środa, 17 lipca 2013

Six.

Znał go. Mimo to, nie wiedziałam o co pytać. Nie pamiętam mojego chłopaka, nie wiem nawet, jak wyglądał.
Więc może Jack mi pomoże.
Ale wciąż nie mogłam pojąć tego, co mi się śniło. Mój chłopak, pomimo, że nie wiem kim jest,  zginął prawdopodobnie przeze mnie. Nie, Jake zakazał mi tak myśleć. Powiedział, że to nie moja wina, ale... ja wiedziałam swoje.
Wiem, jak głupia jestem i że faktycznie mogłam do czegoś takiego doprowadzić. Tak, to pewnie moja wina.
Jestem głupia.
Czyli to samobójstwo nie było z byle jakiego powodu. należało mi się.
- Kurwa! - Ze strachu aż podskoczyłam, kiedy usłyszałam przed twarzą głośny krzyk.
- Boże.. c.co się stało? - czym go tak rozzłościłam?
- Czy ja Ci o czymś do jasnej cholery nie mówiłem?
Nigdy nie widziałam, żeby był aż tak zły. Ani jak przeklinał. Jego  brwi były prawie złączone, usta zaciśnięte, a oczy aż piorunowały. Zaczęłam się bać.
- Przepraszam.. Nie chciałem na ciebie nakrzyczeć.. - Chwycił moje nadgarstki. Jego wzrok utkwił w nich. - Nie chcę więcej słyszeć czegoś takiego.
Uniósł moje ręce do ust i zaczął je całować.
- Obiecaj mi, że już nigdy tego nie zrobisz. - Spojrzał na moje ręce po czym znów na mnie. - Choćby nie wiem, co się stało. Obiecaj.
Byłam... wstrząśnięta.
- Ja.. obiecuję. - uniosłam ręce, zawiesiłam mu na szyi i mocno go przytuliłam. - Dziękuję ci.
- Za co?
- Nie wiem. Po prostu.
Był taki miękki. Nie chciałam go puszczać ale to trwało zdecydowanie za długo. Powoli się odsuwałam i poczułam zimno.
- Przepraszam, że cię obudziłem. Powinnaś jeszcze się przespać. - pogłaskał mnie po policzku i wstał z łóżka.
- Zostań.
- Będę cały czas przy tobie. - Odpowiedział i usiadł na krześle.
- Tutaj. - wskazałam na miejsce obok siebie. Dlaczego to zrobiłam?
Ale jestem głupia.
Patrzył na mnie przez chwilę zdziwiony. Powoli wstał i podszedł do mnie.
- Naprawdę, mogę?
- Czemu nie? Chyba nic mi nie zrobisz?
- Nie ufasz mi?
- Ufam, ale wolę się upewnić.
Cicho zaśmiał się pod nosem i położył się tuż obok mnie. Położyłam głowę na jego piersi. Czułam się, jakbym leżała na ptasich piórach. Pasowała mi jego obecność.
To, że jest.

- Mógłbyś mi coś powiedzieć o... ee.. tym moim chłopaku. Wiesz, ty go znasz, a ja nic nie pamiętam. - Przygryzłam lekko wargę.
- Myślę, że tak. Co chcesz wiedzieć?
- Cokolwiek? - co chcę o nim wiedzieć? - Hmm... Sama nie wiem. Chcę po prostu sobie go przypomnieć.. przypomnieć sobie trochę z przeszłości...
- Myślę, że mogę ci inaczej pomóc.
- Naprawdę? - Uniosłam głowę i napotkałam jego uśmiech.
- Mogę zabierać cię w miejsca, gdzie bywaliśm..bywaliście.. Może to pomoże.
- Skąd wiesz gdzie chodziliśmy?
- Uhh.. No... mówił mi... byliśmy bliskimi przyjaciółmi.
- Czyli dużo ci o mnie mówił?
- Między innymi, że bardzo cię kocha.
- Ohh.. Dlaczego nic nie pamiętam? Lekarz mówił, że pamięć będzie mi powoli wracać.
- Nie wiem. Może powinniśmy bardziej nad tym popracować. Dlatego jutro pierwszy etap.
- Dziękuję ci bardzo. - położyłam głowę z powrotem na nim. - Dobranoc. - Powiedziałam cicho.
- Dobranoc.



