środa, 7 sierpnia 2013

Eight.

Przez cały czas rozmyślałam o dzisiejszym dniu, o widoku martwego ciała w jeziorze, o trzech facetach w aucie i o tym co powiedział mi Jake. Leżąc w łóżku próbowałam zasnąć, ale nie mogłam. Moja głowa mi na to nie pozwalała. Tym bardziej, że jego tu nie było.
Dziwne, ale czułam pustkę.
Gapiłam się w sufit, zastanawiając się, gdzie mógł iść. Może znów załatwić te swoje sprawy?
Potem moje myśli przeszły na martwego człowieka i na mojego chłopaka, który nie żył.
Dlaczego ludzie muszą toczyć jakieś walki, kłótnie? Zabijają się nawzajem, krzywdząc siebie i innych?
Podam przykład - Jake. Mówienie, że go zabito nie było dla mnie przyjemne, wręcz przeciwnie. Coś w środku aż mnie kuło i sprawiało, że moje ciało drętwiało.
Ale jeśliby wrócić do poprzedniego tematu, to na pewno Jake miał rodzinę, przyjaciół, dziewczynę. Jak oni się teraz czują? Stracili go. Stracili tak wspaniałego człowieka. Nawet nie mogę sobie tego wyobrazić...
Czując jak łzy napływają mi do oczu, szybko wstałam z łóżka. Poczułam też, jak moje gardło zaschło, więc zeszłam na dół do kuchni by się czegoś napić. Wzięłam szklankę, nalałam wody mineralnej i chciałam wracać ale zobaczyłam przy ścianie skulonego chłopaka.
- Jake, wystraszyłeś mnie.. - powiedziałam spokojnie kładąc rękę na piersi i podeszłam bliżej. - Myślałam, że jesteś na zewnątrz.
Jak patrzyłam na niego z góry, wydawał się taki mały w dodatku, siedział skulony, z głową schowaną w kolanach. Myślałam, że po prostu był zmęczony ale on nie reagował.
- Jake..? - położyłam dłoń na jego ramieniu przez co lekko podskoczył - Wszystko w porządku?
Chłopak dalej pozostawał w bezruchu.
Nie, Boże, nie mów, że on płacze.
- Jake, popatrz na mnie.. - ten widok mnie przeraził, więc szybko go przytuliłam.
Podniosłam jego twarz do góry, by na mnie spojrzał. Miał podpuchnięte oczy i prawie całą mokrą twarz od łez. Chciał znów się schować, tak jakby się wstydził ale go powstrzymałam.
- Proszę, powiedz mi, co się stało? Dlaczego płaczesz? - zapytałam go, na co odwrócił twarz gdzie indziej.
- Nie płaczę..
- Przecież widzę.. - tak się przestraszyłam, że sama zaczęłam płakać.
Spojrzał na mnie na chwilę i znów odwrócił głowę. - A ty... dlaczego płaczesz?
- Bo... - przetarłam policzek ręką. - ty płaczesz. Co się stało? Powiedz mi. - nalegałam.
- Nie przejmuj się mną. Idź spać. - odpowiedział szybko, pociągając nosem.
Mam się nim nie przejmować i po prostu iść spać, kiedy widzę jak on siedzi tu i płacze?
- Jesteś głupi? - przytuliłam go mocniej i chyba za mocno. - Nie zostawię cię, widząc w jakim stanie jesteś. Powiedz mi, co cię boli? - otarłam mu jedną łzę i spojrzałam prosto w oczy. - A jeśli nie chcesz mi o tym mówić, choć i tak będziesz musiał, to pozwól mi zostać tu z tobą.
- Elizabeth, spieprzyłem ci życie... - przejechał nerwowo ręką po włosach.
Dlaczego on tak mówi?
- I to jest powód dlaczego płaczesz?
Nie otrzymując odpowiedzi, uznałam to za 'Tak'.
- Jak możesz tak mówić? Choć znam cię tak krótko, to wiem, że jesteś wspaniałym człowiekiem i nawet nie zdajesz sobie sprawy jak się cieszę, że tu jesteś. A moje życie jak na razie jest w porządku. - uśmiechnęłam się lekko masując jego plecy.
