- Więc uważasz, że jestem piękny?
Nienawidzę! Nienawidzę go za to, że wrócił do tego tematu!
- Ohh.. zamknij się. - chwyciłam za poduszkę i rzuciłam w niego, ale niestety przeleciała i wylądowała na ścianie, trafiając przy okazji w wazon.
Nienawidzę! Nienawidzę go za to, że wrócił do tego tematu!
- Ohh.. zamknij się. - chwyciłam za poduszkę i rzuciłam w niego, ale niestety przeleciała i wylądowała na ścianie, trafiając przy okazji w wazon.
- Skarbie, rzucaj dalej. - słyszałam jak śmiał się ze mnie.
Najwyraźniej rozbicie wazonu było dla niego zabawne, ale to ja będę musiała teraz wszystko posprzątać.
- Świetnie. - powiedziałam - i nie waż się myśleć, że to moja wina.
- Właśnie tak myślę. Teraz odejdź, ja to posprzątam.
- Nie. Przecież to moja wina, co nie? - wypomniałam mu a on odchylił głowę do tyłu i westchnął.
- Elizabeth, proszę.. - zagrodził drogę bym nie mogła przejść.
- Idź. Nie jestem już dzieckiem. – powiedziałam.
Oczywiście miałam zbyt dużo szczęścia, potknęłam się o własne nogi i runęłam na ziemię, rękami wprost na szkło. Jake znalazł się przy mnie tak szybko. Wziął mnie na ręce i położył na łóżku.
- Przykro mi, ale muszę stwierdzić, że nadal jesteś dzieckiem. - patrzył ze złością na moją rękę. Zaczęła krwawić.
- Elizabeth.. zawsze taka uparta.
- Przepraszam. - poczułam się głupio, dlaczego zawsze, gdy stawiałam na swoim, musiało wychodzić, że nie mam racji?
- To ja przepraszam. - uspokoił się.
- Za co? - spytałam zdziwiona.
- Jesteśmy w tym samym pomieszczeniu, stałem tak blisko a nie zdążyłem cię złapać. Idiota ze mnie.
- Jake, nie mów tak.
- Kiedy to prawda.
- Jake. Jesteś tu. A to mi wystarczy.
Popatrzył na mnie zupełnie zdezorientowany a ja zastanowiłam się, dlaczego to powiedziałam.
Bo to prawda?
- Pójdę po apteczkę. - zaproponowałam ale on zerwał się z miejsca i powstrzymał mnie.
- Ja to zrobię, tym razem posłuchaj.
Kiwnęłam głową. Na dzisiaj wystarczyło już problemów.
- Elizabeth.. zawsze taka uparta.
- Przepraszam. - poczułam się głupio, dlaczego zawsze, gdy stawiałam na swoim, musiało wychodzić, że nie mam racji?
- To ja przepraszam. - uspokoił się.
- Za co? - spytałam zdziwiona.
- Jesteśmy w tym samym pomieszczeniu, stałem tak blisko a nie zdążyłem cię złapać. Idiota ze mnie.
- Jake, nie mów tak.
- Kiedy to prawda.
- Jake. Jesteś tu. A to mi wystarczy.
Popatrzył na mnie zupełnie zdezorientowany a ja zastanowiłam się, dlaczego to powiedziałam.
Bo to prawda?
- Pójdę po apteczkę. - zaproponowałam ale on zerwał się z miejsca i powstrzymał mnie.
- Ja to zrobię, tym razem posłuchaj.
Kiwnęłam głową. Na dzisiaj wystarczyło już problemów.
- Kochanie, tyle zajęło Ci otworzenie matce drzwi? – zapytała moja mama, kiedy jej otworzyłam i weszła do domu. - Już wariowałam, myślałam, że coś się stało.
- Też Cię miło widzieć, mamo.
Odwróciła się do mnie i przytuliła mocno. – Elizabeth, wiesz jak się o ciebie martwię. Dzwoniłam do ciebie z pracy pięćdziesiąt razy i nie odbierałaś. Myślałam, że coś się stało i musiałam przyjść po robocie. Teraz zaś pół godziny stoję pod drzwiami i nic.