Przetarłam zaspane oczy, rozglądając się po pokoju. Jestem pewna, że usłyszałam jakiś hałas, a przynajmniej jakby coś spadło. Parę sekund później ponownie coś usłyszałam. Szybko wstałam z łóżka kierując się do kuchni skąd, jak mi się wydawało, dobiegały odgłosy.
Zbiegłam po schodach i stanęłam jak wryta. Nie mogłam uwierzyć, kiedy zobaczyłam na środku kuchni Jakea. Wszędzie były pootwierane szafki, mąka rozsypana, na dodatek przewrócone krzesło.
- C..co się tu stało? - wyjąkałam, rozszerzając oczy.
- Też miło cię widzieć. - zaśmiał się.
- Hej.
Chłopak niepewnie rozglądnął się dookoła, drapiąc się po karku. - Chciałem Ci zrobić śniadanie. - powiedział szeptem.
- Chciałem zrobić śniadanie... - podniósł przewrócone krzesło. - ale nie wyszło.
Oj, to jest słodkie.
- Proszę, wszystko tylko nie słodkie. - zakrył twarz dłonią.
- Po tym co zrobiłeś z moją kuchnią powinieneś błagać o litość. - szturchnęłam go lekko w ramię.
- Ja błagać ciebie o litość? - podniósł brwi, próbując powstrzymać się od śmiechu.
- Tak. - nie patrząc na nic, rzuciłam w niego mąką, która była rozsypana na blacie.
Najwyraźniej się tego nie spodziewał, gdyż trafiłam go w klatkę piersiową. Sama otworzyłam usta ze zdziwienia i rzuciłam jeszcze raz, lecz tym razem mąka przeleciała przez niego i rozsypała się po podłodze. Zaczęłam się śmiać jak głupia, ale on nie.
Przez chwilę staliśmy naprzeciwko siebie.
Może jest zły?
Zaczął strzepywać z siebie mąkę, po czym spojrzał na mnie.
- Teraz moja kolej.
Nim zorientowałam się o co chodzi, sięgnął ręką do blatu i zamachnął się na mnie.
Trafił mnie w to samo miejsce, co ja jego. Zaczęłam uciekać z piskiem, jednocześnie się śmiejąc. On też się śmiał. Rzucił raz jeszcze.
Poczułam mąkę we włosach.  Nie tracąc czasu wzięłam kolejną garść i rzuciłam w niego a on się odpłacał tym samym. Po jakimś czasie bitwy na mąkę zmęczyłam się. Chcąc ją wygrać wzięłam całe opakowanie mąki i kiedy miałam nią rzucać poślizgnęłam się. Jake złapał mnie w ostatniej chwili więc upadłam na niego. Mąka poleciała mi do góry, tak, że sypała się na nas jak śnieg. To wyglądało jak jedna z tych romantycznych scen. On patrzył na mnie, ja na niego. Twarz przy twarzy.
- Teraz, ty też wyglądasz jak duch. - zaśmiałam się na jego komentarz. Na pewno byłam cała biała.
Miałam się podnosić, ale Jake mnie zatrzymał. Przestał się śmiać i spoważniał. Patrzył głęboko w moje oczy a ja rozpływałam się.
Jego oczy były najpiękniejszymi oczami, jakie kiedykolwiek widziałam.
- To twoje oczy są najpiękniejsze.
Odpowiedział a mi nagle zrobiło się gorąco. Zaczęłam przybliżać się do niego. Chciałam go pocałować. Tak, pocałować. Poczuć jego usta.
- Jezu... tak bardzo przepraszam. Ja.. nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nie chciałam.. - wstałam szybko i poprawiłam ubrania. Strzepałam resztę mąki.
- Nic się przecież nie stało. - uspokoił mnie ale i ja wiedziałam, że się stało. Nie powinnam była na nim leżeć, patrzeć na niego, a tym bardziej próbować go pocałować.
Jake widział w moich oczach zakłopotanie, więc zaproponował, byśmy zabrali się w pierwsze miejsce na jego liście.
Kiedy byłam już gotowa zeszłam na dół.
- Gotowa? - zapytał, podał mi kurtkę i wziął kluczyki od domu.
Wyszliśmy na zewnątrz i skierowaliśmy się do auta.
- Czyje to auto? - zapytałam zdziwiona
- Twoje. Będziesz prowadzić,
- Co to jest? - zapytałam chłopaka stojącego obok mnie. 
- Twój samochód. Wsiadaj, będziesz prowadzić. 
- Wiesz, dziwnie by to wyglądało, gdyby auto samo się prowadziło. - ocknęłam się, słysząc głos Jacka i przyznałam mu rację.
- On mi je kupił? - zapytałam wsiadając.
- Tak, zaraz po tym, jak dostałaś prawo jazdy.
Przypomniał mi się tylko urywek tego, ale to też było coś.
- Więc... - zaczęłam.
- Nie, nie powiem ci gdzie jedziemy. - dodał ze śmiechem.
- No weź..
- Musisz najpierw zobaczyć. Zobaczymy, czy będziesz pamiętać.
Wiedząc, że z nim nie wygram dałam sobie spokój. Rozsiadłam się wygodnie na fotelu i wpatrywałam na widok za szybą.
Jechaliśmy jakieś pół godziny, po czym Jack kazał mi się zatrzymać.
- Las? - odpięłam pas i wyszłam zanim Justin chciał otworzyć mi drzwi.
- Jeszcze nie jesteśmy na miejscu. - Wyciągnął do mnie rękę a ja ją złapałam.
- Ufam ci, ale wciąż mam poczucie, że okażesz się jakimś gwałcicielem i czekasz tylko na odpowiedni moment. - dodałam z żartem.
- Aż taki straszny jestem?


Dużo razy byłam w lesie na wycieczkach rowerowych, często tam biegałam, ale nigdy nie schodziłam ze ścieżki.
Miałam wrażenie, że roimy kółko i chodzimy wciąż po tych samych miejscach. Zaczęłam się rozglądać za siebie, czy ktoś nas nie śledzi, albo jakieś zwierze nie upatrzyło sobie nas jako drugie śniadanie. Cóż... mnie. Zwierzęta chyba też nie widzą duchów. Albo..
- Ał.. - krzyknęłam kiedy zderzyłam się z jego plecami. - Czemu nie idziesz? - zapytałam, patrząc na niego ze zdziwieniem.
- Już jesteśmy. - wskazał palcem przed siebie.
Wtedy poczułam jak szczęka opada mi do ziemi...

wtorek, 16 lipca 2013

Five

- Więc uważasz, że jestem piękny?
Nienawidzę! Nienawidzę go za to, że wrócił do tego tematu! 
- Ohh.. zamknij się. - chwyciłam za poduszkę i rzuciłam w niego, ale niestety przeleciała i wylądowała na ścianie, trafiając przy okazji w wazon. 
- Skarbie, rzucaj dalej. - słyszałam jak śmiał się ze mnie.
Najwyraźniej rozbicie wazonu było dla niego zabawne, ale to ja będę musiała teraz wszystko posprzątać.
- Świetnie. - powiedziałam - i nie waż się myśleć, że to moja wina.
- Właśnie tak myślę. Teraz odejdź, ja to posprzątam.
- Nie. Przecież to moja wina, co nie? - wypomniałam mu a on odchylił głowę do tyłu i westchnął. 
- Elizabeth, proszę.. - zagrodził drogę bym nie mogła przejść.
- Idź. Nie jestem już dzieckiem. – powiedziałam.
Oczywiście miałam zbyt dużo szczęścia, potknęłam się o własne nogi i runęłam na ziemię, rękami wprost na szkło. Jake znalazł się przy mnie tak szybko. Wziął mnie na ręce i położył na łóżku.
- Przykro mi, ale muszę stwierdzić, że nadal jesteś dzieckiem. - patrzył ze złością na moją rękę. Zaczęła krwawić. 
- Elizabeth.. zawsze taka uparta. 
- Przepraszam. - poczułam się głupio, dlaczego zawsze, gdy stawiałam na swoim, musiało wychodzić, że nie mam racji? 
- To ja przepraszam. - uspokoił się. 
- Za co? - spytałam zdziwiona.
- Jesteśmy w tym samym pomieszczeniu, stałem tak blisko a nie zdążyłem cię złapać. Idiota ze mnie.
- Jake, nie mów tak.
- Kiedy to prawda.
- Jake. Jesteś tu. A to mi wystarczy.
Popatrzył na mnie zupełnie zdezorientowany a ja zastanowiłam się, dlaczego to powiedziałam.
Bo to prawda?
- Pójdę po apteczkę. - zaproponowałam ale on zerwał się z miejsca i powstrzymał mnie.
- Ja to zrobię, tym razem posłuchaj.
Kiwnęłam głową. Na dzisiaj wystarczyło już problemów.