- Nie wiesz, jak twoje życie teraz wygląda. Nie wiesz co cię czeka.
- Nie wiem i się tym nie przejmuję. Mam przecież ciebie, prawda? W razie czego mnie obronisz, czy co tam robią stróże.
Na te słowa trochę się uspokoił. Nie wymyślałam, wiedziałam, że to była prawda. Ufałam mu. Początkowo bałam się go trochę i zupełnie nie rozumiałam po co on niby przy mnie jest. Ale teraz wiem, że mnie to nie interesuje. Zaufałam mu i nawet... bardzo polubiłam.
- Znienawidzisz mnie... - usłyszałam jego cichy szept.
Że jak? Nie dała bym rady go znienawidzić. Co w niego wstąpiło?
- Oj głupku... - nie patrząc na jego reakcję, wkurzona uniosłam jego twarz i moje usta znalazły się na jego.
Były takie miękkie... Jake najpierw siedział nieruchomo, zupełnie niespodziewany tego, co zaszło ale po chwili oddał pocałunek. Myślałam, że zaraz przestanę ale ja chciałam jeszcze więcej. Co ze mną?  Pogłębialiśmy się w pocałunku coraz bardziej. Po jakimś czasie popchnęłam go do tyłu tak, że leżałam na nim, jednak wciąż nie przerywaliśmy pocałunku.
Boże, stop.
Czy ja naprawdę to zrobiłam?
Szybko się od niego oderwałam zaczerpując powietrza. Popatrzyłam na niego, ciężko oddychając i nie mogąc uwierzyć, że byłam do tego zdolna.
Szybko wstałam i pobiegłam do pokoju zostawiając go siedzącego na podłodze. Widać, też nie mógł dojść do tego co się przed chwilą wydarzyło. To głupie z mojej strony, że uciekam w takim momencie ale wstydziłam się spojrzeć mu w oczy. W przeciwieństwie do niego, ja nie wiem co on o mnie myśli. Może wcale nie chciał by to się stało? Może mnie nie lubi?
- El.. - jego głos urwał dźwięk zamykanych drzwi od mojego pokoju.
Rzuciłam się na łóżko. Owszem, to było przyjemne uczucie, zdałam sobie sprawę, że od jakiegoś czasu chciałam, żeby to się stało, ale nie tak. To nie ja miałam to zrobić.
- Elizabeth... - usłyszałam go, ale nie chciałam mu spojrzeć w oczy.
- Proszę, wyśmiej mnie. Wiem, zrobiłam z siebie idiotkę, to nie powinno było się stać ale ja... - nie mogłam dalej mówić bo znów poczułam jego miękkie usta na moich.
- Jac... - chciałam coś powiedzieć ale nie dałam rady.
- Nic nie mów, kochanie. Też.. chciałem żeby... to się... w końcu stało.. - mówił pomiędzy pocałunkami.
To było... wspaniałe.
Nie odrywałam się od niego, bo tego chciałam. Poczułam tak jakby tęsknotę za czymś takim.
Ale.. tęsknotę? 
Też czasem siebie nie rozumiem.
Jack sprawił, że zapomniałam o tych wszystkich problemach. Teraz czułam się jak w niebie.


Jake's POV
Wiem, że wyglądałem jak mięczak kiedy płakałem przy niej. Nie chciałem by widziała jak słaby jestem. Przez cały czas, myślałem o tym wszystkim i zdałem sobie sprawę, że nie będę w stanie wyciągnąć jej z tego gówna, w jakie ja się wpakowałem. Jest przeze mnie zagrożona. Oni po nią przyjdą. To doprowadziło mnie do szaleństwa. Nie mogłem powstrzymać płaczu.
- Znienawidzisz mnie. - powiedziałem to, na moje nieszczęście na głos. Wiedziałem, że tak się stanie po tym jak dowie się w czym jest.
Ona wydawała się być zdezorientowana i zła na moje słowa.
