wtorek, 17 lutego 2015

Twelve.

Siedziałam sama w swoim dawnym pokoju. Byłam już prawie kobietą, powinnam była spędzać ten czas ze znajomymi, świetnie się bawiąc, oblewając moje szczęście, albo spędzać wieczór z chłopakiem, ale nie. Od pół godziny gapiłam się w sufit i było to całkiem interesujące zajęcie. Nie wiedziałam, że można w ten sposób wyładować swoją złość.
Złość.
Wściekłość.
Mama musiała zawiadomić  policję, że ze mną wszystko w porządku, po tym, jak razem z jakimś detektywem stwierdzili, że nie żyję.
Dwóch policjantów przyszło przepytywać mnie i moją mamę. Pytali o wszystko, tak mi się zdawało. Miałam tego dość. Na koniec stwierdzili, że prawdopodobnie to dzieciaki.
Tak, dzieciaki z podwórka spowodowały wybuch piętrowego domu.
Tuż po ich wyjściu przyszedł trzeci, który zaczął robić jakieś notatki. Zażądał zrobienia mi zdjęcia "na potwierdzenie dowodów tożsamości". Nigdy o czymś takim nie słyszałam, ale nie mogłam sprzeciwiać się policjantowi. W pytaniach często nawiązywał do mojej przeszłości. Co mnie rozzłościło, doprowadziło do wściekłości?
Wspominał o tym, że miałam problemy z samookaleczaniem, próby samobójcze i spytał, czy to nie ja spowodowałam wybuch domu?
Uznał mnie po prostu za wariatkę!
Wściekła na cały świat zignorowałam go i ruszyłam do "swojego" pokoju. I od tamtej pory gapię się w sufit.
Jake.
Dlaczego akurat w tym momencie myślę o nim?
Przestań.
Chcę, żeby tu był.
- Elizabeth.
Usłyszałam cichy szept i dostałam gęsiej skórki.
- Hej. - podniosłam się i poszukałam go. Stał po drugiej stronie pokoju. Wyglądał tak pięknie.
- Byli tu policjanci. - nie wiem dlaczego wypaliłam z tym zdaniem.
- Wiem. Nie podobał mi się ten jeden.
Wiedziałam, o którego mu chodzi.
- Był dziwny. - stwierdziłam z grymasem na twarzy, przypominając sobie jak zadawał mi te wszystkie pytania. Nawet przy ludziach, którzy mają dbać o pokój na świecie, nie czuję się bezpieczna.
- Pamiętasz, co ci mówiłem?
- O czym?
- Że niektórzy są przekupieni. - Ah, tak. - Nie możesz nikomu ufać.
- Wiesz, że ufam tylko tobie.
I mojej mamie. Miałam tylko ich.
- Chciałbym cię gdzieś zabrać. Coś ci pokazać.
- Mogę wiedzieć gdzie i co to takiego?
Pokręcił przecząco głową i uśmiechnął się na moją nadąsaną minę.
Chwycił moją dłoń. Kiedy ją złapałam poprowadził mnie do okna.
- Jack, możemy wyjść przez drzwi.
Zignorował moją podpowiedź.
- Zamknij oczy.
- Chcesz mnie zrzucić z okna? - zapytałam pół-żartem.
- Może.
Nie, nie zrobi tego.
Poczułam, jak podnosi mnie i stawia moje nogi na parapecie.
Jezus, Maria!
- Jack, co ty...? - zaczęłam panikować.
-  Nie otwieraj oczu. Ufasz mi?
- Przed chwilą ci to powiedziałam.
- To dobrze. - Podszedł bardzo blisko mnie. Objął w pasie. Moje plecy przyległy do jego torsu. Czułam jego oddech przy mojej szyi. Lekko musnął ją ustami a ja się prawie rozpłynęłam. Dlaczego tak na mnie działał?
Wtedy chwycił mnie mocno i skoczył z okna. Chciałam krzyczeć ale przyłożył dłoń do moich ust.
Byłam przerażona, zamknęłam oczy, bojąc się, że to będzie koniec, kiedy poczułam, że unoszę się w powietrzu.
Powoli podniosłam jedną powiekę i zamarłam.
Ja leciałam. Była noc, z daleka było widać oświetlone centrum, a ja unosiłam się w górze, objęta silnymi ramionami Jack'a.
Co się dzieje? Czy to sen?
- Podoba ci się? - usłyszałam jego głos.
Zadał mi głupie pytanie. Komu by się to nie podobało? Czułam się, jakbym była w niebie.
- Cieszę się. - odpowiedział na moje niewypowiedziane nawet zdanie. - To patrz teraz.
Ziemia zaczęła się niesamowicie szybko oddalać. On leciał w górę.
Widok był niesamowity. Zrobiło się zimno, ale nie dbałam o to. Gdy znajdywaliśmy się naprawdę wysoko, mogłam ujrzeć białe, wyróżniające się na tle nocy chmury. Chciałam ich dotknąć.
- Ufasz mi?
- Jack, wiesz, że tak.
Nim zorientowałam się, co chce zrobić poczułam nagłe zimno w okolicach talii i pleców.
Puścił mnie...
O BOŻE...
Spadałam w dół. Z przerażającej wysokości.
- Ufasz mi? - usłyszałam głos rozpowszechniający się w mojej głowie. - Spróbuj się obrócić.
Uspokoiłam się nieco, wiedząc, że ma mnie na oku, ale to wciąż było przerażające i mrożące krew w żyłach. Spadała z nieba!
Obróciłam się w powietrzu tak, że spadałam plecami do ziemi.
I wtedy, zdawało się, że ujrzałam całe, calutkie niebo. Poczułam się jak w próżni. Nie było niczego. Tylko wiatr muskający moje ciało, świecące gwiazdy, piękna galaktyka i ja.
Miałam wrażenie, że będę spadać wieczność.
I wtedy poczułam mrożące, ale przyjemne zimno przechodzące przez moje ciało od pleców.
Chmura.
Przeleciałam przez chmurę.
W miejscu, gdzie przeleciałam pojawiła się zaokrąglająca się już dziura.
Zaczęłam się śmiać. To było zbyt piękne by było prawdziwe.
Do moich oczu zaczął dochodzić widok miasta. Byłam blisko ziemi.
Ale nie bałam się.
Byłam pewna, że albo - jeśli to sen - obudzę się w momencie zderzenia z ziemią, albo - jeśli to urzekająca rzeczywistość - wpadnę prosto w ramiona Jack'a.
Tak, ufałam mu.
I tak, jak przewidywałam, wpadłam w jego ramiona. Ale co było jeszcze piękniejsze, to jego białe skrzydła owijające mnie wokoło. Poczułam się taka bezpieczna.
Byłam pewna, że nic nie dorównywało ich miękkości.
W pewnym momencie rozłożył je i znów lecieliśmy równolegle do ziemi.

