje okno.
- Nie.. - powiedziałam głośno, odpychając się od Jack'a. - To nie możesz być ty...
- Elizabeth... - złapał moje dłonie, splótł je razem i przez chwilę się im przyglądał. - Przypomniałaś sobie?
- To nie możesz być Ty! - zaczęłam panikować.
- Wiedziałem, że będzie właśnie tak.
- Jak?
- Tak. Teraz mnie odtrącisz. Gdybym powiedział ci na samym początku, od razu bym cię stracił, nie miałbym nawet szans na spędzenie paru dni z tobą. Nie rozumiesz, co czuję. Elizabeth, na Boga, byłaś dla mnie wszystkim i nadal jesteś.
Czułam się jak w jakiejś głupiej bajeczce. Nie do końca rozumiałam, o czym właśnie się dowiedziałam. Zamknęłam na chwilę oczy.
TRZASK
Odwróciłam głowę w stronę, skąd dochodziły dziwne głosy. W pokoju rozprzestrzenił się nagle dziwny zapach. Ale zignorowałam to, bo na głowie miałam teraz ważniejsze sprawy.
- Dlaczego.. - Jack nie pozwolił mi dokończyć, przytykając mi palec do ust.
- Słyszysz? - zapytał ciszej.
- Czy ty sobie robisz ze mnie jaja? Jack, to nie jest zabawne, rozumiesz to!? - wykrzyczałam mu w twarz ze złością.
- Nie. Wiem, po prostu mi zaufaj. - uniósł głowę do góry jakby to miało mu dać lepszy słuch i zmarszczył czoło. - Poczekaj tu.
- Jak mam ci teraz zaufać? - szepnęłam chyba sama do siebie, bo on zdążył już zniknąć.
Poczułam się słabo, więc usiadłam na najbliższej pufie. To za dużo dla mnie. Miałam tego wszystkiego dość.
A co jeśli on nie jest moim chłopakiem, tylko jakimś 'magicznym' sposobem zmienia postacie w moim mózgu? Może on mnie oszukuje? Wydawał mi się być dobrym chłopakiem i jeśli byłby do tego zdolny znienawidziłabym go. Choć i tak nie wiem czy bym potrafiła.
Nawet sama nie wiem co czuję..
Przerażona podskoczyłam, kiedy Jack wparował do pokoju jak oparzony, krzycząc moje imię.
- Elizabeth uciekaj! - chwycił mnie za rękę ciągnąc na dół.
- Za kogo ty mnie masz!? Chcę wiedzieć, co się dzieje? Czemu mam uciekać? - próbowałam mu się wyrwać ale był zbyt silny dla mnie.
- Twój dom się pali.
Przez mój umysł przechodziły różne myśli. Jak to mój dom się pali?
Otrząsnęłam się i pobiegłam tam gdzie ciągnął mnie Jack, czyli najprawdopodobniej do wyjścia.
Chciałam po drodze chwycić coś, na przykład telefon, laptopa, czy cokolwiek, ale nie dałam rady. Po wyjściu z pokoju zauważyłam, że wszędzie był ogień. Wszystko się paliło. Zbiegliśmy na dół. Jack ciągnął za drzwi wejściowe, które nie ustępowały.
- Kurwa! - na marne próbował je wyważyć. - Biegnij na górę!
Zrobiłam tak jak kazał i zawróciłam do pokoju. Tu też parę rzeczy zaczęło się palić.
- Dlaczego nie zadzwonimy po straż? - próbowałam przekrzyczeć hałas.
- Tu jest bomba.. - odpowiedział nie patrząc na mnie.
On żartuje?
- Skąd wiesz?
- Elizabeth, nie teraz, wyskakuj. - wskazał na otwarte okno. - Wskoczysz na parapet i złapiesz tę gałąź, okej? A potem skoczysz tam. - pokazał palcem kroki, które miałam wykonać.
- Okej. - wzięłam głęboki oddech i złapałam się za klamkę od okna, wychodząc na zewnątrz. - A ty? - zapytałam rozglądając się po pokoju, gdzie nikogo nie było. Zostawił mnie? Chyba tak.