- Oj głupku... - po tych słowach odwróciła moją twarz i przycisnęła swoje usta do moich. Byłem w szoku. Nie sądziłem, że to zrobi. Zacząłem całować ją, chciałem by poczuła to tak, jak kiedyś. Tak bardzo tęskniłem za jej ustami. Marzyłem, by znowu je poczuć. Teraz nic się dla mnie nie liczyło.
Pochyliłem się tak jak chciała. Leżała teraz na mnie. Za chwilę jednak szybko się oderwała uświadamiając sobie to, co zrobiła. Spojrzała na mnie swoimi pięknymi oczami ostatni raz i uciekła do pokoju. Siedziałem tam jeszcze przez chwilę, próbując poskładać to wszystko w mojej głowie. Nie mogłem w to uwierzyć.
- Elizabeth. - zawołałem ale w odpowiedzi dostałem tylko mocne trzaśnięcie drzwiami.
Jeśli ona mnie pocałowała to znaczy, że może mam u niej jakieś szanse. Tym razem tego nie zniszczę.
Przeszedłem przez jej drzwi nie pukając. To nie miało teraz znaczenia.
Powtórzyłem cicho jej imię a ona zaczęła się obwiniać. Nie mogąc się powstrzymać wręcz rzuciłem się do niej, ująłem jej twarz w dłonie i pocałowałem. Nie odepchnęła mnie.
Teraz nie liczy się już nic. Teraz liczy się tylko ona. To moja szansa by naprawić nasz związek, odbudować go na nowo.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Seven.

Powiedzenie, że byłam w szoku byłoby niedopowiedzeniem. Sama nawet nie byłam w stanie opisać tego jak się czuję. Przed sobą ujrzałam jezioro, gdzie woda pokryta była liliami, albo innymi podobnymi kwiatami. Wszystkie białe, przez co woda wydawała się być mlekiem.
Przy brzegu było coś, co przypominało molo. Było bardzo zniszczone ale to tylko dodawało temu wszystkiemu uroku. To było po prostu... piękne.
- Zamknij buzię bo ci mucha wleci.
- Zamknąć to się możesz ty.. - przetarłam oczy by sprawdzić czy to nie sen. - Jak ty.. to... Boże... tu jest przepięknie.
- Wiem. - Jack spojrzał na widok i zaciągnął się świeżym powietrzem. - Czyli mam rozumieć, że jesteś zadowolona z naszej wycieczki?
- Oczywiście, że tak. Dziękuję. - uśmiechnęłam się do niego. - I chyba to pamiętam.

- Teraz chodź, to jeszcze nie wszystko. - złapał moją dłoń i poprowadził do przodu. - Poczekaj tu, zaraz wracam.
- Jack, serio? - zapytałam go w szoku.
- Zaraz wrócę. - uspokoił mnie, pocałował w policzek i zniknął.
Rozejrzałam się dookoła i przez chwilę nawet, zdawało mi się, że kogoś widzę za drzewami. Gdyby to był Jack, już by tu był.
Wtedy poczułam go za sobą. Uhh. A więc to był on.
Odwróciłam się i dostrzegłam duży koszyk w ręce i koc w drugiej.
- Zawsze lubiłaś pikniki. A szczególnie tutaj. - Wskazał na miejsce przy ogromnym drzewie. Musiało bardzo dłuugo już tutaj stać.
- Czasami, mam wrażenie, że wiesz o mnie więcej niż ja sama.
- Może i tak jest.
Usłyszałam plusk. Szybko się odsunęłam, spoglądając w stronę, skąd mógł pochodzić hałas.
- Słyszałeś to?
- Pewnie jakieś zwierzę.
To nie był cichy plusk i jeśli już miałam przyjąć, że to zwierzę to musiał to być jakiś wilk albo coś większego. Więc to też nie jest dobre.
- Jack. - zamarłam. - Tam ktoś jest. - wskazałam palcem za niego, na co leniwie się obrócił.
- Nikogo tam nie... - jego oczy nagle się powiększyły. Zerwał się z miejsca i spojrzał dokładnie w miejsce gdzie  byli jacyś ludzie. Byliśmy daleko od nich ale ich widziałam.