poniedziałek, 16 lutego 2015

Eleven.

Kiedy obudziłam się rano, byłam lekko zagubiona. Początkowo nie wiedziałam nawet, gdzie jestem. 
Rozejrzałam się po pomieszczeniu i wspomnienia z wczorajszej nocy wróciły. Chciało mi się płakać. 
Mój dom, wybuch, wyznanie Jack'a. 
Jack.
Gdzie on jest?
Wstałam szybko i pobiegłam schodami na dach. Otworzyłam drzwi do pierwszego pokoju. 
Nie ma go. Drugi pokój. 
Łazienka, nie ma. 
Trzeci, ostatni.
Też nie ma. 
Zeszłam z powrotem i wyszłam z domku. 
Odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam, jak zbiera coś w ogródku. Nic nie mówiłam, ale wyczuł, że jestem, bo parę sekund później patrzył już na mnie. 
- Dzień dobry, Elizabeth. 
- Dzień dobry, Jack.
Podeszłam do niego i przypatrywałam się, jak zbiera owoce. 
- Mamy szczęście, że jeszcze rosną. Pewnie  jesteś głodna. - rzekł i wstał. - Proszę. 
Wzięłam od niego pudełko i powiedziałam szczere dziękuję. To było miłe z jego strony. 
-  Dziś musisz iść do domu twojej matki. Na pewno się o ciebie martwi. Poza tym, tutaj nie ma warunków jak na razie. 
Nie pomyślałam w ogóle o mojej mamie. Przecież musi być głośno o tym wybuchu, aż mnie skręciło, gdy próbowałam sobie wyobrazić jej reakcję. 
- Chyba tak. Pójdziemy pieszo? - zapytałam. To całkiem spory kawałek do przejścia. 
- Nie mamy wyboru. Wolałbym, żebyś nie korzystała z autostopu.
- Czemu nie? - właśnie to miałam na myśli. Byłoby nam o wiele prościej. 
- Po prostu nie. Nie wiadomo, kto może siedzieć za kierownicą. 
Po raz kolejny musiałam przyznać, że ma rację. Dlaczego nie potrafiłam myśleć tak, jak on? Czy naprawdę byłam aż tak lekkomyślna? 