Nie chyba, na pewno. 
I doskonale go rozumiem.
A może powinnam zostać? 
- Elizabeth masz 10 sekund! - dotarły do mnie te słowa.
To on.
Wyjrzałam przez okno i faktycznie stał na dole.
Dobra, idę.
- 6 sekund, skacz do cholery!
Wskoczyłam na parapet i po kolei tak jak mi kazał. W końcu znalazłam się na grubej gałęzi z której był jeszcze spory kawałek do ziemi.
- Nie bój się złapię Cię. - powiedział nieco spokojniej. Przypomniało mi się jak w wieku 5 lat wlazłam na drzewo i nie potrafiłam z niego zejść. Babcia była na mnie zła i kazała mi 'jakoś zejść' .
W końcu skoczyłam i złamałam rękę.
Zaśmiałam się na to wspomnienie i wróciłam do rzeczywistości.
Skoczyłam i znów wylądowałam w ramionach Jacka. Bez ociągania się chwycił mnie za rękę i biegiem ciągnął mnie jak najdalej od domu. Chciał skorzystać z auta ale nie było go na swoim miejscu.
Ktoś je ukradł...
2 sekundy
Biegliśmy dalej przed siebie by znaleźć się jak najdalej domu, który zaraz miał wybuchnąć.
Biegłam jak najszybciej potrafiłam. Kierowaliśmy się w stronę pobliskiego lasu.
W pewnym momencie usłyszałam głośny huk, który echem rozszedł się po całym lesie a następnie poczułam ból na plecach. Żar z wybuchu doszedł aż do miejsca, w którym się znajdowaliśmy przez co upadłam na ziemię. Całe plecy mnie bolały.
- Ja już... nie mogę. - powiedziałam z przerwami próbując złapać tlen.
- Kochanie, już jest okej. Musisz wstać. Jeszcze kawałek.
Pokiwałam głową na tak i podpierając się o niego ruszyłam dalej. Obejrzałam się do tyłu by ujrzeć płonący już dom. Zechciało mi się znowu płakać.
- Kochane, nie płacz proszę... - chłopak zatrzymał się przede mną, kładąc ręce na moich ramionach.
- Dlaczego ja mam takie życie? - pisnęłam o drobinę za wysokim głosem, ale nie dbałam o to.
Spojrzał na mnie niepewnie i  nie odpowiedział.
Dotarliśmy do rzeki.
- Usiądź tu. - Poklepał miejsce na jakimś pniu chcąc bym usiadła. Zrobiłam jak kazał po czym on obszedł mnie kucając za mną. Chwilę później poczułam jak moja bluzka, a właściwie piżama się unosi i zostaje rozerwana na połowie. Chciałam uciec ale mnie powstrzymał.
- Nie chcę cię skrzywdzić, zwariowałaś? Twoje plecy są zranione.
Skrzywiłam się, kiedy poczułam jak jego opuszki palców dotknęły moich ran na plecach. Jake podszedł do rzeki zamaczając kawałek mojej koszuli. 
Obmył mi delikatnie plecy dzięki czemu trochę mniej piekły.
Wtedy poczułam jego usta na moich plecach. Podskoczyłam ze strachu.
- Nie ruszaj się.
Nie chciałam tego, ale to było takie przyjemne, więc przestałam się opierać i pozostałam w bezruchu. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka, ale nie dlatego, że było mi zimno tylko pod wpływem jego ust przemieszczających się po moich nagich plecach.
Kiedy przestał, chciałam go powstrzymać i poprosić by zrobił tak jeszcze raz. Ale to było nieodpowiednie. Nie poznawałam samej siebie. Albo po prostu nie myślałam trzeźwo przez ostatnie parę godzin. Ale to, na co szczególnie zwróciłam uwagę to to, że ból zniknął.
Próbowałam obejrzeć się do tyłu, by sprawdzić, czy czasem rany nagle nie zniknęły ale zatrzymałam się na jego oczach. Był w nich smutek.
- Dziękuję. - szepnęłam nie spuszczając z niego wzroku.
Znów nie odpowiedział, po prostu na mnie patrzył.