- Kochanie, tyle zajęło Ci otworzenie matce drzwi? – zapytała moja mama, kiedy jej otworzyłam i weszła do domu. - Już wariowałam, myślałam, że coś się stało.
- Też Cię miło widzieć, mamo. 
Odwróciła się do mnie i przytuliła mocno. – Elizabeth, wiesz jak się o ciebie martwię. Dzwoniłam do ciebie z pracy pięćdziesiąt razy i nie odbierałaś. Myślałam, że coś się stało i musiałam przyjść po robocie. Teraz zaś pół godziny stoję pod drzwiami i nic.
- Oj wiem, przepraszam. – ścisnęłam ją jeszcze mocniej. – A nie odbierałam, bo wyładował mi się telefon, a jakoś nie miałam czasu go naładować. – wyjaśniłam i uwolniłam się z uścisku.
Znając moją mamę to pięćdziesiąt razy i pół godziny znaczyło tak naprawdę pięć razy i dwie minuty. Ale mniejsza z tym…
- Dobrze… A więc jak się czujesz? – zapytała i ruszyła za mną do kuchni.
- Świetnie. – odpowiedziałam. 
- To się cieszę. Przyniosłam ci sernik, twój ulubiony. Masz tu jeszcze dżem truskawkowy i wiśniowy, sok agrestu, zdrowy a nie te chemie z supermarketów, babeczki...
Przestałam słuchać, wpatrywałam się tylko jak wyciąga całą kuchnie ze swojej torby na blat. 
- Mamoo.. wiesz, że nie trzeba. 
- Cii. Trzeba, trzeba.

Nalałam dla nas oranżady i wyciągnęłam jakieś ciasteczka, jedne z tych, które przyniosła.
Ułożyłam na tacce i kierowałam się do pokoju gościnnego, kiedy zobaczyłam jego opartego o lodówkę.
Pisnęłam i upuściłam wszystko. Zapomniałam, że widzę go tylko ja. Moja mama gwałtownie ruszyła w moją stronę, nie wiedząc co się stało. 
- Matko Boska, Elizabeth! Co się stało? – spojrzała na dół, na rozbite szkło i skruszone ciasteczka ale zatrzymała się na mojej ręce.
- Co to jest? 
Co? Co jest?
- Co? - podążyłam jej wzrokiem i zatrzymałam się na zabandażowanej ręce.
O nie.
- Znowu to robisz? - była w szoku, zła, smutna, nie wiem.
- Mamo, to nie tak.
- Elizabeth, dlaczego? - zaczęła płakać. Tylko nie to
- Mamo, nie wróciłabym do tego. Nie jestem głupia. Nawet nie pamiętam, dlaczego to robiłam.
Spojrzałam na Jakea, by zobaczyć jak zareagował na temat, który się rozpoczął. Miał mocno zaciśnięte usta. Na szyi pojawiła się gruba żyła a ja nagle zapragnęłam jej dotknąć. Uspokoić go.  
Mama natomiast podbiegła do mnie i znów trzymała mnie w ramionach. 
- Kochanie. Przepraszam. Nie jesteś głupia, nie miałam tego na myśli. Jestem po prostu twoją matką. 
- Wiem. Kocham cię mamo. 


- Jake? – zawołałam niepewnie, nigdzie go nie widząc. Trochę się bałam mu spojrzeć w oczy, po tym co zaszło w kuchni. Nie powinien był tego słuchać. On chyba nie wie co robiłam. 
- Tak? – i wtedy zobaczyłam go siedzącego na kanapie w salonie.
- Umm.. Przepraszam, to była moja mama… nie wiedziałam, że przyjdzie.
- Wiem, że to twoja mama. – wymusił lekki uśmiech. – Dlaczego to robiłaś? – spojrzał na mnie ze smutkiem.
Wiedziałam o co mu chodzi.
- Nie wiem o czym mó...
- Elizabeth, przestań, proszę.
Zamknęłam na chwilę oczy. Dlaczego to robiłam? Sama nie wiem. Nikt mi nie chciał powiedzieć.



Leżąc w łóżku nie mogłam zasnąć. Wciąż próbowałam sobie przypomnieć, dlaczego robiłam sobie te okropne rzeczy. Rozmyślałam, rozmyślałam, aż w końcu udało mi się zasnąć.


Od tego wydarzenia prawie się nie odzywałam. Byłam wstrząśnięta, oszołomiona i wszystkie najgorsze określenia. To nie mogła być prawda. On zginął przeze mnie.. To moja wina. Tylko i wyłącznie moja… Nie wytrzymuję bez niego. On jest dla mnie wszystkim. Całym moim światem. Całym moim sercem. Czy jest możliwość życia bez serca? Nie. Więc ja też nie mogę.
Jedyne co mogłam, to sięgnąć po strugaczkę i rozkręcić ją. Wyjęłam ostrzejszą  część i nie patrząc na nic, przejechałam sobie po nadgarstku. Poczułam ból. Kara jakby za to co się stało. Ale to i tak jest za mało. Tu chodziło o czyjeś życie. O życie osoby, która znaczyła dla mnie wszystko.
Dlaczego to nie mogłam być ja?
Dlaczego on?
Chciałam, żebym to ja zginęła, nie on...
O Boże.. byłam winna jego śmierci. Mój chłopak zginął przeze mnie.