Droga była bardzo męcząca ale musiałam wytrzymać. 
Gdy stanęłam w drzwiach od domu mojej mamy, wahałam się przed zapukaniem. Kiedy to zrobiłam, usłyszałam, jej szybkie kroki.
- Wiecie coś o m.... - przerwała, gdy zobaczyła mnie po otworzeniu drzwi. 
- Matko Boska, córeczko moja, kochana! - cała we łzach rzuciła się na mnie i zamknęła w mocnym uścisku. Tęskniłam za nią. 
- Mamo, przyszłam ci powiedzieć, że nic mi nie jest. Zdążyłam uciec z domu. - chciałam jej to wytłumaczyć, ale mnie nie słuchała. Płakała, co chwilę spoglądając na mnie, jakby się chciała upewnić, czy to na pewno ja. 
- Kiedy oni mi powiedzieli,.. Tak się bałam... Myślałam, że cię straciłam, aniołku mój.
- Jestem cała. Proszę, nie płacz mamo. Cieszmy się, że miałam takie szczęście. 
Popatrzyłam na Jack'a, którego nie było niestety w pobliżu. Gdzie jest?
- Wejdźmy do domu. - zaproponowała. 

- Wciąż nie mogę uwierzyć, że tu jesteś. Kiedy dziś rano przyszła policja, żeby powiedzieć, co się stało, o mało nie zemdlałam. Byłam przerażona. - upiła łyk herbaty, którą zrobiła dla mnie i dla siebie. -  Kto to zrobił i dlaczego? 
Sama nie potrafiłam odpowiedzieć na pytanie mojej mamy. Dokładnie, kto to zrobił i dlaczego? Jaki był tego cel? 
Czy to oni już po mnie przyszli?
- Gdzie się podziewałaś w nocy?  - pytanie matki wyrwało mnie z zamyśleń. 
- Uhh... znalazłam dawny domek dziadków... Jack'a. 
Moja mama prawie upuściła kubek herbaty. 
- Co.. jak... pamiętasz go? - zapytała.
- Tak. Przez ten czas wiele mi się przypomniało. 
- Ohh...
Nastała cisza. Myślę, że mama nie chciała o tym rozmawiać, gdyż nie chciała sprawiać mi bólu wracaniem do tematu mojego zmarłego chłopaka. Gdyby tylko wiedziała, że on...
- Zostaniesz tutaj, prawda? - Nic innego nie pozostawało mi do wyboru. 
- Tak, na parę dni, jeśli mogę. 
- Elizabeth, to jest twój dom. Możesz nawet zostać tu na zawsze, będę jeszcze szczęśliwsza. 
- Dziękuję, mamo. 



Ten.