- Wiem, co o tym wszystkim myślisz. - odezwał się po chwili. - I nie dziwię ci się.
Wciągnął trochę powietrza i mówił dalej.
- Jednak dla mnie, to też jest trudne. Tak naprawdę nie miałem w planach ukazać ci się od razu. Miałem to zrobić za jakiś miesiąc, może dwa, żebyś mogła wrócić do siebie. Ale nie mogłem. To było silniejsze ode mnie. Chciałem ci wszystko od razu powiedzieć. Być z tobą z powrotem tak, jak kiedyś.  Ale pomyśl, jakbyś zareagowała, gdybym pierwszego dnia wyleciał z tekstem "to ja byłem twoim chłopakiem, tym, którego w ogóle nie pamiętasz"?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Po części musiałam przyznać mu rację. Ale z drugiej strony czułam się jak dziecko, które przez przypadek dostało się na wykład na jakimś uniwersytecie. Chciałam odpocząć
- Jeśli chcesz, możemy tu zostać do rana. - zaproponował.
- Trochę dziwnie spać na trawie.
- To nie pierwszy raz.
- Spałam już na trawie? - zapytałam zaskoczona. To musiało być dziwne.
- Chciałem cię zabrać w jakieś spokojne miejsce i zdecydowałem, że będzie to domek moich dziadków, w którym kiedyś mieszkali. Zepsuło mi się auto w połowie drogi, akurat w lesie, więc szliśmy na nogach. - uśmiechnął się na to a ja o dziwo także.
Potem zdawało ci się, że widziałaś dzika, więc zaczęłaś biec a ja za tobą i się zgubiliśmy. - Znów się zaśmiał. Co nieco przypomniało mi się z tej wycieczki.
- No i w końcu dopadła nas noc, strasznie się bałaś, więc spaliśmy na samej trawie, oparci o drzewo.
- Tak, a potem się okazało, że spaliśmy tuż przed domkiem, ale było tak ciemno, że go nie widzieliśmy.
- Pamiętasz.
- Tak, trochę. - pomimo ostatnich wydarzeń, uśmiech po raz kolejny zagościł na mojej twarzy.
- Jack.. To znaczy, że ten dom jest gdzieś w pobliżu?
- Faktycznie. Musi gdzieś tu być. - Wstał rozglądając się po okolicy.
- Jest tam. - Wskazał palcem na wystający z drzew dach. - Musimy przejść rzekę.
Czyli jednak nie będzie drugiego razu, gdy będę spała na trawie. Szczerze, cieszę się z tego powodu.
- Wskakuj.
- Ale że jak?
- Wskakuj na barana. Nie możesz wchodzić do wody z raną na plecach.
- Myślałam, że..
- Nie do końca. - przerwał mi. - Ja tylko uśmierzyłem ból i sprawiłem, że rany będą się szybciej goić, ale one wciąż tam są. Nie marudź.
Nie chciało mi się sprzeczać, więc wskoczyłam mu na plecy i weszliśmy do rzeki, która okazała się być niezbyt głęboką ale zimną.
- Jak ci złamię kręgosłup to nie moja wina.
- Niby czemu miałabyś mi złamać? - Zapytał i uniósł brwi do góry.
- Jestem cięższa od słonia.
- Zaraz się rozmyślę i jednak wrzucę cię do tej rzeki. - zażartował.
- Nie ośmieliłbyś się.


- Czekaj, czy tam teraz ktoś mieszka? - zapytałam, gdy doszliśmy już do małego ogródka.
- Nie, przez co niewiele też musiało się zmienić. Możemy tam pobyć przez parę dni, dopóki sprawy się nie wyjaśnią.
Zastanawiałam się o jakie sprawy mu chodzi. Podejrzewałam, że to coś związane z wybuchem itd. Wciąż nie mogłam pojąć, że mojego domu już nie ma. Miałam wrażenie, że jak tam wrócę on będzie po prostu stał na swoim miejscy, lekko tylko podpalony na piętrze.
- O w mordę... - wyrwało mi się, gdy Jack otworzył drzwi i zobaczyłam wnętrze domu.