- Przestań! – poczułam jak ktoś mną trzepie. Otworzyłam szeroko oczy. – Nie możesz tak myśleć!
To Jake.
- To nie Twoja wina, rozumiesz!? – patrzył na mnie z zaczerwienionymi oczami, jakby płakał.
Czy on... On nie może płakać. 
-  Jake.. Skąd… to.. był tylko sen. 
Oddychał ciężko. Odsunął się lekko ode mnie. Zorientowałam się, że wisi tuż nade mną. Jedną dłonią podpiera się a drugą trzyma na moim policzku. Jest tak blisko.
- Ja... przepraszam. Nie mogłem tego znieść. Widziałem to, co ty. - przetarł oczy ręką. To było bolesne patrzeć na niego w takim stanie. On płakał. 
- Potem zaczęłaś myśleć, że to twoja wina. Wiedz, że nie. Nie zrobiłaś nic złego. 
- Skąd wiesz?
- Bo wiem.
- Znałeś go?
Cisza.
- Tak.


wtorek, 9 lipca 2013

Four.

Elizabeth's POV
Obudziłam się i o dziwo było mi ciepło. Jakby ktoś tulił mnie do siebie całą noc. Spojrzałam na zegarek, wskazywał 8.49. Następnie spojrzałam w dół i zobaczyłam, że jestem przykryta kocem... Niczym się nie przykrywałam. Hmm.. Z tego co pamiętałam, wkurzona rzuciłam się na łóżko i zasnęłam. Może moja mama tu była? Nie, musi być w pracy.
- Jak się spało? - podskoczyłam, kiedy usłyszałam obok mojego łóżka zachrypnięty głos i zobaczyłam Jacka.
Zamiast uciec albo cokolwiek, po prostu zostałam na swoim miejscu. Przypomniała mi się nasza wczorajsza rozmowa i to, że on był duchem.
- Nawet dobrze, dzięki. To.. to Ty mnie przykryłeś? - obróciłam się do niego, by spojrzeć mu w oczy. One były... piękne. Raz piwne, raz ciemne jak czekolada a później, pod wpływem promieni słonecznych - złote. Jak ktoś mógł mieć takie oczy?
Kiwnął głową. Czyli, że był tu przez całą noc?
- Tak. - odpowiedział i powoli zaczął podchodzić w moją stronę. Moje oczy się rozszerzyły.
A co jeśli to morderca i teraz chce wyjawić, kim tak naprawdę jest?
Podniósł rękę, na chwile ją zawiesił w powietrzu, po czym zagarnął mi włosy za ucho. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Moje pod wpływem jego intensywnego wzroku zaczęły łzawić ale nie mogłam się oderwać, dopóki nie zadzwonił mój telefon, informując, że dostałam SMSa. Spojrzałam na ekran. Mama.
Od: Mama.
Kochanie jak się czujesz? Wszystko w porządku?

Poza tym, że przebywam w domu z duchem, to chyba tak.

Do: Mama.
Tak, jest dobrze. 

Wysłałam wiadomość i położyłam telefon na szafce obok. Szybko wstałam, ogarniając trochę włosy.
- Musisz być głodny. Chciałbyś coś do jedzenia? - chciałam być miła.
- Umm.. Wiesz... ja nie jem. - odpowiedział tak, jakby się tego wstydził.
- Ach.. przepraszam. - czy jest jeszcze coś, o co nie powinnam go pytać? - Powinnam była o tym pom...
- Nie, nie mogłaś o tym wiedzieć. To ja przepraszam.
- Za co?
- Za to, że zjawiam się tu bez zapowiedzi, bez twojej zgody, licząc na to, że mnie zaakceptujesz.
Stałam na środku pokoju, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Co odpowiedzieć.
- Ja... ee.. co masz na myśli, mówiąc "zaakceptujesz"?
- To... to nie takie proste.
- Powiedz po prostu, kim jesteś. Co tu robisz? Chcę wiedzieć. Jak inaczej mogę cię zaakceptować?
- Mówiłem ci, jestem twoim stróżem. Mam pilnować, by nic ci się nie stało, byś była bezpieczna.
Ale po co?
- Każdy dostaje takiego stróża?
- Nie. - odpowiada pewnym głosem.
- Więc dlaczego ja?
- Bo.. - i tu jego głos się załamuje. - bo... nie... ja nie mogę o tym mówić.
Już miałam wyjść z pokoju by iść przygotować sobie w kuchni śniadanie, bo widziałam, że ta rozmowa nie ma sensu, ale zobaczyłam jego zasmuconą minę. Stał bez ruchu wpatrując się w podłogę.
- Ja.. ja po prostu tego nie rozumiem. Doceniam to, że tu jesteś, ale....
Jak to powiedzieć, by się nie obraził? Nie potrzebuję stróża. Mogę o siebie zadbać.
Zamiast tego, wypaliłam - Nie chcesz iść ze mną na dół? - sama nawet nie wiem kiedy.
Zdziwiło go moje pytanie, ale ruszył za mną.
Pomyślałam, że może uda mi się coś od niego wyciągnąć.
- Co chcesz wiedzieć dokładnie? - zapytał idąc za mną. No ta, czyta mi w myślach. - Błagam, nie pytaj dlaczego tu jestem, tego nie potrafię ci lepiej wytłumaczyć.
- Okej. Mam dużo innych pytań. - podeszłam do lady kuchennej, wyciągnęłam miskę i nasypałam do niej płatków Cini Minis.
- Zanim stałeś się duchem... byłeś człowiekiem, tak?
Opuścił głowę. Ten temat chyba nie był jego ulubionym.
- Tak. - odpowiedział krótko.
- Więc... byłeś wtedy szczęśliwy?
- Tak. Byłem wtedy bardzo szczęśliwy.
- Czy mogę zapytać, kim wtedy byłeś?
Pokręcił przecząco głową. To będzie trudne. Taka bardzo chcę się czegoś o nim dowiedzieć, skoro jest tutaj ze mną.
- Więc.. Miałeś dziewczynę? - chyba się zapędziłam.
Cholera...