Moim oczom ukazał się rozwalony - jeśli można było to tak określić - salon. Krzesła połamane, doniczki z kwiatkami rozbite, szyba od tyłu domu wybita i podarte kartki i gazety, rozwalone praktycznie wszędzie.
- Jezu.. - Zakryłam usta ręką i rozglądałam się dalej, spoglądając co chwilę na Jack'a, który z zaciśniętą szczęką chodził i odgarniał gazety.
- Jack, wiesz kto to zrobił? - Nie mogłam się powstrzymać od zadania tego pytania.
- Chyba tak. - Odpowiedział krótko.
Złość w nim mogłam wyczuć nawet po drugiej stronie pokoju. Zawzięcie czegoś szukał po szufladach i półkach.
- Chodź tu. - Pokiwał głową a ja podeszłam tak, jak chciał. W ręce trzymał kawałek zdjęcia, które było nieco pomięte ale doskonale widziałam, kto znajduje się na zdjęciu.
- Widzisz? - Uśmiechnął się patrząc na kawałek papieru. - To my.
Faktycznie na zdjęciu był śmiejący się Jack i ja, wtulona w niego. Zdziwiło mnie to, że on widząc dom swoich dziadków w takim stanie przejął się znalezieniem jakiegoś 'zwykłego' zdjęcia.
Zdjęcie było robione prawdopodobnie w tym domku. Powoli ukazywała mi się jego babcia, śmiejąca się w naszą stronę i pstrykająca nam zdjęcia.
- Pamiętam to. - szepnęłam.
- Chcę, żebyś mi uwierzyła. - Spojrzał na mnie z góry mówiąc poważnie.
Podniosłam głowę do góry by ujrzeć jego świecące oczy.
- Ale ja ci wierzę Jack..
- Więc dlaczego czuję, że nie jest jak dawniej?
- Spójrz... Ja... Po prostu... - Nie mogłam dobrać odpowiednich słów. - Nie wiem. - Odpowiedziałam w końcu. Szczerze to właśnie nie wiedziałam. Straciłam pamięć, ledwo co go pamiętam, więc nie wiem, czy jestem w stanie odczuwać to, co dawniej. A nawet jeśli, to co wtedy odczuwałam? Lubiłam go? Czy może kochałam?
W końcu był moim chłopakiem.
Jake's POV
Czekałem na jej odpowiedź aż w końcu powiedziała "nie wiem". W sumie to niczego więcej się nie spodziewałem bo ją rozumiem. To ja zawaliłem, nie będzie już tak jak dawniej. Pomimo tego, nie mogę się poddać i będę o nią walczył.

Widziałem, że Elizabeth jest padnięta i potrzebuje snu, a jednak uparła się, że chce posprzątać. Chciałem nie dopuścić do tego, ale ona uparcie stała przy swoim. Jedyne, co mi pozostało, to pomóc jej. Po paru godzinach sprzątania usiedliśmy po turecku w salonie. Sytuacja była niezręczna. Prawda wyszła na jaw, co stawiało nas w jeszcze gorszej sytuacji. Jej myśli wirowały jak szalone, przez co trudno było mi wyłapać, o czym myśli.
Wpatrywałem się w nią a ona zawstydzona przez to skupiła się na swoich palcach.
- Czy wciąż czytasz mi w myślach? - Wypaliła w końcu przerywając ciszę.
- Uhh... Tak. Nie mogę tego powstrzymać. Ja po prostu to słyszę.
- Rozumiem. - Westchnęła niezadowolona.
- Wolałabyś, żeby mnie tu nie było? - zadałem to pytanie i obawiałem się, że powie tak.
- Co? Nie! - nagle wstała i przysunęła się do mnie. - Dlaczego tak myślisz?
- Mam wrażenie, że wolałabyś, żebym zniknął.
- Ale to nie prawda! To znaczy... Nie chcę byś znikał. Ja.. Ja czuję, że cię potrzebuję. Teraz dzieli nas jakaś niewidzialna przeszkoda, coś co powoli i spokojnie musimy przebrnąć, ale jednocześnie czuję, że... jesteśmy tak blisko. Jeśli mi pozwolisz, zaczekasz na mnie, to może wszystko wróci.. i będzie tak, jak dawniej.
Patrzyłem na nią jak na jakiegoś anioła. I nim była. To był mój anioł, moje światło, którego nigdy bym nie opuścił.
- Elizabeth... wiesz, że nigdy cię nie opuszczę. Na ciebie mógłbym czekać całą wieczność.