- Oj wiem, przepraszam. – ścisnęłam ją jeszcze mocniej. – A nie odbierałam, bo wyładował mi się telefon, a jakoś nie miałam czasu go naładować. – wyjaśniłam i uwolniłam się z uścisku.
Znając moją mamę to pięćdziesiąt razy i pół godziny znaczyło tak naprawdę pięć razy i dwie minuty. Ale mniejsza z tym…
- Dobrze… A więc jak się czujesz? – zapytała i ruszyła za mną do kuchni.
- Świetnie. – odpowiedziałam.
- To się cieszę. Przyniosłam ci sernik, twój ulubiony. Masz tu jeszcze dżem truskawkowy i wiśniowy, sok agrestu, zdrowy a nie te chemie z supermarketów, babeczki...
Przestałam słuchać, wpatrywałam się tylko jak wyciąga całą kuchnie ze swojej torby na blat.
- Mamoo.. wiesz, że nie trzeba.
- Cii. Trzeba, trzeba.
- To się cieszę. Przyniosłam ci sernik, twój ulubiony. Masz tu jeszcze dżem truskawkowy i wiśniowy, sok agrestu, zdrowy a nie te chemie z supermarketów, babeczki...
Przestałam słuchać, wpatrywałam się tylko jak wyciąga całą kuchnie ze swojej torby na blat.
- Mamoo.. wiesz, że nie trzeba.
- Cii. Trzeba, trzeba.
Nalałam dla nas oranżady i wyciągnęłam jakieś ciasteczka, jedne z tych, które przyniosła.
Ułożyłam na tacce i kierowałam się do pokoju gościnnego, kiedy zobaczyłam jego opartego o lodówkę.
Pisnęłam i upuściłam wszystko. Zapomniałam, że widzę go tylko ja. Moja mama gwałtownie ruszyła w moją stronę, nie wiedząc co się stało.
- Matko Boska, Elizabeth! Co się stało? – spojrzała na dół, na rozbite szkło i skruszone ciasteczka ale zatrzymała się na mojej ręce.
- Co to jest?
Co? Co jest?
- Co? - podążyłam jej wzrokiem i zatrzymałam się na zabandażowanej ręce.
O nie.
- Znowu to robisz? - była w szoku, zła, smutna, nie wiem.
- Mamo, to nie tak.
- Elizabeth, dlaczego? - zaczęła płakać. Tylko nie to
- Mamo, nie wróciłabym do tego. Nie jestem głupia. Nawet nie pamiętam, dlaczego to robiłam.
Spojrzałam na Jakea, by zobaczyć jak zareagował na temat, który się rozpoczął. Miał mocno zaciśnięte usta. Na szyi pojawiła się gruba żyła a ja nagle zapragnęłam jej dotknąć. Uspokoić go.
- Co to jest?
Co? Co jest?
- Co? - podążyłam jej wzrokiem i zatrzymałam się na zabandażowanej ręce.
O nie.
- Znowu to robisz? - była w szoku, zła, smutna, nie wiem.
- Mamo, to nie tak.
- Elizabeth, dlaczego? - zaczęła płakać. Tylko nie to
- Mamo, nie wróciłabym do tego. Nie jestem głupia. Nawet nie pamiętam, dlaczego to robiłam.
Spojrzałam na Jakea, by zobaczyć jak zareagował na temat, który się rozpoczął. Miał mocno zaciśnięte usta. Na szyi pojawiła się gruba żyła a ja nagle zapragnęłam jej dotknąć. Uspokoić go.
Mama natomiast podbiegła do mnie i znów trzymała mnie w ramionach.
- Kochanie. Przepraszam. Nie jesteś głupia, nie miałam tego na myśli. Jestem po prostu twoją matką.
- Wiem. Kocham cię mamo.
- Jake? – zawołałam niepewnie, nigdzie go nie widząc. Trochę się bałam mu spojrzeć w oczy, po tym co zaszło w kuchni. Nie powinien był tego słuchać. On chyba nie wie co robiłam.
- Tak? – i wtedy zobaczyłam go siedzącego na kanapie w salonie.
- Kochanie. Przepraszam. Nie jesteś głupia, nie miałam tego na myśli. Jestem po prostu twoją matką.
- Wiem. Kocham cię mamo.