Jack's POV
- Więc.. Miałeś dziewczynę?  - zapytała mnie, a ja nie wiedziałem co odpowiedzieć. Szybko rozszerzyła oczy, jakby chciała mi pokazać, że nie o to chciała zapytać. Wiedziałem o tym. Tylko co ja mam jej odpowiedzieć?
Tak, to Ty byłaś moją dziewczyną, ale niestety nic nie pamiętasz. 
- Ymm.. Tak.
- Kochałeś ją? - czułem jak w myślach, przeklina siebie za to, że zadała mi to pytanie.
- Tak.. i nadal kocham.
Zaczęła nerwowo pocierać palcami. Była zazdrosna. Gdyby tylko wiedziała, że mówię o niej...
- To dlaczego nie jesteś teraz z nią, tylko ze mną? - spytała podpierając brodę na ręce.
Huh, bo to Ty nią jesteś. 
- To też nie jest proste do wytłumaczenia. Ale kiedyś się dowiesz.




Elizabeth's POV
Czy byłam zazdrosna? Nie, oczywiście, że nie. Ale jeśli nie chciałam oszukiwać samej siebie to... tak.
Dziwiło mnie to, bo przecież go nie znam. A jednak, kiedy powiedział, że ją kochał i nadal kocha poczułam się.. jakoś dziwnie. To wskazywało tylko na to, że byłam zazdrosna. Nie chciałam, żeby było to po mnie widać więc, zakończyłam tę rozmowę pod pretekstem, że jestem głodna. Choć i tak wiem, że o wszystkim wiedział. Przecież czytał mi w myślach. Dlaczego ja też nie mogę? To nie fair..

Śniadanie po raz pierwszy przebiegało w - jakby to powiedzieć - inny sposób. Zamiast 'normalnie' jeść, czyli wcinać kanapki, cały czas patrzyłam, czy czasem się nie pobrudziłam, albo czy coś mi nie spadło. Jack, wykorzystując to, że nie musi jeść non stop się na mnie patrzył.
Po tym niezręcznym śniadaniu postanowiłam się gdzieś przejść, przypominając sobie, jak długo nie wychodziłam na świeże powietrze. Nałożyłam bluzę z kapturem i wzięłam kluczyki od domu.
- Idziesz gdzieś? - usłyszałam głos dobiegający z salonu.
- Idę się przejść.. ee... zaraz wracam - rzuciłam i zamknęłam za sobą drzwi. Nie wiem, czy to był dobry pomysł zostawiać go samego w domu ale mniejsza z tym..
Zaczerpnęłam świeżego powietrza i z powrotem je wypuściłam. Stawiałam krok do przodu kiedy poczułam kogoś za sobą. Odwróciłam głowę i ujrzałam Jacka wpatrującego się we mnie. Szedł za mną. Czy to oznacza, że będzie cały czas ze mną?
- Jak.. Ty.. Przeleciałeś przez ścianę? - rozszerzyłam oczy ze zdziwienia.
- Jestem duchem. Jestem duchem. Mogę tak ze wszystkim. Ciebie też mogę przelecieć.
Uśmiechnęłam się do niego, po czym przeanalizowałam jeszcze raz to, co powiedział - Że co!?
- Nie, nie to miałem na myśli! - podrapał się nerwowo po karku - Ja.. chodziło mi o to, że mogę przechodzić przez wszystko i przez ludzi też.. Wybacz, naprawdę...
- Okej. - jakby nie było, zabrzmiało to głupio.
Z nieznanego mi powodu, zaczęłam się śmiać. Patrzył przez chwilę na mnie ze zdziwieniem by po chwili dołączyć do mnie.
Błądziłam oczami po ulicy, oglądając wszystko po kolei. Zobaczyłam ogromną plamę farby na ulicy, a kiedy Jack popatrzył na to miejsce, uśmiechnął się.
- Uważaj! - krzyknął do mnie. 
- Wyleję to na ciebie zaraz. To ty uważaj. - odburknęłam mu.
- Jesteś niemożliwa. - zaczął się bardzo głośno śmiać. Ja tak samo, przez co wiadro farby, które nieśliśmy przechyliło się i rozlało. Nasi nowi sąsiedzi patrzyli na nas z okien kręcąc głowami.
- No to mamy po remoncie. - jęknęłam, patrząc na kolorowy kawałek ulicy. 
- Nic się nie stało. Kupimy nową. 
- Taa.. łatwo ci mówić. To kosztuje. 
- Aj tam. 
- Ale ulicy nie wyczyścimy. - kiwnęłam głową na panią Clarrison wyglądającą na nas ze złością. 
- Chyba nas nie polubili. - chłopak szepnął mi do ucha, pocałował w czoło. - Niech się pocałują w dupę. 
- Hej! Nie wolno ci tak mówić. - próbowałam zgrywać poważną ale nie udało się. Znów chichotałam. 
Jego twarz była zamazana. Nie mogłam go rozpoznać. Kto to był? Czy to był ten, który mógł być moim chłopakiem?
- Jesteś tam? - Justin pomachał mi kilka razy przed twarzą.
- Umm.. tak. Zamyśliłam się. - machnęłam ręką i ruszyłam dalej.
Tak naprawdę nie wiedziałam gdzie idę, bo po tym całym wydarzeniu ledwo pamiętałam okolice mojego domu.
- Więc nie wiesz, gdzie idziesz? - zapytał przerywając ciszę jaka między nami zapadła.
- Nie wiem. - wzruszyłam ramionami, rozglądając się dookoła. - Nie boisz się,  że ktoś Cię  zobaczy? - zmieniłam temat.
- Nikt nie może mnie widzieć. Tylko niektóre osoby.
- Dlaczego należę do tych "niektórych osób"? - Uniosłam brwi do góry.
- To długa historia. - Westchnął i pociągnął mnie za rękę. - Mam pomysł.
Ciekawe...