To, że tam byli to normalne, wszędzie są jacyś ludzie. Ale wyczuwało się w powietrzu grozę, niebezpieczeństwo. Jeden na drugiego krzyczał, wyciągali z auta jakieś wielkie, czarne wory.
- Jack... - zasłoniłam usta, kiedy zobaczyłam jeden z nich w wodzie.
- Cicho, mogą cię usłyszeć. - szepnął do mnie całkowicie nieświadomy tego, co znajduje się w zasięgu mojego wzroku.
- Jack... - potrząsnęłam nim. -  Ktoś jest w jeziorze... - jęknęłam cicho, na co odwrócił głowę w stronę jeziora. Był tam czarny worek a z niego wystawała ręka. To był człowiek.
Nie wiedziałam kto to był, nie było widać twarzy ale to był cholerny człowiek. Nie ruszał się, po prostu pływał po powierzchni.
- Pomóżmy mu. - zaczęłam panikować, zdziwiło mnie natomiast, że Jack był opanowany.
- Elizabeth...
- Musimy coś zrobić, nie możemy go tak...
- Elizabeth... on nie żyje.

Jake's POV
Odwróciłem się w stronę jeziora i zamarłem. Na powierzchnię wyłonił się czarny wór. Dokładnie wiedziałem, co znajduje się w środku. Elizabeth zdecydowanie nie powinna była tego widzieć.
Miałem ją pociągnąć by szła za mną, kiedy usłyszałem to przeklęte imię.
- Arthur.. on wypłynął na powierzchnię. - mówił ktoś.
- Pieprzyć to, zwijamy się stąd. - odpowiedział bardzo znajomy głos.
Należał on do osoby, która rozwaliła mi życie.
Arthur McAvoy.
Miałem ochotę wtedy wybiec i zrobić mu okropne rzeczy, widzieć jak cierpi a potem wrzucić do tego jeziora.
Ale nie mogę już zabijać. Trafiłbym prosto do piekła.
Elizabeth przestała mną trzepać. W jej oczach pojawiały się łzy. Nigdy nie chciała patrzeć na śmierć drugiego człowieka. Nawet przed moją śmiercią. Zawsze chciała by na świecie panował pokój, żeby nikt nikogo nie zabijał, każdy się wzajemnie kochał. Ale to tylko marzenie. Świat już nigdy taki nie będzie. Nienawiść i złość są wszędzie.
- Posłuchaj mnie. - przytrzymałem ją za ramiona by słuchała mnie uważnie. - Oni mogą cię zobaczyć. Ja do tego nie dopuszczę, dlatego teraz musisz zebrać wszystkie siły i biec najszybciej jak możesz. Rozumiesz mnie?
Przytaknęła a ja otarłem z łzy z jej policzków. - Wszystko będzie dobrze, nie płacz. Jestem przy tobie.
Potrzepała głową na tak, i kiedy ją podniosłem zaczęła biec przed siebie, jak najdalej od tego miejsca. Biegłem zaraz przy niej. Jeśli mam być szczery była dość szybka.
Patrząc co chwilę do tyłu odetchnąłem z ulgą kiedy zobaczyłem, że oni nie zorientowali się o niczym, wsiedli do auta i odjechali.
Ale tak naprawdę serce mi pękało. Zobaczyłem znowu człowieka, który zniszczył życie moje i osoby, którą najbardziej na świecie kocham. A ja nie mogłem nic zrobić, nie mogłem mu się odpłacić.

Elizabeth's POV
Biegłam i biegłam nie chcąc się zatrzymać. Bałam się, że oni zaraz mnie zaatakują. Ale przecież śmierć nie była już dla mnie czymś strasznym, więc co mnie tak przestraszyło? Co chwilę patrzyłam za Jackiem, ale go nie widziałam. To mnie przeraziło najbardziej. Nie żebym martwiła się o siebie, tylko o niego. Bałam się, że coś mu się stało. Ale przecież jest duchem. Nic mu nie mogli zrobić.
Po tej myśli przyspieszyłam aż dotarłam do auta, którym tu przyjechaliśmy.
Zamiast do niego wsiąść skuliłam się opierając się o koło i zaczęłam płakać. Z trudem łapałam oddech, łzy lały się coraz bardziej.