- Jake? – zawołałam niepewnie, nigdzie go nie widząc. Trochę się bałam mu spojrzeć w oczy, po tym co zaszło w kuchni. Nie powinien był tego słuchać. On chyba nie wie co robiłam.
- Tak? – i wtedy zobaczyłam go siedzącego na kanapie w salonie.
- Umm.. Przepraszam, to była moja mama… nie wiedziałam, że przyjdzie.
- Wiem, że to twoja mama. – wymusił lekki uśmiech. – Dlaczego to robiłaś? – spojrzał na mnie ze smutkiem.
Wiedziałam o co mu chodzi.
- Nie wiem o czym mó...
- Elizabeth, przestań, proszę.
Zamknęłam na chwilę oczy. Dlaczego to robiłam? Sama nie wiem. Nikt mi nie chciał powiedzieć.
Leżąc w łóżku nie mogłam zasnąć. Wciąż próbowałam sobie przypomnieć, dlaczego robiłam sobie te okropne rzeczy. Rozmyślałam, rozmyślałam, aż w końcu udało mi się zasnąć.
Od tego wydarzenia prawie się nie odzywałam. Byłam wstrząśnięta, oszołomiona i wszystkie najgorsze określenia. To nie mogła być prawda. On zginął przeze mnie.. To moja wina. Tylko i wyłącznie moja… Nie wytrzymuję bez niego. On jest dla mnie wszystkim. Całym moim światem. Całym moim sercem. Czy jest możliwość życia bez serca? Nie. Więc ja też nie mogę.
Jedyne co mogłam, to sięgnąć po strugaczkę i rozkręcić ją. Wyjęłam ostrzejszą część i nie patrząc na nic, przejechałam sobie po nadgarstku. Poczułam ból. Kara jakby za to co się stało. Ale to i tak jest za mało. Tu chodziło o czyjeś życie. O życie osoby, która znaczyła dla mnie wszystko.
Dlaczego to nie mogłam być ja?
Dlaczego on?
Chciałam, żebym to ja zginęła, nie on...
O Boże.. byłam winna jego śmierci. Mój chłopak zginął przeze mnie.
O Boże.. byłam winna jego śmierci. Mój chłopak zginął przeze mnie.
- Przestań! – poczułam jak ktoś mną trzepie. Otworzyłam szeroko oczy. – Nie możesz tak myśleć!
To Jake.
- To nie Twoja wina, rozumiesz!? – patrzył na mnie z zaczerwienionymi oczami, jakby płakał.
Czy on... On nie może płakać.
- Jake.. Skąd… to.. był tylko sen.
Oddychał ciężko. Odsunął się lekko ode mnie. Zorientowałam się, że wisi tuż nade mną. Jedną dłonią podpiera się a drugą trzyma na moim policzku. Jest tak blisko.
- Ja... przepraszam. Nie mogłem tego znieść. Widziałem to, co ty. - przetarł oczy ręką. To było bolesne patrzeć na niego w takim stanie. On płakał.
- Potem zaczęłaś myśleć, że to twoja wina. Wiedz, że nie. Nie zrobiłaś nic złego.
- Skąd wiesz?
Oddychał ciężko. Odsunął się lekko ode mnie. Zorientowałam się, że wisi tuż nade mną. Jedną dłonią podpiera się a drugą trzyma na moim policzku. Jest tak blisko.
- Ja... przepraszam. Nie mogłem tego znieść. Widziałem to, co ty. - przetarł oczy ręką. To było bolesne patrzeć na niego w takim stanie. On płakał.
- Potem zaczęłaś myśleć, że to twoja wina. Wiedz, że nie. Nie zrobiłaś nic złego.
- Skąd wiesz?
- Bo wiem.
- Znałeś go?
Cisza.
- Tak.
Zapraszam na http://zwiastunowa-garderoba.blogspot.com
OdpowiedzUsuńWykonujemy tam zwiastuny na bloga:)
Okej . Czekam . POZDRO . ;*
OdpowiedzUsuńHiszpania...takiej to dobrze ;P No nic. Czekam na następny :) Życzę udanych wakacji ♥
OdpowiedzUsuń@ania95_official
xx
Ee tam. Lubię zwiedzać to jeżdżę tak.xd dziękuję Ci bardzo. <3 xx
Usuń