Jake's POV
Postanowiłem, że wezmę ją do miejsca, gdzie się poznaliśmy. Może to będzie dobry sposób na przywrócenie jej pamięci. Choć trochę.
Tym miejscem był pobliski park - a dokładniej - plac zabaw obok przystanku autobusowego. Nic specjalnego, ale uwielbiałem kiedy tam chodziliśmy.
Elizabeth początkowo nie mówiła nic. Była zbyt zainteresowana bawiącymi się dziećmi by zwrócić uwagę na miejsce w którym się znajdowaliśmy. Z resztą jak zawsze. Kiedy tu przychodziliśmy, nie było dnia w którym by nie powiedziała o tym, jak bardzo chciałaby mieć kiedyś dzieci.
Potem jednak powędrowała wzrokiem szukając mnie i kiwnęła palcem.
- Ja tu byłam. - zmarszczyła czoło a mnie ogarnęła fala radości.

Elizabeth's POV
Serio, coś mi świta i jestem pewna, że kiedyś tu byłam.

Jak nie zdążę, to się zabiję. Cholera! Biegłam szybko by złapać autobus, który właśnie odjeżdżał. Świetnie, spóźnię się na ślub kumpeli. Trzymając mnóstwo teczek z  przemowami dla znajomych pod pachą chciałam wyciągnąć komórkę z torebki, gdy poczułam, że na kogoś wpadłam. Wszystkie papiery się rozsypały a ja zaliczyłabym glebę, gdyby nie silne ramiona, które mnie przytrzymały. 
Podniosłam głowę i zobaczyłam najpiękniejsze oczy, jakie w życiu widziałam. 
- Umm.. dziękuję. - ledwo wyjąkałam. 
Były takie hipnotyzująco piękne, że mogłabym się w nie gapić przez całe życie.
- Nie masz za co. To była przyjemność potrzymać tak piękną damę, choć przez chwilę. 
Odpowiedział a moje nogi powoli zamieniały się w watę. 

I koniec. Widziałam tylko jego oczy, a na dodatek przez sekundę. I to dokładnie przez jedną sekundę.
- Przypomniało Ci się coś? - Jack usiadł na huśtawce, która lekko się poruszyła.
- Tak jakby. Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś. - uśmiechnęłam się do niego i usiadłam na huśtawce obok.
- Będę Cię zabierał w różne miejsca... Chciałbym Ci pomóc odzyskać pamięć. - złapał moją rękę i zamknął w swojej.
Miałam ją wyrwać ale nie mogłam się na to zdobyć. Była taka zimna, ale jednocześnie tak miła w dotyku. Jego dotyk sprawiał dziwne uczucie, ale pozytywne.
- Skąd będziesz wiedział, gdzie mnie zabierać? - spytałam, na co wzruszył ramionami.
- Nie wiem. - odpowiedział szybko.
Miałam go jeszcze o coś zapytać, ale zobaczyłam dziecko biegnące do huśtawki, na której siedział Jack.
- Jack! - krzyknęłam prawie szeptem.
- Nie jestem Jack. - mały chłopiec popatrzył na mnie dziwnie i usiadł jak nigdy nic. Jack na szczęście zdążył zejść.
Zaśmiał się tylko spoglądając na mnie.
- A... a jak się nazywasz? - spytałam chłopca, uśmiechając się do niego.
- Thomas. - odpowiedział uśmiechając się szeroko. - nie pamiętasz mnie? - jego uśmiech zaraz znikł a ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Jak.. kim.. co?
- Ja.. nie... oczywiście, że cię pamiętam.
Zadowolony odepchnął się nóżkami od ziemi i huśtawka poleciała do przodu.
- Gdzie twój chłopak?
- Co?
- No ten taki, co z nim tu przychodziłaś?
- Umm.. możesz mi powiedzieć jak się nazywał?
Ta rozmowa była bardzo dziwna. Na pewno myślał sobie o mnie jak o idiotce.
Otworzył buzię ale nie odpowiedział.
- W sumie to nie pamiętam.
A już miałam nadzieję.
Jack nagle wstał patrząc dziwnie na Thomasa.
- Czekaj.. Jamie? Jake? Coś takiego. Tak! To był Jake!
Jake?
Jake...
Nie przypominam sobie.
- Muszę iść, moja mama na mnie czeka. Pa!
Krzyknął, przytulił mnie i uciekł do starszej pani, czekającej przy zjeżdżalni.

Następny dzień zaczął się podobnie. Jack siedział tuż przy moim łóżku wpatrując się we mnie. 
Nie, nie chciałam go tutaj po wczorajszym wieczorze. Kiedy wyszłam z łazienki, mój ręcznik, którym się owinęłam spadł na podłogę. A on siedział na moim łóżku!
Niby dobrze, że miałam coś na sobie, ale nie dobrze, że były to majteczki z Hello Kitty. Górną część ciała zakrywały moje długie włosy. Niby nic nie zobaczył ale... On nie powinien tego widzieć! Szczególnie on!
- Hello, Kitty. - usłyszałam i myślałam, że się spalę ze wstydu.
- Zostaw mnie! - burknęłam i wlepiłam głowę w poduszkę. 
- Wiesz, że tego nie zrobię. - mówił poważnie ale kąciki jego ust drgały, jakby zaraz miał wybuchnąć śmiechem.
- Chcę być sama.. - powiedziałam stanowczo.
- Nie pozwolę byś była sama.. - szepnął mi do ucha na co dostałam gęsiej skórki - Ja zawsze będę z Tobą.
Spojrzałam na niego. Odwróciłam się i teraz byłam do niego przodem.
- Dlaczego? Chcę wiedzieć dlaczego ze mną?
Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Za dużo chcesz wiedzieć. - odwrócił twarz do góry i patrzył w sufit.
Westchnęłam tak głośno, by to usłyszał na co on cicho się zaśmiał.
- Jesteś uparta.
- Ty też.
Nastała cisza, której tak bardzo nie lubiłam.
- Myślę, że jeszcze nie jesteś w pełni gotowa, by wszystkiego się naraz dowiedzieć. - powiedział wciąż gapiąc się w sufit.
- Dlaczego? - powiedziałam tak jakby do siebie.
- No przed chwilą ci powiedziałem. - zaśmiał się i ukazał swoje białe, proste zęby.
- Dobra. Ale kiedyś się dowiem?
- Oczywiście. Jak ci się większość wydarzeń przypomni.
Pokiwałam głową, na znak, że zrozumiałam. Ale tak naprawdę, nie rozumiałam nic. Dlaczego on nie chce mi nic powiedzieć? Dlaczego to przede mną ukrywa? Dlaczego boi się mówić o swojej przeszłości? Co wydarzenia z mojego życia miały wspólnego z tym, że on tu jest?