- Nie płacz. Już dobrze. - usłyszałam pocieszające słowa i poczułam parę rąk owijających się wokół mnie. Potrzebowałam go. Wtuliłam się w niego, chowając głowę w jego ramionach.
- Proszę nie płacz. Nienawidzę tego widoku. - Uniósł mój podbródek bym na niego spojrzała. Pewnie wyglądałam jak ofiara po II Wojnie Światowej. Policzki od zmęczenia miałam czerwone, oczy spuchnięte i ciężko dyszałam.
- Wciąż jesteś piękna. - pogłaskał mnie po włosach i podciągnął do góry.
Nim się zorientowałam znajdowałam się w jego ramionach. Otworzył tylne drzwi samochodu i posadził, a sam szybko poszedł do miejsca kierowcy. Nacisnął pedał i ruszył, co chwilę spoglądając w lusterko, czy ze mną wszystko w porządku.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce jak z procy wystrzelił by mi otworzyć. Wziął mnie z powrotem na ręce zanim zdążyłam się sprzeciwić.
- Jack.. dziękuję ale potrafię chodzić. - pogłaskałam go po policzku i stanęłam na nogach. Jednak szybko zdjęłam rękę wiedząc, że to nieodpowiednie z mojej strony. - Przepraszam.
- Skarbie, nie przepraszaj. - Podniósł moją rękę i położył na swoim policzku.
Poczułam dziwne uczucie w brzuchu, kiedy tak na siebie patrzyliśmy. Jednak moja głowa zapełniona była myślami o tym co się dziś wydarzyło.
- Chodź do środka. - objął mnie swoim ramieniem i zaprowadził do domu.
Opadłam ze zmęczenia na kanapę. Jack zamiast tego, chodził po całym salonie. Był strasznie zły, mogłam to stwierdzić po jego napiętych mięśniach no i tym, że nie chciał się zatrzymać ani na chwilę.
- Jack, czy ty coś o tym wiesz... - zaczęłam delikatnie, nie chcąc go rozzłościć jeszcze bardziej.
- To mordercy, Elizabeth. To nie tylko ci trzej, których widziałaś, jest ich w tym mieście o wiele więcej. Musisz na nich uważać. Nie zbliżaj się do nich.
- Jak mam wiedzieć, że to oni?
-  Zawsze ubierają się na czarno. Na karku mają tatuaż - gwiazdę.
- Nie możemy ich zgłosić na policję? - zapytałam, z nadzieją na odpowiedź 'tak'.
- Nie. Nawet niektórzy policjanci są przez nich przekupieni. Nawet nie wiesz, jak niebezpieczni są...
- I to znaczy, że mamy siedzieć bezczynnie i patrzeć jak inni przez nich giną?
- To nie jest rozmowa na teraz. Nic nie zdołamy zrobić.
- Czyli mogą mnie zabić? - zapytałam spokojnie.
- Nawet tak nie myśl! Nie zrobią tego! - krzyknął, na co lekko podskoczyłam.
- Powiedz prawdę, Jack. Mogą zabić każdego, więc także i mnie.
Nie odpowiadał.
- To dlatego jesteś ze mną? Twoje stróżostwo polega na chronieniu mnie przed nimi, czy co?
- Elizabeth... nie wiem, jak ci to wytłumaczyć. - schował twarz w dłoniach.
- Po prostu mi coś powiedz. Nienawidzę trwać w niewiedzy.
- Chodzi o to, że ja... twój chłopak był z nimi związany.
Co?
- Co ty do mnie mówisz?
- Sprzeciwił się im i dlatego go zabili.
- Boże.. - z moich oczu zaczęły płynąć łzy, po raz kolejny dzisiaj.
- Na razie, nie zapowiada się by mieli ci coś zrobić, więc się nie przejmuj, ale warto być ostrożnym.
- Tu nie chodzi o mnie.. ale..
- Wiem, co czujesz. Chodź tu. - objął mnie swoim silnym ramieniem i mocno przytulił.
Zamknął mnie w sobie, tak jakby, choć na chwilę, chciał mnie od tego wszystkiego uchronić.