Musiałam przyznać, że spędzanie z nim czasu sprawiało mi ogromną przyjemność.
Nie miałam nic do roboty, od czasu do czasu mogłam poczytać książki, ale nie mogłam tego robić przez cały dzień. Więc rozmawialiśmy. Tak po prostu. Z czasem nawet książki przestały mnie interesować, gdy tylko się budziłam sprawdzałam, czy siedzi na krześle obok mnie.
Codziennie czekał przy mnie, czuwał nade mną a ja czułam się przez to bezpieczna.
Pewnego razu jednak, obudziłam się sama. Była noc, moje oczy musiały się przyzwyczaić do małej ilości światła, zanim poczęłam szukać mojego stróża. Nie było go.
Poczułam pustkę. Wiedziałam, jak głupio to brzmi, ale przyzwyczaiłam się do tego, że jest przy mnie.
"A jeśli on odszedł?" "Może mu się znudziłaś". "Ma dziewczynę, kretynko i wciąż ją kocha."
Zmarszczyłam czoło, nie chciałam tego przyjąć ale wiedziałam, że to prawda. Jaki niby był w tym cel, by siedział non stop przy takim kimś, jak ja?
Pomyślałam przez chwilę o nim. O jego oczach, bladej skórze, pełnych ustach. Był taki... piękny.
- Myślę, że powinienem częściej znikać, by móc usłyszeć potem takie myśli.
Podskoczyłam na jego głos tuż obok mnie. Obróciłam głowę i patrzyłam na niego osłupiała. Nie miał koszuli na sobie. Nie miał nic, tylko spodnie! Ohh... Ile bym dała, żeby choć na moment nie był w stanie słyszeć moich myśli. Boże! On tu był i słyszał, co o nim...
- Nie. - odpowiedział poważnie, ale kąciki jego ust drgały. Śmiał się ze mnie, drań. - Byłem na zewnątrz... Na szczęście zdążyłem na tę lepszą część. 
- Gdzie byłeś? - starałam się zmienić temat. 
- Um...byłem.. cóż... musiałem czegoś wypróbować. 
- Aha. Rozumiem. - Nie chciał o tym mówić. Nie potrzebnie pytałam, nie jest mój ani nic. 
- Nie wiem, czy to odpowiedni moment i miejsce, by ci to pokazać, ale jeśli chcesz, mogę to zrobić w najbliższym czasie. 
 - Ee... jeśli ty chcesz, to jak najbardziej. - jąkałam się za bardzo. 
Uśmiechnął się a ja opuściłam głowę i zajęłam się, jakże interesującymi w tym momencie, paznokciami. 
- Więc.. uważasz, że jestem "piękny"?

wtorek, 2 lipca 2013

Three.

Did you love her?

- Przepraszam... - szepnął i zniknął mi z oczu.
W tamtej chwili chciałam go zatrzymać. Dobrze mi było gdy był przy mnie. Ale dlaczego? W prawdzie w ogóle go nie znałam, był mi obcy ale kiedy powiedział, że chce mnie chronić, że jest tu dla mnie poczułam coś dziwnego w brzuchu. Sposób, w jaki wypowiedział te słowa dawał mi poczucie, że mówił szczerze. 
Skąd wiesz, że go nie znasz? Usłyszałam jakieś głosy w mojej głowie. Bo go nie znam. Widziałam go po raz pierwszy w moim życiu.
Choć z drugiej strony straciłam pamięć, więc może kiedyś już go spot... nie, on jest duchem. To niemożliwe. 
Każdy duch kiedyś był człowiekiem, Elizabeth...
Opadłam na łóżko, by za chwilę chwycić poduszkę i rzucić nią przez pokój. Jestem idiotką.. 
Zwinęłam się w kłębek. Nie wiedziałam czy mam płakać, czy się śmiać. Po prostu chciałam zasnąć i zapomnieć choć na chwilę o myślach, które chodziły mi po głowie. 

Jake's POV
Sama myśl o tym, że ona nic nie pamięta rozrywała moje serce na milion kawałków. Musiałem na chwilę zniknąć jej z oczu. Nie mogła mnie widzieć w tym stanie.
Ten stan spowodowało to, że nie poznała mnie. Nie rzuciła mi się w ramiona, tak jak zawsze, tylko stała w miejscu, na dodatek się mnie bała. To było najgorsze. Ale to moja wina.
Mogłem wcześniej skończyć z tym gównem, w jakie się wpakowałem. Choć z drugiej strony - czy miałem wyjście? Miałem z nimi do czynienia za nastoletnich lat, kiedy chciałem odlecieć i poszpanować przed kolegami ile tego gówna mam. Po pewnym czasie, nie chcieli pieniędzy. Chcieli, bym dla nich pracował. Miałem 18 lat, prawo jazdy, nie było problemu. Moim zadaniem było tylko przewozić towar z miasta do miasta.  Początkowo, wydawało się to fajne, czasem nawet dawali mi "mały" napiwek. Dopóki nie zobaczyłem, jak zabijają człowieka, który nie oddał im za 2 kg towaru. Spóźnił się z kasą o tydzień i za takie coś, odebrali mu życie. Chciałem się wycofać. Zagrozili, że przelecą mi dziewczynę za moimi plecami i nigdy jej nie zobaczę. Nie mogłem na to pozwolić. Brnąłem w to dalej. Zmusili mnie do tego szantażem. Jednak starałem się jak najczęściej wywijać wymówkami, typu "nie ma mnie w mieście, wyjeżdżam, dużo roboty w szkole".
Jakiś czas później, mój ojciec zniknął. Nie było go w domu przez 2 tygodnie, mama powiadomiła policję. Czy coś zrobili? Gówno zrobili!
"Proszę się nie martwić, znajdziemy pani męża".
Powtarzali cały czas a po moim tacie ani śladu.
Trzy miesiące po jego zaginięciu dostałem telefon od moich "pracodawców", że to oni porwali mojego ojca za to, że mam gdzieś ich robotę. Byłem wściekły jak cholera. Rozwalałem wszystko w domu. Obiecali, że go wypuszczą, jeśli zrealizuję dla nich 10 zleceń.
Jakim trzeba być kretynem, żeby nie żądać dowodu, że on jest jeszcze żywy, że jest o co walczyć.
Ale w tamtej chwili nie myślałem o niczym innym, chciałem go uratować, bo to przeze mnie cierpiał. Kochałem swojego ojca i nie mogłem pozwolić, by tak to zostawić.
Najgorsze było to, że ta "misja", całkowicie mnie zaślepiła. Zgodziłem się zrobić, co trzeba. Moim celem było zabicie ich przeciwników. Szkolili mnie przez miesiąc po czym zabijałem ludzi, nawet nie wiedząc dlaczego. Owszem, byli podobni do nich, ale czy to oznacza, że mam ich zlikwidować tak po prostu? Jednak przy 9 zadaniu, załamałem się. Miałem zabić 9-letnie dziecko. Byłem pewny, że ono w niczym nie zawiniło - zawinił jego ojciec. Więc dlaczego miało cierpieć. Kiedy otrzymałem miejsce pobytu i zdjęcie mojego celu wściekłem się. Nie zabiję dziecka. Moja złość jak zwykle zepsuła dzień mnie i Elizabeth ale miałem nadzieję, że mi wybaczy. Po raz kolejny.
Miałem jechać po nową broń do dostawcy, na miejsce x, do którego miał mnie doprowadzić GPS w czerwonym SUV-ie. Wsiadłem do auta i ruszyłem. W czasie jazdy zdecydowałem, że nie mogę tego zrobić. Wyciągnąłem pistolet spod fotela i wsadziłem między pasek spodni. Trzeba z tym skończyć. Zabiję go na miejscu.
Wysiadłem z auta, skierowałem broń w jego stronę.
Widzę w jego oczach strach, przerażenie. Wie, że ten, którego wyszkolił, potwór, którego stworzył sprzeciwia się jemu samemu.
- Jack, nie wiesz, co robisz.
- Ależ doskonale wiem.
- Będziesz tego żałował. - próbował powstrzymać śmierć zbliżającą się do niego, małymi krokami.
Odbezpieczam broń, kiedy wypowiada słowa "Może to cię powstrzyma?"
Krew się we mnie zamroziła a jednocześnie wrzała i gotowała się we mnie.
Odwróciłem się i nie do końca wierzyłem w to, co zauważyłem.
Moje całe życie, mój cały świat na wprost mnie, w obrzydliwych łapach.
Kiedy wypowiedziała moje imię, dotarło do mnie, że to naprawdę ona i muszę coś zrobić. Wpatrywałem się w jej oczy i zastanawiałem, czy jestem zdolny zabić przy niej człowieka? Ona nie wie, kim on jest. Uzna mnie za tego gorszego. Patrzyłem na nią i wtedy poczułem mocny ucisk w klatce piersiowej. Upuściłem pistolet i powoli opadałem. W oczach robiło mi się ciemno i ostatnie, co widziałem, to Elizabeth upadająca na kolana. Wiedziałem, że zniszczyłem wszystko, zostawiłem ją samą, kiedy mieliśmy jeszcze przed sobą całe życie. Zostawiłem to, co kocham.
Nasza miłość była tak wielka, że Bóg dał nam jeszcze jedną szansę. Zawsze wiedziałem, że mogę na Niego liczyć, nigdy mnie nie zawiódł, kiedy tak naprawdę go potrzebowałem. Przerażało mnie jedynie, że to ja dostałem taką szansę i że nie będę wiedział, jak ją wykorzystać. Byłem jednym z najgorszych ludzi żyjących na świecie. Byłem tego pewny.
Tego dnia, gdy próbowała popełnić samobójstwo, zesłał mnie, jako jej anioła stróża. Tyle, że ja się aniołem nie czułem. Jedyne, co mogłem teraz robić, to ją chronić.
Kiedy skoczyła, ponownie mój świat się rozpadł. Ale nie czułem nic. Duchy nie czuję, nie mają uczuć. Wziąłem ją na ręce zanim ciężarówka przejechała po miejscu, gdzie przed chwilą leżała.
- Teraz jesteś bezpieczna. - szepnąłem jej do ucha i zaniosłem do szpitala. Nikt mnie nie widział, nie chciałem by wyglądało to jak w "Paranormal Activity", dlatego postawiłem ją na ziemi i starałem się prowadzić.
Duchy nie czują nic. Nie wiedziałem, czy nadal mnie kocha. Nie czułem tego. To była dla mnie prawdziwa udręka.

Patrzyłem codziennie jak śpi, jak mruczy coś pod nosem, ja śmieje się do swojej matki, jak próbuje przypomnieć sobie przeszłość, widziałem o czym myśli. Niby tego nie czułem, ale bolało mnie to, że w jej myślach nie ma mnie.
"Zniszczyłeś to, Jack." mówi moja podświadomość, a ja musiałem przyznać jej rację. Zniszczyłem i to totalnie.
Doceniłem to, że mogę chociaż mieć ją przy sobie, być pewnym, że nic jej nie jest.
Głaskałem ją po głowie delikatnie, by się nie obudziła.
Jutro miał nastąpić nowy dzień. Nowy początek.



CZYTASZ = KOMENTUJESZ
(TO MOTYWUJE)